Od kilkunastu dni nad krainami Ethija i Derfos unosiła się
czarcia chmura. Mieszkańcy tamtejszych osad przebywali w swoich domostwach,
pomimo świadomości zbliżającego się niebezpieczeństwa. Dym bowiem, który
zawisnął niespodziewanie w powietrzu, był niczym innym, jak ostrzeżeniem.
Zaniepokoiło to Mistrza Tore, gdyż dowiedział się od swojego towarzysza, iż
jego stary przyjaciel w dalszym ciągu przebywa w wiosce położonej blisko
granicy z Ethiją. Był to kowal, mistrz swojego fachu, a do tego piorunująco
inteligentny, więc trudno było pojąć starcowi, dlaczego naraża życie swojej
rodziny. Zdążył już porzucić myśl, iż mężczyzna mógłby zlekceważyć problem.
Znał go zbyt dobrze.
Cierpliwie zmierzał w jego stronę, wędrując wzdłuż
kamiennych uliczek, które ozdabiały kapitalne lampiony sprzed kilku, jak i nie
kilkunastu wieków. Odszukanie dawnego kompana nie zajęło mu dużo
czasu, gdyż ten sam stanął mu na drodze, kiedy na jej środku wykrzykiwał
polecenia do kogoś znajdującego się na drugim piętrze szeregówki. Emberion, bo
tak miał na imię, początkowo nie dostrzegł zbliżającego się starca, lecz gdy
tylko to zrobił, rzucił mu się w ramiona w geście powitania. Słowa wówczas były
zbędne, stąd obydwoje zachowali je dla siebie, wymieniając się jedynie głębokim
spojrzeniem.
- Mistrzu Tore! - Z oddali przemówił kobiecy, delikatny
głos. Jego właścicielka wyszła z progu domu i podeszła bliżej. Wrodzona
życzliwość nie pozwoliła zapomnieć jej o przywitaniu, subtelnie uważając przy
tym na swój brzemienny brzuch. – Nie spodziewałam się pańskiej wizyty.
- Ja również – dodał kowal, obejmując żonę za ramię. – Co
Cię tu sprowadza?
- I ja miałem nadzieję Was tu nie zastać – odparł Tore,
splatając swoje dłonie za plecami.
- Jeszcze chwila i mógłbyś – wypalił Emebrion, w tym czasie
ładując skrzynie do powozu zaprzężonego w dwa, gniade konie.
Jak się łatwo było domyśleć, małżonkowie ewidentnie
szykowali się do opuszczenia wioski. Obydwoje mieli też niewątpliwie dużo pracy, więc starzec odmówił grzecznościowemu zaproszeniu na herbatę.
Mirianna nie zamierzała jednak stać bezczynnie i po przeproszeniu gościa, udała
się do budynku, by upewnić się, że wraz z mężem wszystko ze sobą zabrali. W tym
czasie mężczyźni kontynuowali rozmowę. Wbrew założeniom Mistrza, stoczyła się
ona na powierzchowne tematy, więc ten ponownie nakierował ją w stronę wyjazdu z
mieściny.
- Wybieracie się więc do stolicy na bankiet? – podsumował
nestor.
- Wiem, że tam nie pasuję, nigdy nie pasowałem – westchnął
zrezygnowanie brunet. – Robię to dla Mirianny, dobrze wiesz. Jej rodzice ledwo mnie zdążyli
zaakceptować, ale nie mieli wyjścia, kiedy dowiedzieli się o dziecku.
Chciałbym, żeby przekonali się, że zasługuję na rękę ich córki, że brak tytułu
lorda czy hrabi wcale nie oznacza, że nie będzie ze mną szczęśliwa.
- W życiu ważne jest to, kim się stajesz, a nie to, co
dostajesz – spuentował. – A Ty stałeś się dobrym człowiekiem, Embrionie.
Tuż po dokończeniu zdania, ziemia zadrżała wściekle i
wytrąciła mężczyzn z równowagi. Szatyn wytrzeszczył oczy ze zdziwienia,
kierując wzrok ku wiecznie opanowanemu druhowi. Nie zdążył zadać żadnego z
dziesiątek pytań, które wówczas buzowały mu w myślach, gdyż w powietrzu
rozbrzmiał wystrzał. Nastała głucha cisza, którą przerywał jedynie kapiący
sopel. Moment grozy przemienił się w przerażenie, kiedy to zza obłoku dymu
wyłonił się masywny głaz, sunący prosto w ich stronę. Mężczyźni zasłonili
odruchowo głowy, odskakując na boki uliczki. Chwilę później masyw uderzył w
centrum wioski, od której dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt metrów.
Oszołomieni eksplozją i utraciwszy chwilowo słuch, mogli jedynie oglądać, jak
skała rozpryskuje się na setki elementów, burząc miejscowy plac. Nim się
obrócili, kolejne odłamki skalne runęły na wioskę, wzburzając w niej ogień.
Czuli jak piszczenie w uszach ustaje, a wraz z nim narasta dźwięk uderzających, kolejnych okruchów skalnych. Dopiero wówczas usłyszeli, jak z mieszkania Embriona
dobiegał głośny krzyk przeraźliwego bólu, który były co chwilę przerywane jego
imieniem.
- Mirannia! – Odkrzyknął, pędem rzucając się w stronę
mieszkania. – Mirannia! Boże! Mirannia!
Mistrz ruszył za nim, a Embrion jeszcze kilka razy
desperacko powtórzył imię ukochanej. Myśl, że mogło coś jej się stać, odebrała
mu zdolność do racjonalnego myślenia. Nie zwracał nawet uwagi na to, jak z
rozpędu, machając rękoma przed siebie i krztusząc się popiołem, obija się o
ściany i meble.
Dostrzegłszy żonę na kanapie, rzucił się na kolana, zadając
na jednym wdechu niezliczenie wiele pytań o jej zdrowie. Dopiero po chwili
kobieta zdołała wykrztusić z siebie, że ze stresu odeszły jej wody. Ryczała
niesamowicie, łapiąc co jakiś czas oddech. Szatyn z przerażeniem spytał Tore, co powinien zrobić, lecz obydwoje bardzo
dobrze znali odpowiedź.
Wyblakłe ze swojej błękitnej barwy, ślepia Mistrza Tore
chłonęły obraz zburzonej wioski. Szczęście, którym obdarzył ich los, był
zatrważająco ciekawym zjawiskiem, gdyż nestor przekonany był o nadchodzącej
erupcji ethijskiego superwulkanu, która finalnie nie nadeszła. Dała jednak swój
przedsmak, a on wystarczył, by pozbawić domu dziesiątki mieszkańców. Wiedział,
że zaraz osada zniknie mu pola widzenia, gdyż im bardziej się oddalali, tym
ciemna chmura skuteczniej pochłaniała ruiny. Z tego powodu korzystał z jej
widoku, póki mógł, popijając co kilka chwil herbatę. Musiał przy tym uważać na
swoją ulubioną, glinianą filiżankę, gdyż podskakujący od nierówności na drodze powóz konny nie
zapewniał stabilnej jazdy. Spojrzał na Mirannię, trzymającą w swoich ramionach
zdrową dziecinę. Jej wzrok był przepełniony zmęczeniem, ale jednocześnie
miłością. Takim samym obdarzyłby córkę zapewne Embrion, który był wówczas zajęty
prowadzeniem koni odpowiednim szlakiem. Niewątpliwie właściwe odebranie porodu
nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza w tak prymitywnych warunkach. Starzec sam
nie spodziewał się, że byłby w stanie powitać na świat nową istotę, aczkolwiek
dokonał tego. I czuł niespotykany do tej pory rodzaj satysfakcji.
- Wybraliście już imię? – spytał w końcu.
Wzrok ciemnowłosej łagodnie podniósł się na towarzysza.
- Arya. Ma na imię Arya – odparła, uśmiechając się pogodnie.
Jej głowa uniosła się w stronę małżonka w oczekiwaniu na aprobatę.
- Arya Valenté de Noble Raxelias – skwitował dumnie ojciec.
Mistrz jedynie kiwnął delikatnie głową. W czasie przyjścia
na świat dziecka, poczuł od niego specyficzną naturę, której nie mógł jeszcze
ubrać w słowa. Spostrzeżeniem tym nie podzielił się tym z rodzicami, gdyż
dopuszczał do siebie myśl, że odczucie to spowodowane mogło być stresem oraz
równie co poród, wyjątkowymi warunkami. Rozmyślając na ten temat, ponownie
odwrócił wzrok w stronę ciemnego obłoku, który zdążył wchłonąć już całe
miasteczko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz