wtorek, 3 lipca 2018

Ponoć jestem samotny, ale mam bardzo wielu znajomych. To, że większości nie cierpię, jest nieważne.


Newt Bordie-Sangster



MĘŻCZYZNA | 21 LAT | 29.02 | DEFROS | STAJENNY
Newt nie jest ciekawą osóbką. To zwykły człowiek, któremu rodzice zostali odebrani przez lawinę, w wieku siedmiu lat. Szybko znalazł rodzinę zastępczą; parę staruszków, których dzieci już dawno opuściły. Pomagał im w hodowli zwierząt, a gdy nadszedł ich czas, umarli gdy chłopak miała nie całe 17 lat. Mimo tego został i kontynuował swoje życie wśród zwierząt. Żył z ich sprzedaży, gdy pewien człowiek kupił jego ziemię - niestety staruszkowie zapomnieli spisać testament, dlatego miejsce należało do państwa. Gdy przypomnieli sobie o jego istnieniu, natychmiast sprzedali. Ponieważ nie miał nikogo bliskiego, postanowił odszukać Gildię Kissan Viikset i przydać się na coś.

- Dlaczego jesteś taki miły?
- Bo ty jesteś.

Spokojny i ułożony chłopak, zawsze uśmiechnięty, miły i przyjazny, który lubi życzyć ludziom źle i ma ich gdzieś.
Uśmiecha się do wszystkich i jest bardzo miły. Zabawny, zawsze mający do powiedzenia coś głupio logicznego, by rozśmieszyć innych wokół. Towarzyska osóbka, nigdy nie mająca czasu dla innych, ze względu na swoją pracę/hobby, chociaż częściej ma własne wymówki, by czas spędzić ze swoją osobą. Nie lubi pracować w grupie, ale gdy już do tego dochodzi, zazwyczaj robi swoje, nie interesując się zadaniem innych.
Niczego nie robi z chęci czy miłości do świata. Kieruje się wyłącznie zasadami moralnymi i tym, jak osoba zachowuje się w stosunku do niego. Nie pomoże babci nieść ciężkie zakupy, bo nie może patrzeć, jak się męczy. Nie zatrzyma rozpędzonego konia, żeby nie stratował dziecka. Zrobi to wszystko, bo tak należy robić, jeśli jest się porządnym człowiekiem, a on nie jest żadnym sadysta, czy psychopatą. Sądzi, że jeśli coś się dzieje, to nie bez przyczyny. Zawsze mówi "najwyraźniej tak miało być". Kłótliwa para będzie miała wypadek, by zrozumieli, że nie ma się o co kłócić. Wredny facet, lubiący lać ludzi, zostanie zbity na kwaśne jabłko, by zrozumiał, że to co robi, jest złe itd. Bardzo często idąc przez ulicę, patrzy tylko przed siebie, ale w rzeczywistości obserwuje wszystkich ludzi. Gdy ktoś za długo na niego patrzy, życzy mu wypadnięcia oczu - nienawidzi czuć się obserwowany. Uważa, że to nagina jego przestrzeń prywatną. Wierzy w karmę, dlatego stara się żyć zgodnie z prawem i sprawiedliwie. Nie ma nikomu za złe, gdy kłamie, oszukuje, czy z niego szydzi, ponieważ taka jest natura żywych istot, a także jego. Z tą różnicą, że on z nikim nie rozmawia o innych osobach, dlatego nikogo nie obgaduje. Należy do tych osób, które rozmawiają same ze sobą, częściej wtedy obrażając innych.
Dobry pocieszyciel, służący świetnymi i mądrymi radami, którymi nie chce się dzielić. Nie pyta o powód smutków, w sumie to się nie interesuje problemami innych, ponieważ wie, że jeśli komuś jest ciężko i musi z kimś porozmawiać, sam powie, co mu dolega. A Newt go zawsze wysłucha, a gdy wszystko zostanie wyjaśnione, postara zmienić smutną minę, w łagodny radosny śmiech, by osóbka chodź na chwilę zapomniała o zmartwieniach.
Reasumując: egoistyczny i wredny facet, z maską ciepłą i przyjaźni.

- Co mam zrobić, by ludzie mnie zaakceptowali?
- Zaakceptuj siebie.

Jasnowłosy mierzący dokładnie 178 centymetrów oraz warzący 66 kilogramów. Często jego włosy mają kolor popielatego brązu, ale w rzeczywistości jest ciemnym blondynem, chociaż pod światło wydaje się dosłownie żółty. Ma proste włosy, nieco przylizane, ale żyjące władnym życiem. Jest to dobrze zbudowany chłopak, niestety chudy. Bardziej przypomina kogoś niedożywionego, niż silnego stajennego, który by uniósł konia. Ma brązowe oczy oraz blade kreski, tworzące usta. Ma długą szyję, oraz wystające obojczyki, a razem z bladą cerą przypomina chodzącego trupa, chociaż w rzeczywistości jest atrakcyjniejszy od większości wytapetowanych kobiet. Chodzi w lnianej jasnej koszuli, brązowych spodniach oraz w czarnych sztybletach. W poprzek torsu przechodzi pasek, który trzyma na jego plecach kołczan ze strzałami i łukiem, oraz jednym mieczem. W pracy, czyli w stajni zawsze się przebiera w szarą bluzę (w gorętsze dni nakłada szarą koszulkę), bryczesy, sztylpy oraz brązowe sztyblety.

- Rozmawiasz ze zwierzętami?
- Każdy się o to pyta.

Niektórzy twierdzą, że to zaklinacz zwierząt. Od małego hodował bydło, trzody i inne stada. Nie są mu obce zachowania czy nawyki krów, świń itd. Świetnie zajmuje się wszelkimi istotkami, które ludzie hodują; dlatego jego wiedza ogranicza się jedynie do tych zwierząt. Szczególnie interesuje się końmi, można powiedzieć, że wręcz z nimi rozmawia; dlatego wybrał zawód stajennego. Świetnie jeździ konno i nie boi się pracy fizycznej wśród zwierząt. Prócz tego, umie gotować, a nawet szyć. Może niektórzy to wezmą za babskie czynności, ale jemu te umiejętności bardzo się przydały i na pewno jeszcze się przydadzą w życiu. Ponieważ mieszkał blisko gór, często się na nie wspinał. Na początku wspomagał się liną, teraz może się pochwalić ryzykowną wspinaczką po stromych górach. Może to i samobójstwo, ale dosładza to jego nudne życie. Co do walki, jest świetny w walce wręcz. Lubi mieć przy sobie wroga, któremu może połamać nogi i ręce, ale wiadomo, nie z każdym się udaje. Musiał się nauczyć walczyć przedmiotem, bronią i wybrał łuk. Ma celne oko, często idealnie trafia w serce, ale nie umie sobie poradzić z szybkim przeciwnikiem, a tym bardziej podczas wiatru. Drugą opcją zostaje miecz, jednak do dziś uczy się jak go używać. Dlatego zostaje walka wręcz, lub tym, co ma pod ręką.

- Jesteś nudny.
- Też tak myślę.

Jednym z jego zainteresowań, jest jego własna praca. Kocha zwierzęta, w szczególności konie. W sumie dotyczy to całej natury; zna wiele roślin, ich właściwości, a nawet łacińskie nazwy. Jest typem filozofa, często, gdy siedzi w ciszy i ma wolne, ogląda świat z różnych miejsc i dyskutuje sam ze sobą najczęściej o życiu i śmierci, ale nie brakuje też innych tematów. Od małego tworzył krótkie wierszyki, które od razu zapominał - tworzył je jednorazowo z nudy, a potem już nigdy żadnego nie powtórzył. Razem z wierszykami, ciągnął się bajki. Lubi snuć w swojej głowie różne historię, ale nikomu ich nie opowiada, bo nie ma takiej potrzeby.
Jak już zostało to wcześniej powiedziane, Newt nie jest ciekawą osóbką, nawet zainteresowań nie ma wielu.
  • A teraz ważne pytanie: lepiej być z kobietą, czy z mężczyzną? Obie płcie traktuje tak samo, ale uważa, że kobiety są bardziej wymagające i jeśli nie zrobisz tego, co chcą, zjedzą cię żywcem. Jeśli chodzi o mężczyzn, denerwuje go ich słaba psychika; wystarczy, że palec ich będzie bolał, a zaczną jęczeć, jakby obdzierali ich ze skóry. Twierdzi, że każda z płci ma swoje wady i nie warto z nikim się wiązać, jeśli nie ma się cierpliwości i nie jest się uległym, dlatego Newt poczeka na tego jedynego - tak, na TEGO. Jest homoseksualny.
  • Wzbrania się od picia alkoholu, a tym bardziej palenia. Dusi go smród nikotyny i innego zielska, a alkohol mu nie smakuje. Wyjątkiem jest wino.
  • Ma podwójne nazwisko, ponieważ Bordie jest po zmarłych rodzicach, a Sangster po staruszkach, którzy się nim zaopiekowali.
  • Nigdy nie pyta o imię, bo ma słabą do nich pamięć.
- To twój lis?
- Chyba tak.

jakieś dwa lata temu, jeszcze przed przyłączeniem się do Gildii, Newt 'zaadoptował' małe, słodkie, rude lisiątko. Zwierzątko przypałętało się na jego farmę, gdy gonił owce. Przez pierwsze minuty chłopak starał się odgonić rudzielca myśląc, że zje mu kury, ale gdy wrócił z nim aż pod dom, został nakarmiony. Newt'owi przeszło przez myśl, że ma wściekliznę, ale nie miało żadnych objawów. Lisiątko było dokarmiane, aż stało się stałym bywalcem. Z czasem zwierzątko pozwalało siebie dotknąć, a gdy Newt wyruszył w podróż, ono dołączyło do niego. Spokojne i mądre lisiątko, które uwielbia dżem morelowy, zostało nazwane Kim.



No w końcu skończyłam.
A teraz słuchać: przyłóż kursor do zdjęcia głównego i chwilkę poczekaj
Newt'a mam zamiar "ewoluować" w trakcie opowiadań.
Pewnie ten, kto oglądał Więźniów Labiryntu łatwo spostrzeże, że to Newt (w końcu z imieniem się nie męczyłam). Uwielbiam jego postać, dlatego wybrałam jego zdjęcie, imię, oraz nazwisko aktora, który go grał.
Ciężko mi stwierdzić, kto jest autorem tych zdjęć. Wszystko zostało znalezione na pintereście.
A co do pisania opowiadań: Pisze tylko z tymi osobami, które pozwalają na kierowanie swoją postacią (ja też pozwalam), ale w granicach normy. Jeśli ktoś chce zawrzeć wątek o Newt'e w swoich opowiadaniach, bardzo proszę, nie przeszkadza mi to, bo raczej tego nie przeczytam.

17 komentarzy:

  1. (O Bozie mój Koffany Newcik ;-; )

    Blondyn ziewnął przeciągle czując na swojej twarzy popołudniowe promienie słońca zapewne wpadające przez drzwi stajni. Jakim sposobem się tu znalazł? a raczej z jakiej racji ukrywał się tu na popołudniowej drzemce. Odpowiedź była prosta i oczywista: Mało osób tu zagląda, a sianko idealnie się nadaje na prowizoryczne posłanie. Wystarczyło je tylko jakoś ułożyć, by nie wbijało się tam gdzie nie powinno i było wręcz perfekcyjnie. Inny powodem było przyzwyczajenie Shinaru do wiejskich klimatów, ale ten fakt najlepiej pominąć.
    Przeciągnął się z cichym jękiem rozprostowując jednocześnie zdrętwiałe mięśnie. Tak... Ta drzemka była czymś czego potrzebował by naładować swoją małą bateryjkę. Teraz wystarczyło się podnieść, otrzepać z resztek sianka i zajrzenie do owiec, którymi miał się dziś zająć. Ale nim dorwie się do tamtych futrzastych zwierzątek, musi znaleźć to swoje, które wabi się Nue... a przynajmniej dla prostoty je tak nazwał od gatunku z którego się wywodzi.
    - Znów go gdzieś poniosło - Westchnął zrezygnowany rozglądając się w poszukiwaniu szarej kulki, na której zasnął jakiś czas temu. Miał jednak wielką nadzieję, że nie poszedł ponownie do Kuchni, gdzie teraz przesiaduje Rawen. Nie miał zamiaru się znów z nim użerać, a tym bardziej, że znów szykuje coś dla swojej "wybranki serca". Wszyscy jednak wiedzą, że to nie wyjdzie.
    Wygrzebał się w końcu ze złotej trawy i wytrzepał bluzę, by pozbyć się jej resztek. Kuchnie sprawdzi jako ostatnią...podejrzewał jeszcze parę miejsc do których mógł się udać. Jednym z nich była stajnia. Była blisko, a na dodatek znajdowały się tam zwierzęta, które Nue mógł pilnować. Chłopak nadal się dziwił. że to małe stworzonko posiada to coś, czego uczy się psy pasterskie. A to nawet nie dorastało na wiosce, tylko któregoś dnia pojawiło się w jego życiu ze stadem owiec.
    - Nuuueeeee - Zawołał kierując się we wczesnej wskazane miejsce i zajrzał do środka od razu zwracając uwagę koni i innych zwierząt na swoją osobę. - No hej - Zaśmiał się cicho nieco zmieszany. - Widzieliście może Nu... - Zawiesił się dostrzegając coś, co zdecydowanie mu nie pasowało do widoku w stajni. Chłopak na oko nieco starszy od niego właśnie przerzucał siano do jednego z pustych boksów widocznie nieświadomy, że ma obserwatora. Nie chodziło tu już o Shina. Z jednego z boksów wystawał szary łepek uważnie obserwujący nieznajomego.
    - Mam cię - Młody Posłaniec szybko pochwycił swoje zwierzątko i uśmiechnął się przepraszająco, gdy nieznajomy spojrzał na niego nieco zdziwiony. - Wybacz, że przepraszam...i za niego jeżeli coś zepsuł. Jestem Shinaru Nakara. Posłaniec, a zarazem pasterz z tej gildii - Ukłonił się lekko nie tracąc przyjaznego wyrazu twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Po przeczytaniu formularza stwierdzam, że Shin jest słodki)

      - Mam cię - ten głos wyrwał mnie z zamyślenia. Postawiłem widły na ziemi i spojrzałem na przybysza, który trzymał... sam nie wiem co to było. Jakaś wielka, granatowa kupa futra z białym pyszczkiem i tego samego koloru oczkami bez źrenic. Uprzedzono mnie, że mogę tu spotkać niecodzienne rzeczy, ale rzeczy w pierwszy dzień?
      - Nic nie zrobił, nawet go nie zauważyłem - stwierdziłem lekko się uśmiechając. Podszedłem do nich i przyjrzałem się stworzeniu, nieco kucając. Chłopak, którego włosy były wręcz żółte, był ode mnie niższy. - Gryzie? Czy... co on tam robi? - spytałem spoglądając w szarawe oczka. Przypominał mi nieco dziecko.
      - Nie, nic ci nie zrobi - zapewnił. Wystawiłem rękę i go dotknąłem. Miał bardzo puszyste futerko, nagle nabrałem ochoty, by położyć na nim głowę i zasnąć.
      - Słodki - stwierdziłem po czym się wyprostowałem i wróciłem do pracy. - Tak w ogóle to nazywam się Newt Bordie-Sangster - przedstawiłem się.
      - Masz dwa nazwiska? - skinąłem głową. Wbiłem narzędzie w kolejną warstwę siania i przerzuciłem je do boksu. Zajrzałem do niego, po czym odstawiłem widły.
      - Tak, pisane przez myślnik - powiedziałem i ruszyłem w stronę łąk, by zabrać stamtąd karego ogiera, ale nim wyszedłem, przed moimi nogami pojawił się lis. Spojrzałem na niego i wziąłem do rąk. Odwróciłem się w stronę chłopaka. - Czy twój... - matko, co to jest na jego ramieniu?! - pupil, lubi inne zwierzaki? - zapytałem nie wiedząc, czy nie zaatakuje Kim. Jeszcze nigdy nie widziałem, by ten lisek z kimkolwiek walczył.

      Usuń
    2. - Nigdy jeszcze żadnemu nie zrobił krzywdy... chyba, że bronił moje stadko owiec , bądź mnie - Shinaru pogłaskał delikatnie stworzonko pod bródką, na co ten zareagował cichym mruczenie porównywalnym do domowego kota. - Wiec nie musisz się martwić o tego małego, słodkiego liska. Ma jakieś imię? - Uśmiechnął się pogodnie spoglądając na małego, rudego zwierzaka a na rękach nowo poznanego.
      - Kim - Odpowiedział przejeżdżając delikatnie dłonią po drobnym ciele liska.
      Shin przyjrzał się również samemu chłopakowi. Wysoki, na pierwszy rzut oka nieco wychudzony, choć zapewne pod ubraniami kryje dobrze zbudowane ciało - mógł się nawet tego domyśleć po jego stanowisku. Sam dobrze wiedział ile siły potrzeba do takiej roboty. Włosy w artystycznym nieładzie, gdzie nie gdzie przyozdobione jakimś nieproszonym źdźbłem siana. Ciężko było mu rozpoznać ich kolor... może ciemny blond? Albo jakaś wyblakły brąz.... nie skupiał się dłużej na tym, gdyż z pewnością uwagę niższego chłopaka zwrócił jego uśmiech. Dodawał Newt'owi coś, co mówiło, że warto się z nim zapoznać.
      - Masz wyjątkowo śliczny uśmiech - Blondyn zwrócił się w stronę wyjścia ze stajni po czym oparł się o jego próg. - I co powiesz na to, że po pracy zaoferuję ci pójście na miasto, czy gdzie tam nas nogi poniosą? - Przechylił głowę w bok oczekując jakiejś odpowiedzi.

      Usuń
    3. Mam śliczny uśmiech? Momentalnie dziwnie mi się zrobiło. Nie to, żebym nigdy nie słyszał komplementu (a jakby inaczej)...
      Po zaoferowaniu mi spaceru odłożyłem Kim na ziemię. "Nie chce mi się" stwierdziłem w myślach, ale problem był taki, że nie znałem dobrze tego miasta, wszystkich miejsc, a tym bardziej Gildii. W sumie to by się przydał mi jakiś przewodnik... a poznanie przy okazji kogoś nowego będzie świetną zabawą. Lekko się uśmiechnąłem.
      - Z chęcią się gdzieś wybiorę - odpowiedziałem. - Dobrze by było poznać nowe miejsce - dodałem jeszcze. Chłopak wyglądał na zadowolonego moją odpowiedzią.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

  3. Co prawda przybycie nowego stajennego skomplikowało nieco życie Filis-przemytniczki, ale Philomela członkini gildii, była natomiast niepospolicie zainteresowana nowym przybyszem, czy to ze względu na miejsce jego pochodzenia, czy też na wszystko to co zdążyła usłyszeć na temat jego niezwykłych zdolności w kontakcie ze zwierzętami. Właściwie od zawsze odnosiła wrażenie że jej kochana Eglantynka, to nad wyraz mądra sowa, więc chętnie dowiedziałaby się co ptaszysko ma jej właściwie do powiedzenia. U bramy stajni jednak straciła nieco animusz i przystanęła niezdecydowana. Rzadko zastanawiała się nad tym czy coś wypada czy nie, ale równie rzadko zniżała się do prośby.
    - Raz się żyje - mruknęła do siebie i zapukała delikatnie w deski. Odpowiedziała jej cisza. Pchnęła wrota, które rozwarły się z przeszywającym jękiem nieoliwionego żelaza. Skrzywiła się na ten dźwięk zdecydowana bez względu na wszystko dopełnić teraz swego pomysłu.
    - Halo jest tu kto?
    Znów cisza. Już miała wycofać się dyskretnie, gdy nagle jej nadludzko czuły słuch wychwycił jakiś ruch w najbardziej oddalonym boksie. Podeszła tam niespiesznie i nonszalancko oparła o belkę zaglądając ponad ogrodzeniem.
    - Czy mam przyjemność z dziedzicem tych włości? - zapytała figlarnie mrużąc oczy - Z tym sławnym zaklinaczem zwierząt? Jestem Philomela, to znaczy właściwie Filis, wybacz ze nie podam ręki na powitanie, ale ... powiedzmy, że magiczne moce nie zawsze są błogosławieństwem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gdzie tyś się tak uje*ał? - zapytałem konia, który był jednocześnie w błocie, jak i w zaschniętych odchodach. Chwyciłem zgrzebło i zacząłem usuwać przyklejony brud z jego zada, gdzie było tego najwięcej. Byłem tak zajęty moim przyjacielem, że nawet nie usłyszałem, jak ktoś wchodzi do stajni. Na słowa nowej osoby cicho się zaśmiałem.
      - Nie jestem zaklinaczem zwierząt - powiedziałem miło skupiając się na jednym miejscu, z którego nie mogłem zdrapać błota. - Ja chyba też nie mógłbym podać dłoni - odpuściłem na chwilę i skierowałem się w stronę rozmówcy. Była to ładna blondynka z warkoczem i złotymi oczami. Na jej ramieniu siedziała sowa. - Moje ręce nie tylko śmierdzą, ale są w błocie i łajnie, a dopiero zacząłem go czyścić - powiedziałem z uśmiechem podnosząc dłonie, jakbym się przed nią bronił. Na twarzy Philomeli pojawił się uśmiech. Wróciłem do konia. - Nazywam się Newt - przedstawiłem się i oderwałem zaschnięte błoto, na co koń zarżał. - Wybacz, ale musiałem - poklepałem konia po szyi. Machnął głową i wsadził pysk do wiadra z wodą. Wróciłem do czyszczenia.
      - Nie jesteś zaklinaczem zwierząt? - pokręciłem głową.
      - Ja siebie tak nie nazywam. Wiele lat pracowałem przy zwierzętach gospodarskich, więc po prostu wiem, co ich czyny oznaczają - wytłumaczyłem. - Z twoją sówką nie potrafię rozmawiać, chociaż czasem myślałem o zostaniu sokolnikiem - stwierdziłem przechodząc z zada do jego boku.

      Usuń
    2. - Cóż - odparła po chwili namysłu gładząc nastroszone piórka swojej podopiecznej - wszystko jest możliwe. Gdyby stajnia się znudziła to jak najserdeczniej zapraszam. Poranne wstawanie nie bardzo mi w smak więc chętnie oddam przyjemność wydawania śniadanek dla moich kochanych ptaszysków osobie kompetentnej
      Siedząca na jej ramieniu sowa machnęła skrzydłami spłoszona jakimś nagłym ruchem stojącego w boksie konia. Wyraźnie wszystkie zabiegi stajennego nie za wiele go obchodziły, a trzeba przyznać, że w obecnym stanie nie maiła szczególnie zachęcającego wyglądu. Milczała przyglądając się jak zgrabnymi ruchami zgrzebła młodzieniec usuwa kolejne warstwy pozlepianego brudu. Chłopak miał bardzo przyjemną aparycję. Jasne włosy doskonale komponowały się z wygodnym lnianym ubiorem, którego jedyny charakterystyczny element stanowił przewieszony przez pierś skórzany pas, a do tego badawcze spojrzenie brązowych oczy, które przy pewnym oświetleniu mogły przybierać też barwę bliższą zieleni, a tak przynajmniej jej się zdawało. Uśmiechnęła się do siebie. Było coś w tym spojrzeniu co nie pozwalało jej do końca mu zaufać przynajmniej w kwestiach przemytniczych. Uniosła dłoń i pozwoliła sowie przysiąść na jednej z wyższych belek, po czym sama usadowiła się na nieco niższej.
      - Co mu się właściwie stało, bo wygląda jak pijaczek po nocnej eskapadzie w błotnisty dzień - zapytała wskazując wymownym spojrzeniem na konia - i oczywiście czy mogę jakoś pomóc. Eglantynka też mogłaby się jakoś po udzielać ale to naprawdę leniwe ptaszysko, niemal jak jej właścicielka gdy ma gorszy dzień.
      Napuszone zwierze zerknęło na swoją panią i wymownie kłapnęło dziobem, jakby ziewając.
      - A no i co do opieki nad zwierzętami, spodziewam się w najbliższym czasie dostawy młodziutkiego Jastrzębia Harrisa i przydałaby mi się pomoc w treningach. Jeśli nie miałbyś ochoty to nie krępuj się, ale to naprawdę ciekawy gatunek.

      Usuń
    3. Słuchając, co ma do powiedzenia dziewczyna, ogarnąłem jeden bok konia. Zacząłem czyścić drugi, dając wpierw ogierowi kostkę cukru.
      - Nie jestem pewny, co mu strzeliło do głowy – stwierdziłem. - Gdy przyszedłem, tarzał się w tym bagnie, które zrobiło się przy ogrodzeniu naprzeciwko lasu. Tam zawsze lało im się do koryt wody, dopiero teraz zauważyłem, że jedno było dziurawe. Woda się lała, ziemia miękła, one wszystkie się tam załatwiały, wszystko się zmieszało z ziemią, a on… - na chwilę przerwałem zmieniając szczotkę. Gdy wróciłem, koń patrzył na mnie wrogim wzrokiem. Poklepałem go po szyi. - Byś powiedział, co ci do głowy strzeliło, że się tarzałeś w tym syfie – powiedziałem do konia, kierując te słowa też do blondynki. Zwierzę zarżało, machnęło ogonem, jakby urażone i wróciło do swojego siania, a ja kontynuowałem jego pielęgnacje. - I dam sobie rade, nie musisz pomagać. Tym bardziej, że raczej nie pachniesz jak koń, tylko bardziej sowa – wskazałem wzrokiem na jej towarzysza siedzącego na ramię. Sówka posłała mi wrogie spojrzenie i zajęła się sową, grzebiąc dzióbkiem w swoim skrzydle.
      - Rzeczywiście – odpowiedziała patrząc na swoje stworzenie.
      - Tresura jastrzębia brzmi zachęcająco… ale nie wiem, czy znajdę czas – raczej miałem na myśli, że nie wiem, czy mam na to ochotę, ale przecież nie powiem jej tego dosłownie. - I nie wiem też, czy sobie poradzę. Zajmuje się zwierzętami gospodarskimi, nie mam pojęcia, czy taki drapieżnik przypadkiem na mój widok nie zwariuje… w końcu jego bracia pożerali moje kury w dzieciństwie – powiedziałem z lekkim uśmiechem.

      Usuń
    4. - Nie ma się czego obawiać - odparła uśmiechając się wesoło - pana na pewno nie porwie. Ostatecznie to tylko sokół, a nie smok.
      W tym momencie siedząca na jej ramieniu sowa zamachnęła się skrzydłami jakby miała zamiar dosięgnąć i spoliczkować niewinnego rozmówce, po czym wzbiła się w powietrze, zakołowała kilkakrotnie w powietrzu i zanurkowała w stojącym nieopodal stogu siana. Z początku wszystkim tym zabiegom towarzyszyło zdumienie i zupełne niemal milczenie obserwatorów(nie wliczał się w to grono oczywiście koń dalej skubiący leniwie swoją paszę), jakby oto przed nimi działo się coś niezwykłego i w wyjątkowego niczym znak z niebios, ale już niedługo całe zajęcie znalazło swe bardzo przyziemne wyjaśnienie. Eglantynka wykonała kilka niezgrabnych zwrotów na podłodze niemalże potykając się o wielkie skrzydła, po czym wróciła do swojej pani dźwigając w dziobie niewielką szarą myszkę.
      - Eglantyno - zawołała Filis zaskoczona i niby to wielce oburzona - jak ty się zachowujesz przy obcym.
      Sowa obróciła w jej stronę swoją gęsto obrośniętą pierzem głowę i spojrzała na nią oczami równie złocistymi jak jej własne. W owym spojrzeniu, jeśli zwierzęcy wzrok może wyrażać ludzkie emocje, nie było wcale przeprosin, a raczej wyzwanie. Do tego stopnia, że Sylfa zapobiegliwie zapięła ostatni guzik kołnierzyka, przy czym dodała pełnym gróźb głosem.
      - Tylko spróbuj rzucić mi to za koszule, a zobaczysz. Będzie koniec z nocowaniem w moim pokoju, a do tego przetrzepię ci te piórka.
      Ptak niezrażony postąpił tylko chwiejnie krok na bok i przysiadł na ogrodzeniu jednego z boksów wlepiając ślipia tym razem w stajennego.
      - Nią nie musisz się przejmować - zapewniła sokolniczka - nie gryzie, prędzej łyka w całości, ale jest absolutnie myszożerna. W każdym razie w przypadku problemów z myszami polecamy się ma przyszłość.
      Uśmiechnęła się dyskretnie zerkając na podopieczną, by upewnić się czy jej arsenał głupich pomysłów na pewno się już wyczerpał.

      Usuń
    5. Popatrzyłem na sówkę, z której dzióbka wystała mysi ogon. Przez chwilę zastanawiałem się, czy wszystko smakuje jak kurczak: w końcu mówi się, że człowiek tam smakuje, a reszta zwierząt? Gryzonie?
      - Zapamięta, i jak coś, zgłoszę się – zapewniłem patrząc na stos siania przy ścianie. - Zazwyczaj w stogach siedzą szczury. Jak byłem dzieckiem, przy drzwiach obory zawsze leżało siano, którego się nie ruszało. Po dwóch latach drzwi się zabrało i siano zaczęto stamtąd brać. Gdy było się już przy samym dnie i zabrano ostatni stos, nagle trzy wielkie szczury stamtąd wybiegły – dłońmi wskazałem wielkość, z tego co pamiętam jeden ze szczurów miał ponad pół metra! - Jednego pies złapał, za drugim pobiegł nasz stary kocur, któremu połamał się jeden kieł, a trzeci uciekł do rury. Chociaż próbowaliśmy go stamtąd wypłoszyć, próbując go zalać, on zniknął – skończyłem i zacząłem czesać grzywę konia, w głowie mając tę scenę. Nie zapomnę, jak dziadek próbował je ubić widłami, a babcia próbowała któregoś złapać pod wiadro. Ja jako mały srel tylko się śmiałem.
      - Elgatynka ze wszystkim sobie poradzi. Nawet z półmetrowym szczurem – powiedziała dziewczyna, na co się zaśmiałem w duszy. Może taka sowa przydałaby się w naszym gospodarstwie?
      - Chyba zamiast hodować kury, mogliśmy założyć hodowlę sów. Na farmie było tyle myszy i szczurów, że wykarmilibyśmy sporą rodzinkę – zauważyłem. W rzeczywistości gryzonie rozmnożyły się w jednym roku, gdy wszystkie koty zachorowały i przeżył tylko jeden. Kiedy znowu mieliśmy z dwadzieścia kotów, plaga zniknęła.

      Usuń
    6. Uśmiechnęła się łagodnie i skinęła na swoją podopieczną, która tym razem posłusznie zajęła miejsce na jej ramieniu.
      - Chyba nie doceniasz apetytu Eglantynki. Biorąc pod uwagę jej żarłoczność zapewniam, że jeszcze sprzykrzy ci się jej towarzystwo. Wysoce prawdopodobne, że moje również, kiedy będę tu ciągle przychodzić żeby przywołać ją do porządku.
      Rozejrzała się mimowolnie po jasnej i czystej przestrzeni stajni wypełnionej odgłosami zwierząt.
      - Dawno nie było tu tak czysto... także może lepiej zabiorę stąd moją bestyjkę zanim uświni ci podłogę wypluwką, albo czym jeszcze gorszym.
      Skierowała się do wyjścia, ale już przy wyjściu zatrzymała się raz jeszcze i rzuciła ostatnie spojrzenie za siebie. Mimo początkowego rozczarowania jakie spotkało ją w sferze magicznych mocy nowego członka rozmowa z nim była naprawdę przyjemna szczególnie, że ostatnio rzadko zdarzały jej się takie prywatne niezobowiązujące pogawędki. Wyobraziła sobie już nawet swego rozmówcę jak przemytnika. Ciekawe czy nadawał by się do tego. A może wiedząc czym się zajmuje po za gildią wcale nie chciałby z nią rozmawiać. Te rozważania przywiodły jej na myśl pewną zasadę złodziejskiego kodeksu. Stojąc już na progu wykrzyknęła w stronę chłopaka:
      - Jakbyś czegoś potrzebował to wal do mnie jak w dym, wiszę ci przysługę za podwieczorek Eglantynki.

      Usuń
  4. Wpadła na rozpędzonym rumaku wprost do stajni nie dbając nawet o przegładzenie rozwianych włosów, czy ukrycie pod ich zmierzwionym welonem zaczerwienionych od wiatru policzków i zdecydowanie niegodnego damy. Wraz z nią wleciały do ciepłego, wypełnionego sianem pomieszczenia dźwięki dobrze jej z dzieciństwa znanej piosenki: "Hej ty na rączym koniu gdzie pędzisz kozacze". Nie umiała już dziś powiedzieć skąd dokładnie pamięta słowa, gdzie dokładnie poznała tą melodię, ale zdało jej się ze jej obecny stan rozanielenia opisuje doskonale. Zeskoczyła na ziemię omal nie tracąc zębów, gdy zachwiała się niebezpiecznie i z trudem łapiąc równowagę wylądowała na ziemi. Zaśmiała się dźwięcznie poprawiając nowiutki i gustowny strój amazonki, podkreślający jej kobiece kształty. Koń parsknął i wstrząsnął piękną lśniącą grzywą. Położyła łagodnie dłoń na jego karku.
    - Już spokojnie Artus, już.. - mówiła łagodnym głosem. Nagle nie wiedzieć jakim sposobem jeden z jej lśniących opalowych kolczyków spadł między źdźbła siana. Pochyliła się by go znaleźć zanim jego zniknięcie sprowadzi na nią jakieś niespodziewane kłopoty i wtedy właśnie poczuła na sobie czyjeś badawcze spojrzenie, choć równie dobrze owa osoba mogła się jej przyglądać już od dłuższej chwili. Podniosła zagubiony element biżuterii i odwróciła się w stronę skąd dochodziły odgłosy znamionujące czyjąś obecność i napotkała badawcze spojrzenie młodzieńczych oczu, których koloru absolutnie nie umiała na ten moment określić.
    - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, Jak sądzę powinnam się teraz wylegitymować - uśmiechnęła się lekko speszona - jestem Sorelia Acantus
    [Sorelia]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamiatałem stajnię, gdy przez drzwi niczym wichura wpadł koń z jakimś jeźdźcem. Podniosłem głowę trzymając w dłoni miotłę i wychwyciłem wzrokiem obcego. „Dopiero co tam zamiatałem” pomyślałem zirytowany widząc, jak dziewczyna zeskakuje ze swego rumaka, a między jej nogami i kopytami wierzchowca unosił się lekko kurz. Zmarszczyłem brwi, przewróciłem oczami i wróciłem do zamiatania, a raczej do jego końca. Chociaż nie był to koniec, ze względu na nowy piasek dostarczony przez nieproszonego gościa; konie zawsze są tu mile widziane, nawet, jeśli chcą mi rozwalić wszystkie boksy i całą stajnie, ale od ludzi w tym miejscu to ja stronie. To jest moje samotne miejsce i ciesze się, że nie ma więcej stajennych – prócz jednej osóbki, którego imienia nie pamiętam, ale pociesza mnie fakt, że jest tu kilka stajni, tak więc raczej nie powinniśmy się spotkać, a tym bardziej współpracować.
      Ruszyłem z miotłą w kierunku dziewczyny, która podniosła z ziemi mały błyszczący przedmiot. Odwróciła się w moją stronę, gdy zacząłem obok niej zamiatać. Na jej głos się wyprostowałem i zmierzyłem ją wzrokiem. Po jej słowach lekko się uśmiechnąłem.
      - No w sumie naniosłaś mi kolejny brud, ale nie mam innych zajęć na głowie – machnąłem ręką. - Ja jestem Newt – przedstawiłem się łagodnym tonem. - To twój koń? Jak się nazywa? Chcesz jakiś boks? - zadałem pytania, by jak najszybciej się jej pozbyć, ale jej przyjacielem z chęcią bym się zająłem. - Mogę się nim zająć – stwierdziłem patrząc na konia, a następnie przeniosłem wzrok na dziewczynę, lekko się uśmiechając.

      [Newt w tej chwili wyszedł mi niegościnny, ale nie zraź się xd]

      Usuń
    2. - Co racja to racja, przyda mu się odpoczynek - pogładziła czule grzbiet swego rumaka, który ze stoickim spokojem zajął się podskubywaniem siana z sąsiedniego boksu - a jego akurat spokojnie mogę powierzyć pana pieczy. Nazywa się Artus. To naprawdę wspaniały koń, spokojny i przyjazny. Co innego moja klaczka. Alaska rozniosłaby tu wszystko - uśmiechnęła się łagodnie i niewinnie jak na panienkę z dobrego domu przystało. choć w oczach drgały jej te drobniutkie iskierki przekory, które tu w gildii nabierały nowego blasku. - Przepraszam, że troszkę nabałaganiliśmy.
      Rozejrzała się po pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez pojedyncze promyki wdzierające się przez umieszczone niemalże pod samym dachem wąskie okienka. W tym łagodnym ciepłym blasku jak na dłoni widoczne były unoszące się w powietrzu drobinki kurzu, którym jednak owo światło nadawało pozór drobniutkich lśniących iskierek wyglądających nawet dość malowniczo. Było absolutnie cicho i pachniało świeżym sianem. Wspaniała atmosfera by napisać jakiś wiersz. Nagle jakby przypominając sobie o rozmówcy zwróciła się do niego uprzejmie:
      - Może mogłabym jakoś pomóc?
      [Sorelcie nie tak łatwo zrazić ;)]

      Usuń
    3. Gdy dziewczyna skończyła mówić o swoich koniach, ja odniosłem miotłę do schowka i przygotowałem dla konia wiadro z wodą. Następnie wrzuciłem do boksu trochę siana, by coś zjadł.
      - Może mogłabym jakoś pomóc? - usłyszałem nagle głos Sorelii. Podniosłem głowę i spojrzałem wpierw na nią, a potem na konia.
      - Możesz wprowadzić konia do tego boksu – wskazałem na gotowe miejsce, wyposażone w wodę i jedzenie. Dziewczyna pokiwała głową, odezwała się do swojego ogiera i chwytając go za lejce, zaprowadziła do boksu. Po drodze koń zatrzymał się i szturchnął mnie w biodro. - Wyczuł cukier – uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z kieszeni dwie kostki, które dałem dla zwierzęcia. Wzięło je do pyska i kontynuowało przejście do boksu. - To chyba będzie na tyle – odezwałem się do kobiety. - Poradzę sobie, twój koń jest w dobrych rękach – zapewniłem ją podchodząc do Artusa, by zdjąć z niego ekwipunek.

      Usuń
    4. - Co do tego nie mam wątpliwości - Odparła delikatnie gładząc pysk konia beztrosko żującego podany przez chłopaka cukier - mam tylko wątpliwości czy zdołam się godnie za tą pomoc odpłacić.
      - Oo! to dla mnie czysta przyjemność - odrzekł chłopak tonem, który nie pozostawiał wątpliwości iż wolałby już zostać ze swoim podopiecznym sam na sam. Patrząc an zaangażowanie nowego stajennego zastanawiała się przez chwilę, czy nie uprzedzić go by nie przekarmiał jej wierzchowca cukrem, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Newta by domyślić się, iż udzielanie mu rad w kwestii opieki nad zwierzęciem byłoby jakby wilk uczył orła latać.
      - To ja jeszcze raz dziękuję za wszystko i przepraszam za bałagan, na drugi raz się zapowiem, albo zostawię dokładny grafik moich wizyt. A na razie zostawiam Artusa. Za jakąś godzinkę powinnam wrócić. Także miłego dnia.
      Zadowolona, iż jej ogier wreszcie znalazł dobrą opiekę wyszła ze stajni podśpiewując sobie pioseneczkę, z którą wpadła tu z takim impetem parędziesiąt minut temu. W progu zatrzymała się jeszcze na chwilę, poprawiła suknię i włosy i ruszyła w kierunku drzwi głównych.

      Usuń