wtorek, 31 lipca 2018

Od Alexandry

Nadchodził ociężałymi krokami świt. Nawet byłoby możliwym zobaczyć raczej wyraźnie drogę prowadzącą do gildii oraz otaczające ją pola — gdyby nie mgła wisząca nad żółtawą trawą, zupełnie jak sen nad zmęczonymi całonocną służbą powiekami. Powietrze było wilgotne i chłodne — wytchnienie po gorącu poprzedzającego ten moment dnia. Alexandra już delikatnie przysypiała, co można było dostrzec po lekkim kiwaniu się w tył i przód i wtórującemu tej czynności cichutkiemu skrzypieniu zbroi. Jednak mimo tego zmęczenia wciąż stała wyprostowana i gotowa do działania, bo przecież był to jej obowiązek, a jakkolwiek by ten obowiązek był nam niemiły, trzeba go wypełnić jak najlepiej, jak najbardziej się do niego przykładając — tak uczono ją w domu i tak jej już zostało.
Przeczesywała co jakiś czas spojrzeniem cały przedgildyjny teren, aby w razie jakiegoś wędrowca otworzyć mu bramy, w razie ataku ostrzec pozostałych dzwonkiem, który wisiał na ścianie na wyciągnięcie ręki.
Chwilę po trzeciej nad ranem, miała wrażenie, że coś przemknęło na oko pięć metrów przed bramą, jednak albo tylko jej się wydawało, albo było za szybkie, aby to rozpoznać i przypisać do jakiejkolwiek rasy. Nie zawiadomiła nikogo, bo mogło jej się przecież przywidzieć, jednak trzymała się na baczności od tamtej pory.
Nagle ujrzała gwałtowny ruch w oddali i wyciągnęła wolno część miecza, aby przygotować się na przybycie możliwie potwornego intruza. Ruch był coraz bliżej, lecz nie sposób było jeszcze stwierdzić w tej mgle czym to może być. Ciamajda zaczęła się stresować, bo nie wiadome jej było, na co miała się przygotować. Wyciągnięta po miecz dłoń zaczęła lekko drżeć.
Koń zatrzymał się przed bramą zaraz poniżej stacjonowania Alexandry. Doskonale było słychać jego głośne prychanie i oddychanie. Koniowaty zrobił jedno okrążenie wokół swojej i jeźdźca osi i podreptał parę kroków przed siebie. Pochodnia zawieszona przed bramą oświetlała jeszcze słabo przybysza a raczej jego okrytą czarnym płaszczem i kapturem postać.
Ciemnowłosa wypuściła wolno powietrze, schowała miecz do pochwy i poczyniła parę ruchów palców i knykci w dłoniach, aby przestały drżeć. Wychyliła się nad krawędzią i zawołała:
— Dzień dobry, może bardzo późny dobry wieczór, przybyszu! Jest pan, pani członkiem gildii?
Nowo przybyła postać na potwierdzenie swojej przynależność do tej organizacji pokazała znak gildii, który bezproblemowo został rozpoznany przez Panią Rycerz. Alexandra kiwnęła głową i rzuciła szybko jakby-przeprosinami za to, że będzie trzeba chwilkę poczekać na podniesienie bramy. Zeszła z samborza i zaczęła podnosić brony, aby wpuścić nowo przybyłą osobę. Gdy wyszła, aby ukłonić się w przywitaniu i zaprosić do środka, przybysz zdążył ściągnąć już swój ciemny kaptur i odsłonić swoją twarz, która była już Alexandrze znana.
— Och, myślę, że my się już znamy — powiedziała na rozpoczęcie konwersacji Sorelia, uśmiechając się delikatnie.
Giermek już chciał odpowiedzieć z uśmiechem, lecz przerwało mu szeptanie tłumu głosów nadchodzące z mgły, która zdawała się jakby nagle zgęstnieć z momentem otworzenia bramy. Kobiety spojrzały na otaczające gildię tereny w poszukiwaniu źródła dźwięku, zdając sobie sprawę, że szeptanie tworzy melancholijną, pełną tęsknoty pieśń, lecz słowa brzmiały obco, jakby tak naprawdę nie tworzyły żadnego języka — przynajmniej żadnego znanego człowiekowi...

#wattpad #aventura *COMPLETE* *FCRA's Winner!* Ashley is cursed. Every day when the sun sets her beauty vanishes to reveal a monster by any norms. She lives with her brother in the Enchanted Forest, shielded from whatever prejudice and hate she would face in the outside world.   Prince Raymond has been kidnapped. In...
« Sorelia? || dość kiepsko mi dzisiaj poszło »

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz