wtorek, 24 września 2019

Od Cahira cd. Madeleine

Cahir zamknął książkę z taką siłą, jakby był na nią zły. Niedbałym ruchem przesunął ją na szczyt stołu, byle dalej od siebie. Oparł się łokciami o blat, potarł policzek i skroń. Zamknął oczy. Był zbyt zmęczony, by dalej czytać, zbyt zmęczony, by produktywnie zajmować się czymkolwiek.
Westchnął, zerknął na drugi koniec pokoju, na lustro. Zmrużył oczy, przyglądając się własnemu odbiciu.
Wyglądał jak siedem nieszczęść. Bez zaskoczenia skonstatował, że dzisiejsza bezsenna noc i dwie poprzednie przespane tylko w pewnej części, dały mu się we znaki. Dawno nie widział samego siebie w tak godnym pożałowania stanie.
Pierwszym, co dostrzegł, była sfatygowana koszula. Niby czarna, choć gdzieniegdzie srebrna od kurzu, naznaczona śladami białego, przydrożnego pyłu. Mankiety były niewywinięte, guziki pod szyją nonszalancko rozpięte. Jego włosy, pogrążone w absolutnym nieładzie, nie prezentowały się lepiej: część opadała mu na oczy, część była rozburzona, pogrążona w chaosie. Cahir, widząc to, pokręcił głową, palcami zaczesał je do tyłu, nadając im pozór ładu. Wtedy też zwrócił uwagę na swoje oczy. Pod powiekami miał cienie, a samo jego spojrzenie wydawało się znużone, nieuważne, lekko nieprzytomne.
Wstał od stołu opieszale, przeciągnął się jak kot. Ociągającym się, lekko rozkołysanym krokiem podszedł do okna, ruchem przepełnionym dezynwolturą zaciągnął zasłony, odcinając pomieszczenie od jaskrawego, irytująco mocnego światła poranka. Usiadł na łóżku, bez przekonania popatrzył na koc i poduszki. Zdąży jeszcze się zdrzemnąć przed śniadaniem. O ile w ogóle uda mu się zasnąć.
Położył się na boku. Nie nakrył się kocem. Powietrze w pokoju było parne, zapowiadał się kolejny upalny dzień. Szybko ogarnęło go wielkie zmęczenie. Po chwili jego pokój rozwiał się, rozmył pośród poplątanych sennych marzeń.
Ciemność. Niebyt. Ktoś krzyczy. Cahir! Cahir! Nie, nie krzyczy. Ktoś go woła... Czy to... Nagle zasłona czarnej mgły opada, okolica staje się wyraźna, jakby ktoś zapalił światło, rozproszył wszystkie cienie.
Widzi brudne deski, a naprzeciw niego... mój Boże. Serce Cahira przeszywa bolesny skurcz. To Rhiannon. Śmieje się, zaprasza go gestem ręki, jej sylwetka jest zamglona, a mimo to... wydaje się taka realna. Patrz, mówi, kopiąc wielką skrzynię, na której dotychczas opierała się jedną nogą. Patrz, powtarza, to wszystko teraz należy do nas. Skrzynia wywraca się z hukiem, który odbija się przerażającym echem po ścianach, których Cahir nie potrafi dostrzec w mroku. Wokół jest tak ciemno... Ale monety, które ogromną falą wysypały się z dna skrzyni, są jasne, wręcz świecą ciemną, błyszczącą łuną. Złote krążki suną po podłodze jak brzęcząca lawina, przysypują mu czubki butów. Cahir pochyla się, bierze jedną z nich do ręki. Teraz jest lekka, tak niewyobrażalnie lekka... zupełnie jakby trzymał w dłoni skrawek papieru. Ale wtedy, w Ovenore, to złoto było ciężkie. Prawie tak ciężkie, jak grzech, który popełnili, by je zdobyć. Cahir zatapia ręce w kałuży złota, nabiera monet w obie garście, ogląda je, patrzy na dziesiątki swoich maleńkich odbić rysujących się na ich powierzchni. To złoto... Jak ono świeci, jak promienieje blaskiem... Czy naprawdę błyszczało tak tamtego dnia w Ovenore, czy to tylko senna iluzja?
Nagle: ciemność. Rhiannon rozmywa się, skrzynia znika, złoto w jego dłoniach zamienia się w czarny dym. Huk, krzyk, wrzawa. Koń pod nim cwałuje na łeb na szyję, ale Cahir wciąż go pogania. Podkowy trzaskają, łomoczą na moście, strzały szyją w powietrzu, lotki świszczą tuż obok jego uszu, koń pada, Cahir traci oddech, leci w dół, chwila zawieszenia, potem uderza o deski i...
Ktoś zakłada mu pętlę na szyję. Ktoś inny woła. Rhiannon? Znowu ona? Cahir rozgląda się, odnajduje ją tuż obok siebie. Dziewczyna ma związane ręce, jest brudna, jej usta są roztrzaskane, ubrania poszarpane. Na jej szyi wisi pętla. Cahir chce się wyrwać, coś zrobić, ale ktoś brutalnie przytrzymuje go za ręce, zmusza do pozostania w miejscu. On też jest związany. Jakaś ręka ciągnie go za włosy, pętla na jego szyi zacieśnia się... Powróz jest ciężki, mocny, gruby, twardy, szorstki, nieprzyjemnie ociera się o szyję. Cahir patrzy w niebo. Bo to już ostatni raz. Rhiannon już nie krzyczy. Stoi nieruchomo, patrzy w dal, na ludzi zgromadzonych na placu... nie, nie na ludzi. Tu nie ma ludzi, tu jest tylko ciemność. Ale to dobrze, niczyje bluzgi i złorzeczenia nie spadną już tego dnia na ich głowy, nikt nie rzuci w nich niczym, gdy będą wisieć.
Cahir obudził się, zerwał do pozycji siedzącej. Spróbował uspokoić oddech, opanować trzęsienie rąk. Ukrył twarz w dłoniach, starając się odpędzić od siebie wspomnienia przywołane przez sny. Wtem coś głucho uderzyło o jego drzwi. I jeszcze raz. I kolejny.
Wstał z łóżka, w kilku susach zbliżył się do drzwi, otworzył je ruchem zamaszystym i pełnym irytacji.
– Co się tutaj dzieje? – warknął, stając w przejściu. Oczy miał gniewnie zmrużone, podbródek butnie zadarty i mimo że jego sylwetka wciąż była rozmemłana i niespecjalnie elegancka, w tej chwili mogła budzić pewien respekt.
– Nuuuuda! – odkrzyknął dziewczęcy głos. 
Cahir spojrzał na jego właścicielkę. Była drobna i jasnowłosa, niższa od niego o dobre pół głowy. W lewej ręce trzymała pęk sztyletów, w prawej tylko jeden. Wyglądała, jakby zaraz miała zamiar nim rzucić. Cahir pobladł. Czy ona właśnie...
Strzelił wzrokiem na drzwi prowadzące do swojego pokoju. Znieruchomiał, gdy dostrzegł kilka ostrzy wbitych w drewnianą powierzchnię tak, że przypominały uśmiechniętą buzię. Cahir z niedowierzaniem spojrzał na dziewczynę, potem ponownie na swoje drzwi. Wyrwał z nich jeden sztylet. W miejscu, w którym tkwił, pozostała podłużna, wypełniona drzazgami szpara o długości około jednej czwartej łokcia. 
– Nuda? – powtórzył Cahir, siląc się na opanowany ton. Z miernym skutkiem. Głos w pewnej chwili załamał mu się gniewnie. – Czy byłabyś łaskawa wytłumaczyć mi, co stało się z moimi drzwiami?
– To, co widać – wyjaśniła jasnowłosa, bezczelnie wzruszając ramionami.
Cahir poczuł, że jego ręka mimowolnie zacisnęła się na rękojeści sztyletu. 
 – Nie łudź się, że puszczę ci to płazem – zapowiedział, mierząc dziewczynę śmiertelnie chłodnym spojrzeniem. – Albo załatwisz ze mną kwestię renowacji drzwi od razu, w tej chwili, i natychmiast pokryjesz wszystkie koszty naprawy, albo mistrz dowie się o twoim postępku i ręczę, że zrobię wszystko, by wyciągnął z niego odpowiednie konsekwencje. Zrozumiałaś? Daję ci trzy sekundy na podjęcie decyzji.
Mad? :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz