wtorek, 10 lipca 2018

Od Kai Do Vados

Wchodzenie na drzewa rzadko kiedy kończyły się dobrze, zwłaszcza gdy ważyło się te kilkadziesiąt kilogramów, nie było się już zwinnym dzieckiem i choć miało się te mocne nogi, jak i ręce, to jednak brakowało tego młodzieńczego czegoś, refleksu, energii, która pozwalała w porę zareagować, gdy pod tobą nagle urywała się gałąź.
A Kai jednak miała już trzydziestkę na karku i choć uwielbiała siedzieć pośród gałęzi, śpiewając coś pod nosem i poruszając palcami po strunach, a przy okazji ryzykując życie swojej cudownej lutni, to jednak w pewnym momencie po prostu musiała spaść. Dosłownie zaryć o ziemię z głośnym jękiem, ba, nawet krzykiem, bo niefortunnie uderzyła ramieniem o twardy grunt, a przy okazji dostała gałęzią w głowę, no i instrument, instrument spadł tuż obok niej, ewidentnie się uszkadzając, na co zareagowała jeszcze głośniejszym wyciem.
I po co ci to było, Kai Montgomery, mogłaś sobie usiąść pod tym drzewem, w cieniu, na trawie, a nie wspinać się jak człekokształtne na sam czubek korony.
Podniosła się powoli, w sumie ciesząc się, że w ogóle żyje i że, oprócz nieszczęsną prawą ręką, może się poruszać.
No i dostaliście właśnie krótkie podsumowanie, jak cudowna bardka wylądowała u medyka, jęcząc i kwiląc jak kopnięte szczenię, bo przecież jej biedna, ukochana lutnia, roztrzaskana na kawałeczki, niezdatna już do użytku, a przecież była z nią tak związana, podczas gdy druga kobieta męczyła się z nastawieniem kości na miejsce, w którym powinna być zawsze, przez cały czas.
— W życiu bywają gorsze rzeczy? — zapytała medyczka, podchodząc do niej bliżej i zsuwając koszulę z ramienia kobiety.
Kai drgnęła, mrużąc oczy, bo choć gest nie był przecież nabuzowany pożądaniem w jakikolwiek sposób, to wydał jej się wyjątkowo znajomy. Pokręciła głową, przywracając się do pionu.
— Z ust mi to wyjęłaś, Vados — stwierdziła szybko, uśmiechając się nieporadnie i odwracając wzrok, by przygotować się na ból, bo nie, nastawianie jakichkolwiek kości nigdy do przyjemnych nie należało.
Ale przecież trzeba było to zrobić, prawda?
Krzyknęła.
— Nic nie mów — oświadczyła Vados, odwracając się na pięcie, by podejść do miski z wodą, by wziąć namoczony ręcznik, a następnie ulokować go na ramieniu bardki. — Powinnaś poczekać trochę w takiej pozycji, niech to miejsce Ci się schłodzi.
Kai pokiwała głową, ale raczej nie należała do osób spełniających prośby, słuchających się rad i tak dalej, resztę możecie dopowiedzieć sobie sami. Wstała więc od razu, oddając ręcznik kobiecie z rozbawionym błyskiem w oku, nawet jeżeli ból dalej czaił się gdzieś tam w okolicy ramienia.
— Nic mi nie będzie, a raczej taką mam nadzieje — stwierdziła. — Bardzo dziękuję za pomoc.
— Nie ma za co. — Medyczka skinęła głową, a Kai odpowiedziała jej tym samym, prostując się trochę bardziej, stając trochę dumniej, bo przecież nie mogła pokazywać się jako ta pokrako-fajtłapa z rodziny Montgomery, co nawet stać prosto nie potrafi. — W sumie, jeśli chcesz, możemy się przejść, potrzebuje paru składników.
Westchnęła cicho.
Będę mogła obejrzeć nowe instrumenty, prawda?
— Bardzo chętnie tobie potowarzyszę, Vados — oświadczyła wesoło i od razu wzięła kobietę pod rękę, a następnie zaczęła ciągnąć ją w kierunku drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz