niedziela, 15 września 2019

Od Nagi cd. Krabata

Stuknięcie rozległo się po pokoju, gdy kobieta wrzuciła owada do szklanego słoiczka, a chitynowa skorupka zderzyła się z dnem. Zakorkowała, odłożyła, a przesuwając dłońmi po blacie znalazła opuszczony przez nią kamienny moździerz. Doprawdy, dziwny zapach przesiąkł powietrze, które ich otulało. Liście różnego rodzaju leżały w naczyniu, niektóre suszone, niektóre świeże. Pierwsze szeleściły i łamały się miażdżone, drugie wypuszczały wonne soki, co spajało masę razem. Choć nie widziała mokrego śladu na policzku mężczyzny, to słyszała jego załamujący się i nierówny głos, którego drżenie próbował zamaskować końcowym chrząknięciem. Drgnęła w reakcji na to intymne wyznanie, jakkolwiek poruszona, jednak została w miejscu, skrzętnie wykonując swoje zadanie. Zmarszczyła w brwi w zamyśleniu, odwarknęła coś do siebie pod nosem i wzięła głębszy oddech. 
— Rzekłam przecie, że to nie moja sprawa, nie moje brudy, by się w nich bawić, a tym bardziej o nich komu opowiadać. 
Codzienny, niezmieniony ton kreował wypowiedź, jednak wydał się wyjątkowo chłodny i bezuczuciowy. Wymuszony. Oczami duszy widziała jak się odwraca i, z rękami wyciągniętymi przed siebie, co by na nic nie wpaść, siada koło Krabata na łóżku. Może kładzie mu dłoń na ramieniu, może ściska je mocniej, chcąc dodać otuchy, wypowiadając kilka zdecydowanie cieplejszych słów. 
“— Czyż nie każdy nosi rany i blizny zadane przez dzieje przeszłości? Nie są one obce nikomu, toteż skoro nieuniknione, to odpowiednim zdawałoby się posiąść wiedzę, co by umożliwić sobie poskromienie bólu, które za nimi podążają. Oto mądrość! Jedyna, która nie czyni głupców z ludzi, co jej nie posiadają, tylko... niedoświadczonych, słabych. Czy masz siebie za silnego duchem i umysłem? A więc wstań i zmierz się z tymi czartami, co śmią Ci sen odbierać."
Jednak kobieta nie ruszyła się z miejsca, a powietrze, zamiast podnoszącej na duchu mowy, wypełnił tylko cichy mlask zbitych ze sobą liści wyciąganych z moździerza. Nie można było tak traktować człowieka w potrzebie nawet, jeżeli ową pomoc odrzucał i tkwiąc w arogancji niestrudzenie twierdził, iż sam sobie był wystarczającym oparciem. Nie, nie takie nauki boskie i nie takie pokłady empatii gnieździły się w jej sercu. Ale czymże były te nikłe pragnienia w obliczu lat podobnego wychowania, gdy to ostra reprymenda musiała jej wystarczyć za kojące pocieszenie?
— Ażebyś kłopotów więcej nie sprawiał...
Ułożyła na drewnianym blacie, w rządku, buteleczki różniące się kształtem, lecz również i zawartością, co po różnych barwach odróżnić je mogły sprawne oczy. Leżały obok nich też kamienie; małe, niepozorne, kolor posiadający nijaki, niektóre szare czy brązowe, ale zaklęte, a więc nie całkiem bezużyteczne.
— Drobne skałki pod poduszkę, co by sny przeganiały, zarówno dobre jak i złe jako, że magii w sobie mają niewiele, ale gwarantują głęboki spoczynek. Soki, które należy dodawać do napojów, żeby duszę podtrzymać w dobrej kondycji. Zioła, by je ciągle wdychać w celu jaśniejszego umysłu. I przede wszystkim - pracy nad sobą, bowiem nie jestem w stanie jedynie roślinkami i głazami przywrócić cię do zdrowia. Po co budynkowi najlepsze zdobienia i rzeźby, jak stoi na chwiejnym gruncie? Jak je usztywnisz, nie wiem, bylebyś zrobił porządnie. 
Mężczyzna pewnie się poruszył bardziej niespokojnie niż zwykle, gdyż ta charakterystyczna, skrzecząca piosenka, co śpiewana była zawsze, gdy krukowi egzorcystki coś się nie spodobało, rozległa się po pomieszczeniu, przebijając swoją siłą wszystkie dźwięki jakie dotąd tam panowały. 
Cicho już, bo…! — Irytacja Nagi w stosunku do zwierzęcia czasem wychodziła na powierzchnię, ukazując długi czas mąk, jakie musiała z nim znosić. Ale jątrząca się emocja nie była wciskana z powrotem w głąb jej serca, acz uspokajana, jak drżące dłonie objęte drugą parą, ciepłą i miękką, co zapewniały o beznadziejności i bezcelowości jej gniewu. 
Chodź — dodała bardziej stoicko. Nie czekała na ruch ze strony ptaka, za długo zajmowała swoją pozycję i robiła to, co robiła, by trzymać się jeszcze złudnych nadziei. Zamiast tego chwyciła ciężki tułów w dwie ręce, podnosząc go i wciskając pod ramię, ignorując czcze szarpanie. 
— I proszę… — wtrąciła, podchodząc do swojej torby. — Noś ze sobą moje sole i wdychaj je, gdy ponownie nawiedzą cię owe omamy. Nie mogę rozbić na tobie wszystkich talerzy jakich używamy.
Krabacie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz