sobota, 21 lipca 2018

To, co sobie uświadamiasz, to też kontrolujesz. To, czego sobie nie uświadomisz – kontroluje ciebie.


Vincent Friedrich Jäger

WIEK: 21 lat, urodzony 24 listopada
PŁEĆ: Mężczyzna
POCHODZENIE: Na co dzień mieszka w Nalaesii, jednak w spadku odziedziczył także małe mieszkanko w Defrosie, gdzie czasem wyjeżdża. Swój drugi dom traktuje głównie jako laboratorium i prywatną bibliotekę.
ZAWÓD: Alchemik, oprócz tego pracuje jako malarz. Jeśli nie przesiaduje w laboratoriach, często można go spotkać oferującego swoje malarskie umiejętności w centrum miasta.
UMIEJĘTNOŚCI I ZAINTERESOWANIA: Mózg Vincenta wiecznie analizuje i pracuje, wciąż jest głodny wiedzy. Największym jednak jego konikiem jest chemia, ewentualnie tutejsza alchemia. Fascynują go wszelkie pierwiastki i reakcje, jakie zachodzą zarówno w, jak i wokół nas. Jego drugą, równie wielką pasją jest malarstwo. Jedna połowa duszy mężczyzny jest niesamowicie romantyczna i wrażliwa, dlatego potrafi malować godzinami, starając się odwzorować własne uczucia poprzez kolory i kształty. Uwielbia impresjonistyczne dzieła, które najczęściej maluje sam dla siebie. Jako malarza możesz go poprosić o cokolwiek, a on postara się to wykonać. Przez wiele lat uczył się gry na wiolonczeli, jednak wstydzi się grać przed jakąkolwiek publicznością. Jest zafascynowany fizyczno-chemiczną stroną każdego człowieka. Wpływ otoczenia na ludzką psychikę, zachowania i przyzwyczajenia. Biegle włada językiem niemieckim, angielskim i łaciną. Nie uczył się w żaden sposób walczyć, ani bronić, potrafi jednak znaleźć wyjście z różnych trudnych sytuacji, dzięki logicznemu myśleniu. Zazwyczaj.

Historia
Alchemik pochodzi z niegdyś wysoko ustawionej i wpływowej rodziny. Współczesny szlachcic nie miał jednak łatwego życia. W wieku 12 lat zmarł jego młodszy o 4 lata brat, przez co matka chłopca popadła z czasem w obłęd. Ojciec nie radził sobie z nową sytuacją, dlatego zastrzelił się w swoim biurze. To właśnie Vincent go odnalazł. Matka, w swoim wciąż pogłębiającym się obłędzie, pewnej nocy wyszła na dwór i z uśmiechem na twarzy utopiła się w jeziorze. Pieczę nad nim przejęła daleka ciotka, która prowadziła dobrze prosperujący burdel i wykorzystywała Jägera seksualnie. Chłopak już wtedy ulegał rozdwojeniu jaźni. Początkowo był przerażony, że popada w obłęd, tak jak jego matka, dlatego zwykle Vincent i Friedrich wypierali siebie nawzajem. Pasję do malowania, czytania i chemii zabrał z książek, które systematycznie ciotka mu udostępniała. Zresztą, dzięki niej nauczył się malować, bo chociaż kobieta była bezwzględną, zimną suką, malować umiała najpiękniej na świecie. Niestety, kobiecina zapewniająca wikt i opierunek chłopakowi zginęła w jednym z kataklizmów. Vincent odziedziczył po niej część pieniężnych zasobów i dach nad głową, jednak mógł je odebrać dopiero, gdy osiągnie pełnoletniość. Przez pewien czas żył w domu dziecka, aczkolwiek, gdy wieść o jego schorzeniu rozeszła się po okolicy, musiał uciec i lata spędzać na ulicy. W wieku lat 18 odebrał swą własność, zapewnił sobie wysokie wykształcenie i teraz błąka się po ulicach Nalaesii lub Defrosu, pasjonując się alchemią i malarstwem. Wkrótce po tym Gildia zauważyła jego intelektualny talent, a nasz szalony naukowiec się do niej zwerbował.

Charakter
Jeśli chcemy mówić o charakterze Jägera, musimy cały wywód podzielić na dwa rozdziały. Malarz cierpi bowiem na rozdwojenie jaźni, a odróżnić jego części można po imieniu, którego w czasie rozdwojenia używa. Charakterystyczne są także zmieniające się ruchy mężczyzny, gdy jedna ze stron „przejmuje dowodzenie”.
Vincent – roztrzepany romantyk.
Vincent to roztrzepany i wiecznie śniący na jawie mężczyzna. Jego spojrzenie głównie jest nieobecne, ruchy powolne, a nawet nieśmiałe. Często nie potrafi się dobrze wysłowić, a jeśli się odzywa, posługuje się skrótami myślowymi, mocno się przy tym rumieniąc. Jego ręce wciąż coś robią, a mężczyzna potrafi zacząć sam ze sobą rozmawiać. Przypomina roztrzepanego nastolatka, którego mózg analizuje i pracuje bez przerwy. Nieczęsto się uśmiecha, jak już nieśmiało, raczej z zawstydzeniem, jakby zdając sobie sprawę z własnej niepoczytalności. To zwariowany alchemik, który jest w stanie zapomnieć o śniadaniu i wylecieć na ulicę w samej piżamie, nawet tego nie zauważając. Nie jest zbyt dobry w kontaktach międzyludzkich, a uczucia ludzkie są dla niego dużo bardziej skomplikowane niż najtrudniejsze wzory chemiczne. Przy okazji wspominania chemii, nie zaznał nigdy prawdziwej miłości, zauważył jednak, że najczęściej zwraca uwagę na mężczyzn. Ich boi się przynajmniej mniej, niż tych zwariowanych kreatur zwanymi kobietami. Uwielbia malować, a dzieła sztuki, które Vincent wykonuje, są czysto impresjonistyczne pełne rozmazanych kształtów i marzycielskich barw. Jest w stanie nagle zamilknąć i zacząć patrzeć się w jeden punkt, nawet nie zauważając, że obok jest pożar, burza, a może nawet trzęsienie ziemi. Podobnie jest, gdy udaje się na spacer – potrafi nagle zauważyć, że zupełnie się zgubił i nie ma zielonego pojęcia, jak wrócić do domu… O ile pamięta, gdzie jest dom. Jego nieporadność nie ma jednakże odzwierciedlenia podczas alchemiczno−chemicznej pracy. Dopiero wtedy możesz zauważyć, jak bardzo jest inteligentny i bystry. To tak, jakby był tak mądry, że wręcz gubi się we własnych myślach.
Vincent częściej przejmuje dowodzenie nad Friedrichem.
Friedrich – sarkastyczny nimfoman
Rzadsza strona Jägera. O ile Vincent jest dość nieporadnym, zagubionym, chociaż inteligentnym chłopcem, o tyle Friedrich to wysublimowany, poważny mężczyzna, o dobrym guście, posługujący się językiem wyższych sfer, o opanowanych i pełnych gracji ruchach, oraz spojrzeniu bezczelnego podrywacza, które tak bardzo podoba się obu płciom. Lubuje się w dobrej poezji i uwielbia pić herbatę z mlekiem. Nie jąka się w wypowiedziach i kokietuje każdego, kto wpadnie mu w oko. Jego malowidła najczęściej są czarnobiałe i wykonane z prostych, pewnych linii. Często bywa bezczelny, a przede wszystkim pewny siebie. Friedrich to nimfoman, który szczególnie upodobał sobie mężczyzn. Ta część malarza, najczęściej objawia się wieczorami, albo w sytuacjach mocno stresowych, gdy Vincent nie radzi sobie w wysoko niebezpiecznych zdarzeniach.

Aparycja
Vincent Friedrich Jäger to wysoki i szczupły mężczyzna. Mierzy 187 cm wzrostu, przy wadze 67 kg. Nogi i ręce ma długie i umięśnione, głównie od niekrótkich spacerów (podczas których najczęściej się gubi) i przenoszenia ciężkich chemicznych narzędzi (które także najczęściej gubi). Nie lubi przebywać na słońcu, chociaż mu ono w żaden sposób nie szkodzi – skóra malarza uwielbia nabierać lekko opalonego, brązowego zabarwienia. Włosy ma koloru płynnego złota, podobnie jak oczy, które okolone są długimi, ciemnymi rzęsami. Spojrzenie alchemika bywa często rozmarzone, co nadaje mężczyźnie rozanielonego wyglądu. Wąskie usta rzadko kiedy ukazują białe, nieco krzywe zęby – raczej unoszą się w kąciku, w wyrazie ewentualnej, zamyślonej aprobaty. Jeśli jednak ktoś zasłuży na jego pełny uśmiech, z pewnością zauważy, że szczególnie rozbrajające są jego dwójki, które nachodzą na kolejne zęby. Vincent wygląda wtedy jak roześmiany, mały łobuz z podwórka. Szczególnie z wiecznie potarganymi, długimi włosami, które wiją się we wszystkie strony. Jego dłonie są gładkie i delikatne, jak u dziecka. Palce ma długie i śmiesznie wykrzywione w niektórych miejscach, od długoletniego grania na wiolonczeli. Co do rąk malarza, są w ciągłym ruchu, szczególnie, gdy kontrolę nad Fryderykiem przejmuje Vincent. Mężczyzna ubiera się dość niechlujnie. Najczęściej jest to luźna, lniania i poplamiona koszula, z pomiętymi spodniami i przykładowo skarpetkami nie do pary. W zimne dni ubiera długi, czarny płaszcz i kolorowy szalik, jednak nawet wtedy widać, jak bardzo jest roztrzepany i często zagubiony w myślach.






Najedź na imię i nazwisko, a dowiesz się o mnie więcej

Hejeczka
Witamy się z moimi psychicznymi syneczkami
Mamy nadzieję na owocną współpracę bez gróźb śmierci
Korzystałam z szablonu Hogwarckich kodowań
Merci beaucoup

Art 1 autor nieznany, jedyne co wiem, to to, że jest cholernym miszczem.
Art 2 autor nieznany
Art 3 postać Johana Lieberta

Imię Friedrich można stosować zamiennie z Fryderykiem
Odmiana jest wtedy prawdopodobnie łatwiejsza

11 komentarzy:

  1. Dobrze cię widzieć ^^

    Wybudziły mnie promienie słońca, wpadające do mojego pokoju. Zasłoniłem okno i odwróciłem się do niego plecami, by kontynuować drzemkę. Wydawało mi się, że wstałem kilka minut później, ale okazało się, już dawno podano śniadanie. Wiedząc, że zapewne nie znajdę sobie wolnego stołu, przy którym nikogo by nie było, miałem zamiar odpuścić pierwszy posiłek dnia. Niestety brzuch dał o sobie znać i głód zwyciężył. Ubrałem się w swoje ukochane szmaty, mając zamiar po śniadaniu od razu wybrać się do stajni. Korytarze były puste, zapewne wszyscy już siedzieli w jadalni. Będąc blisko sali usłyszałem rozmowy, gdy przekroczyłem próg, parę głów odwróciło się w moją stronę i zaraz wróciło do siebie. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wolnego stoliku i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że gildia nie jest tak liczba, jak mi się wydaje. Ruszyłem do kuchni po śniadanie. Znalazłem kucharkę, której wytłumaczyłem, że zaspałem. Mimo iż wydawała się bardzo miła, stwierdziła, że nic już nie zostało, chociaż za jej plecami widziałem talerze z resztkami, którymi bym się najadł. Gdy zwróciłem jej uwagę, wzruszyła ramionami twierdząc, że nie po to są ustalane godziny wydawania posiłków, by je ignorować. "A miałem cię za taką cudną kobietę", pomyślałem zirytowany wiedząc, że nie darzę jej już sympatią. Skierowałem się do wyjścia z jadalni, znowu czując na sobie wzrok innych ludzi. Będąc przy wyjściu, zauważyłem wysokiego blondyna, przyglądającego się planowi Gildii. Pomyślałem, że być może się zgubił, a ponieważ miałem go po drodze, stanąłem obok niego.
    - Pomóc w czymś? - lekko się uśmiechnąłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też się cieszę że tu jestem ��
      Już od rana chciałem pospacerować po nowym terenie i odszukać jakieś przyjemne miejsca. Nie przewidziałem jednak, że zgubię się w natłoku gęstych, krętych korytarzy – chociaż prawdopodobnie powinienem przyzwyczaić się do takiego obrotu spraw. Zupełnym cudem znalazłem mapę nowego miejsca, jednak gdy podszedłem do planu, dość szybko zorientowałem się, że niewiele mi on pomoże. Zagryzając wewnętrzną stronę policzka, wpatrywałem się w krzywo narysowane linie i starannie wykaligrafowane nazwy miejsc, które bardzo chętnie bym odkrył, gdyby nie możliwość, że już z nich nigdy nie wrócę. A szkoda, może jakiś mógłby mnie natchnąć, podczas gdy ja spacerował bym chłonąc nowe widoki, zapachy i barwy... Zmrużyłem oczy, gdy nagle przed sobą zobaczyłem plan jakiegoś terenu. Zagryzłem wargę, starając sobie przypomnieć mój niedawny cel. Czemu stanąłem przed mapą? Ach, żeby znaleźć wyjście. Ciężko jednak odnaleźć drogę, gdy nie wie dokąd chce się iść. Moje przemyślenia przerwał niski, przyjemnie brzmiący głos, należący do – jak się za chwilę okazało – osobnika płci męskiej. Przede mną stał wysoki i bardzo szczupły chłopak, ze strzechą żółtych włosów na głowie i z przyjemnym spojrzeniem brązowych oczu, w których tliły się złote ogniki rozbawienia, a wokoło rozchodziły się urocze zmarszczki. Na jego pociągłej twarzy witał się ze mną sympatyczny uśmiech, który mógłby zjednać niejednego upartego gbura. Wpatrywał się we mnie, prawdopodobnie czekając na odpowiedź, jak jednak zupełnie zapomniałem jakie pytanie mi zadał, a nawet co tutaj robię. Poczułem ciepło na karku, które powoli rozlewało się na policzki. Prawdopodobnie sprawiając najlepsze możliwe pierwsze wrażenie, wydałem z siebie dźwięk podobny do płaczącej łasicy, jednocześnie zadając niesamowicie górnolotne...
      – Co?

      Usuń
    2. Zaśmiałam się w duszy, słysząc jego cieniuteńki głosik i widząc, jak jego policzki różowieją. Gdy był odwrócony w moją stronę i wyglądał, jakby znajdował się w obcym świecie, uważniej mu się przyjrzałem. O złotych oczach i tego samego koloru burzy włosach, które były potargane we wszystkie strony, patrzył się na mnie niewinnym wzrokiem, co w połączeniu z jego wysokim wzrostem sprawiało, że wyglądał dość uroczo. To sprawiło, że moja uprzejmość wobec innych ludzi, była tutaj bardziej szczera, niż w przypadku innych obcych, których musiałem poznać.
      - Wyglądasz na zagubionego. Może ci w czymś pomóc? - zapytałem. Przez chwilę milczał, tępo wpatrując się we mnie, a potem z powrotem na plan.
      - Em... - wyglądał, jakby zapomniał, co tu robi. - Ja... chciałem... - widziałem, jak szybko przerzuca wzrokiem po całym planie.
      - Byłeś już u mistrza Cervana? Albo u sekretarza Ignatiusa? - zapytałem. W końcu najlepiej jest wpierw dołączyć do gildii (jeśli chłopak ma taki zamiar), a potem oprowadzać go po całym tym świecie.
      Już dawno nikt nie wywołał we mnie tak pozytywnym uczuć. Jeszcze nigdy nie natrafiłem na kogoś takiego jak on: wydaje się silny, tym bardziej, że jest ode mnie większy, a gubi się w tym małym świecie, jak dziecko. Zazwyczaj spotykałem ludzi, którzy byli bardzo do siebie podobni: rozbrykane lub nieśmiałe dzieci, wstydliwe lub wojownicze kobiety, wredni lub poważni mężczyźni, ewentualnie wszyscy byli bardzo pozytywni. On się różnił.

      Usuń
    3. Uśmiech nieznajomego mógłby sprawić, że największe wojny skończyłyby się w jednej chwili, a klęski żywiołowe miały wyrzuty, że w ogóle istnieją. Zwykłe rozciągnięcie ust, zmrużenie oczu, a ja nie wiedziałem jak się nazywam. Jego postawa dodawała otuchy, ludzie prawdopodobnie czuli się w jego obecności bardziej pewni siebie, miałem wrażenie, jakby chłopak nasłuchał się wielu zwierzeń w swoim życiu. Byłem pewien, że gdy tylko w końcu się rozstaniemy, wrócę do pokoju i będę starał się odwzorować na płótnie jego spojrzenie, które przenikało mnie ciepłymi promieniami. Powracając do rzeczywistości, żeby już kompletnie się nie zbłaźnić, postanowiłem nie mówić za dużo, a jeśli już, wykazywać zainteresowanie jedynie gestami. W tym momencie w mojej głowie pojawiły się co najmniej niecenzuralne obrazy, które próbowałem jak najszybciej wygonić. Patrząc na chłopaka, pokręciłem przecząco głową. Właściwie, zupełnie nie wiedziałem o kim mój towarzysz mówi, ale sądząc po tytułach dwóch nieznajomych, musieli być kimś ważnym tutaj. Powoli układając w głowie zrozumiałe zdanie, dość szybko zrezygnowałem z własnego postanowienia nic nie nie mówienia.
      – Czy mógłbyś mnie może tam zaprowadzić? – po krótkiej przerwie dodając – Proszę.
      W nagrodzie dostałem wesołe mrugnięcie okiem i gest sugerujący, żebym kierował się za chłopakiem. Zupełnie nie wiedziałem co złotowłosy może o mnie myśleć, ale póki co dobrze czułem się w samej jego obecności. Przynajmniej do momentu, gdy przyjazna cisza została zastąpiona pytaniem chłopaka, a więc koniecznością najlepiej składnej i zrozumiałej odpowiedzi.

      [Przepraszam, że to tyle trwało.]

      Usuń
    4. Nagle wszystkie złe emocje i brak humoru przez głód ustąpił. Przez chwilę nie mogłem zrozumieć, co wprawiło mnie w tak pozytywny (i szczery!) nastrój, ale gdy kierowałem nieznajomego na drugie piętro zrozumiałem, że to jego osoba zadziałała na mnie w ten sposób. Dlaczego? Bo się wyróżniał, przynajmniej dla mojego oka. Nie do końca wszystkich poznałem, w sumie, to miałem do czynienia z paroma osobami: Shinaru, Philmonela, Sorelia, Ignatius, Theo, Carvan i kucharka. Takich ludzi często spotykałem na ulicy, głównie podczas podróży, ale ten wysoki chłopak był pierwszym… egzemplarzem swojego charakteru.
      Zresztą o czym ja tu mówię? Nie znam go.
      - Cervan to nasz mistrz, a Ignatius jest… - przez chwilę chciałem powiedzieć, że jego synem, ale to były tylko moje wyobrażenia - ...sekretarzem – dokończyłem. - Ignatius jest bardzo miły, mistrz jest za to… - na chwilę umilkłem, nie wiedząc, jak go opisać jednym słowem. - ...oryginalny? - nie zabrzmiało to jak stwierdzenie, tylko pytanie. - No cóż, raczej nie powinieneś się go nie wystraszyć – powiedziałem z uśmiechem żartując i spoglądając kątem oka na chłopaka. Weszliśmy po schodach na drugie piętro. Wskazałem nowemu drzwi. - Tutaj znajdują się ich gabinety – powiedziałem. Dodałem także, że jeśli po dołączeniu do Gildii zachce poznać jej tereny, z chęcią go oprowadzę.

      (nie potrafię dłuższych napisać, jeśli chodzi o opowiastki w komentarzach. jeśli chcesz, może już zacząć normalne opowiadanie)

      Usuń
  2. [Witam i zapraszam do wspólnych wątków, postaram się, by były lepszej jakości niż powitanie.]

    Wreszcie pogoda ustabilizowała się na szczęśliwym dla niej poziomie, to jest temperaturze niemalże trzydziestu stopni. Chodziła w samych koszulach i wystawiała skrzydła na słońce, a nawet wieczorami wystarczył jej tylko jeden wełniany sweterek by utrzymać ciepło. Właśnie te eskapady po zmroku przynosiły jej najwięcej satysfakcji ale i nieszczęść. Nie dziwnym jest, że najchętniej pożyczała ze stajni konia i galopowała "pod białego kruka" skąd przynosiła najnowsze wieści z przemytniczego światka. Ostatnio przyniosła niezwykle intrygujący portret. Wedle informacji uzyskanych od jego poprzedniego posiadacza przedstawia on tajnego wysłannika królewskiego. Nie wiedziano po co się zjawił, ale jakby nie było musiała to być sprawa dla niej osobiście ważna. Po pierwsze ze względu na jej powiązania przestępcze, po drugie sądziła, iż będzie to cenna informacja dla gildii. Ze zręcznie udaną obojętnością schowała zwitek do torby i z kpiącym uśmiechem wysłuchała ostrzeżeń. Wreszcie ruszyła w drogę powrotną, by zdążyć przed świtem. Wnętrza budynków gildii przemierzała ze świeczką i oczywiście pech chciał, że w jej pokoju, gdzie porządek pozostawał wiele zastrzeżeń owoż narzędzie niezbędne do przemieszczania postawione na pierwszym z brzegu stoliczku tuż obok owego cennego kawałka papieru zalało dobre pół ryciny. Próbując w przypływie paniki zdrapać zastygłą substancję tylko pogorszyła sprawę. Tylko jakiś wybitny malarz mógłby to odtworzyć - mruknęła do siebie. Już z samego rana zaczęła, więc przeglądać w myśli rejestr znanych sobie osób. Wreszcie przypomniała sobie o tym ekscentrycznym alchemiku, który niedawno dołączył do gildii. Kilka razy spotykała go w ogrodzie i korciło ją, by podejść i nawiązać rozmowę, ale nigdy jakoś nie było okazji. Teraz zatem się nadarzyła i to doskonała. Wypadła, więc ze swojego pokoju i pognała do gabinetu naukowca. Otworzyła drzwi z takim impetem, że omal nie strąciła wszystkich stojących w pobliżu fiolek. Zatrzymała się i przegładziła w pośpiechu włosy, czując ze znów zrobiła coś niewłaściwego. W drugiej dłoni kurczowo ściskała nieszczęsny portret - czy raczej to co z niego zostało.
    - Nie przeszkadzam? - zapytała niepewnie - Jestem Philomela i tak pomyślałam ż wpadnę się przywitać.
    Uśmiechnęła się uświadamiając sobie jak bardzo trafiła w sedno z tym sformułowaniem.
    - A właściwie głupio się przyznać, ale mam taką małą zagwozdkę techniczną - nawet teraz prośba o pomoc nie przechodziła jej przez gardło. - Czy to da się naprawić?
    Wyciągnęła do młodzieńca zwitek papieru.

    Philomela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dzień dobry, również witam i z góry przepraszam za moje wolne odpisywanie, jest straszne. Jednakże z miłą chęcią poprowadzę jakiś ciekawy wątek]

      Na pewno nie spodziewałem się, że nagle do mojego pokoju wpadnie istny kobiecy huragan, ze zniszczoną ryciną w dłoni, przedstawiający się ciekawym imieniem i proszący o przysługę. Tym bardziej o tak wczesnej porze, na pewno nie można było powiedzieć, że jest już rano, na dworze wciąż było szaro, a miasto spało smacznym snem. Jeszcze szczególnie o tak charakterystycznym wyglądzie. Ubrania, które dziewczyna miała na sobie były stanowczo za duże, niesamowicie długie włosy zostały związane w warkocz, który widocznie delikatnie rozleciał się w pędzie. Najbardziej nietypowe były jednak jej skrzydła, które wystawały spod szerokiego swetra. Nie komentowałem jednak tego. To ja mam rozdwojenie jaźni, nic mnie już chyba nie zaskoczy. Nędznie zwisający papier, który wyciągnęła w moim kierunku wyglądał bardzo... Cóż, nędznie. Wstając powoli, zwróciłem się w jej kierunku i złapałem delikatnie zalany obraz. Przyjrzałem się mu krytycznie. Wyglądało to na pewien portret, nie rozpoznawałem jednak kogo mógł przedstawiać.
      – Myślę... Myślę że mógłbym spróbować, potrzebowałbym jednak trochę czasu – odpowiedziałem, sam będąc zdziwiony, że zrobiłem to bez zająknięcia. Wbiłem spojrzenie w podłogę – Czy go zbytnio nie mam?
      Kobieta zagryzła wargę i zaszczyciła mnie spojrzeniem bursztynowych oczu. Nie wyglądała na kogoś, kto zwykle prosi o przysługi, tym bardziej poczułem się w pewien sposób zaszczycony, że do mnie przyszła. Zdawałem sobie sprawę, że moje umiejętności malarskie są zdecydowanie lepsze niż wysławianie się i kontakty międzyludzkie.

      Usuń
    2. Wciąż jeszcze stała niepewna co powinna zrobić. Niepewnie rozejrzała się wokoło dostrzegając wokoło jedynie łzawe połyski fiolek z miksturami drgające lękliwie w świetle lampy. Półmrok znacznie utrudniał jej poruszanie, ale nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki nie znalazła się w miejscu tak nowym i nieznanym. Teraz, poczuła się więc nieco zagubiona i skrępowana własną bezradnością. Starała się namierzyć dłonią stolik lub coś na czym mogłaby położyć swój portret, czy raczej to co z niego została. Wyciągnęła dłoń w przekonaniu że najpewniej napotka zaraz jakiś stały przedmiot. Wychyliła się i omalże nie straciła równowagi. Zamachnęła się skrzydłami strącając kilka flaszeczek z kolorowymi cieczami, ale na szczęście zdołała je w porę złapać. W tej niezwykle niewygodnej pozycji z jedną nogą w górze gotową do postawienia kolejnego kroku, choć zawieszoną w próżni. W rękach trzymała trzy buteleczki, a jej kolorowe skrzydła drgały pozwalając powrócić do pionu. Czasem dobrze być półsylfą - przebiegło jej przez myśl. Była wściekła an siebie za swoje niedołęstwo i może dlatego nagle poczuła potrzebę stosowania podstawowych zasad dobrego wychowania.
      - Przepraszam - jęknęła sama nie dowierzając, że się na to słowo zdobyła. - Może lepiej pójdę zanim do reszty zdemoluję ci labolatorium
      Odwróciła się na pięcie, ale ledwie przekroczyła próg uświadomiła sobie że przecież nadal ściska w ręku ten nieszczęsny świstek papieru. Westchnęła i dając wreszcie za wygraną z próbami samodzielnego poradzenia sobie z problemem zapytała.
      - A gdzie mogę to położyć i ewentualnie kiedy odebrać?

      Usuń
  3. Od jakiegoś czasu niczym cień demona, od którego nie można się uwolnić prześladowała ja myśl, iż jednak nie wszystko w tym mieście jest od niej zależne, nie wszystko jest pod jej kontrolę, a może nawet, być może nie o wszystkim nawet wie. Cała historia zaczęła się kilka wieczorów temu, gdy zupełnie przypadkiem dowiedziała się od jednego ze swych zaufanych informatorów, iż w mieście pojawił się jakiś nowy uliczny malarz. Postać zresztą ze wszech miar niezwykła. Z wyglądu przypominał może wielu przedstawicieli tego fachu jasne włosy, szczupła sylwetka, delikatne palce i ten wyraz rozmarzenia w oczach. Z drugiej strony, czy prawdziwy rysownik Byłby też tak umięśniony. Zresztą kto wie, może gra jak i ona. Cała sprawa nie dawała jej spokoju. Udała się, więc na rynek, gdzie ostatnio go widziano, ale tam go nie było. Szukała go przez kolejne dni, ale jak nagle się pojawił, tak nagle znikł. Nie mogła sobie wybaczyć że nie dowiedziała się więcej o tym tajemniczym człowieku, którego być może nigdy już w życiu nie spotka. Wreszcie zmęczona niepowodzeniami postanowiła odwiedzić gildie. Długa podróż przez las i malownicze moczary, nad rzeką. która wypełniała uszy miłym szumem zawsze ją odprężała i tym razem przyniosła jej szczęście. Dojeżdżała już prawie do siedziby organizacji, gdy nagle dostrzegła poszukiwanego przez siebie młodzieńca siedzącego w pobliżu jednego z bajorek i pracującego najpewniej nad jakimś nowym obrazem. Zbliżyła się układając już w myśli plan działania. Nie mogła przecież tak od razu zdradzić kim jest obcemu. Stanąwszy, więc w pobliżu zapytała nieśmiało:
    - Przepraszam, czy mógłby mi pan wskazać drogę do gildii?

    Sorelia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień spokojnie spędzałem nad pobliskim bajorkiem, szkicując kolejny obraz. Czarne węgle wyjątkowo dobrze dzisiaj ze mną współpracowały, linie wydawały się wyjątkowo proste, a cienie dawały odpowiedni efekt. Na dworze było przyjemnie i spokojnie – nawet moje imię, Friedrich – wydawało mi się odpowiednio na płótnie nakreślone. Sielankę przerwała mi jednak jakaś szczupła i wysoka postać o melodyjnym głosie. Uniosłem głowę i spojrzałem w kierunku osoby o akcencie z wyższych sfer. Musiałem przyznać, że chociaż moje zainteresowanie głównie skupiało się na mężczyznach, nie mogłem nie zauważyć czystego, bezbłędnego piękna kobiety stojącej przede mną. Smukła i powabna, o gładkich, brązowych jak czekolada włosach, spoglądała na mnie z inteligencją wypisaną w błyszczących oczach. Mówiła z odpowiednią dozą uprzejmości i nieśmiałości, miałem jednak wrażenie, że cała ta otoczka małej, grzecznej dziewczynki jest jedynie dobrze grana przez kobietę. Wątpię, by ktoś o takiej urodzie i przebiegłości wypisanej na twarzy był, mówiąc prozaiczne, głupi. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, tym razem bez mrugnięcia okiem wpatrując się w kobietę. Nie wiedziałem co o niej myśleć. Miałem wrażenie, że jeśli chciałem się czegoś o niej dowiedzieć, będę potrzebował więcej czasu. Co do tematu na rozpoczęcie rozmowy, wydawał mi się dość banalny i zbyt przemyślany. Koń, którym tutaj dotarła, był ustawiony wciąż w kierunku głównej drogi do gildii i tupał niecierpliwie kopytem o ziemię. Wyglądał jakby doskonale znał drogę. Mrugnąłem psotnie w jej kierunku, po czym spokojnie odpowiedziałem.
      – Myślę, że drogę doskonale znasz... Milady – dodałem po krótkiej przerwie, wpatrując się w jej oczy, które nagle zmieniły swój charakter.

      Usuń
    2. Zerknęła niepewnie w stronę klaczy, a potem na rozmówcę na chwilę gubiąc niezachwianą wielkopańską swobodę bycia. Przez jej lśniące niczym węgle źrenice przebiegł cień podziwu dla dedukcji młodzieńca. Zawsze ceniła ludzi którzy robili dobry użytek ze swych szarych komórek. Poprawiła włosy zręcznym i pełnym godności ruchem nie pozbawionym odrobiny wyuczonej kokieterii, po czym uśmiechając się łagodnie przemówiła ze stosowną wyniosłością:
      - Nie mam pojęcia cóż miałoby świadczyć o znajomości owej drogi do której się nie przyznaję, zacny człowieku - spojrzała na rozmówcę z odpowiednią dozą lekceważenia, starając się jakoś utrzymać w ryzach pełen życzliwości uśmieszek wyślizgujący się na wargi - Jakiż w tym cel i czy wypada damie z moją pozycją kłamać? Zresztą nawet gdybym znała drogę to na tych ziemiach chyba należy się kobiecie ochrona i wsparcie, nieprawdaż? Czy mogę wiec liczyć na pańską pomoc? - Uśmiechnęła się teraz już zupełnie bez skrępowania. Nie wiedzieć czemu nabierała przekonania, iż może zaufać nieznajomemu. Nie umiała określić dlaczego, ale nie wątpliwie wyglądał jej na członka gildii. Podeszła do konia i delikatnie pogładziła go po miękkiej jak aksamit sierści.
      - Ten koń jest tak narowisty, naprawdę nie wiem jak udało mi się tu dojechać.A ta gildia to daleko stąd? Wciąż się zastanawiam czy to na pewno dobry kierunek, bo zmordowała mnie ta bestyjka niemożliwie.
      Szturchnęła delikatnie zwierzę, które wyuczone tego ruchu poruszyło się niespokojnie. W duchu zastanawiała się czy takie kłamanie w żywe oczy wyjdzie jej na dobre, tym bardziej ze rozmówca na głupiego nie wyglądał, ale wielkiej dami przystoją wielkie błędy.

      Usuń