niedziela, 14 lipca 2019

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Przydałoby się napomknąć, że przez cały ten czas, Desiderius nie ściągnął spojrzenia z kufra ni razu, wciąż marszcząc brwi i przyjmując twarz wskazującą bezpośrednio na dość duże zaangażowanie w tok myślowy. Nie zmieniało to faktu, iż słuchał, co towarzysz miał w tym wypadku do powiedzenia i uważnie analizował każde wymruczane przez niego zdanie. Pozwalał im nawet na to, by zakłóciły jego marzenia na jawie, a i wtłaczały się do nich i barwiły je na zupełnie nowe kolory. Cicho liczył na to, że w dany sposób zdoła wpaść na cokolwiek nowego, czy przynajmniej coś, co wspomoże zamysł podrzucony przez Krabata.
Desiderius głupi nie był, to trzeba powiedzieć głośno. Często wpadał na idee niekonwencjonalne, a do tego, trafne i niezbyt skomplikowane. Problem pojawiał się wraz ze stresem. Co jak co, ale z sytuacjami, gdzie był zaciągnięty pod ścianę w ciemnej, ślepej alejce, radził sobie równie dobrze, co z mieczem. Zarówno jedno, jak i dwuręcznym. Dla tych, którzy nie byli pewni odpowiedzi, spieszymy z pomocą, bowiem Coeh nie radził sobie wcale. Zawsze wszystko wymykało mu się gdzieś między szczupłymi palcami i nie był zdolny pochwycić wątku. Podobnie było tym razem, a pewien braku wyklarowania się odpowiedzi z młodej głowie, zareagował westchnięciem i prędkim przytaknięciem na propozycję rzuconą przez rolnika. Odpowiedziałby wcześniej, jednak skrzynia ponownie się zatrzęsła, tym samym na kolejną chwilę przykuwając jego uwagę.
Gdy zapadła już cisza, przesyłka przestała już niepotrzebnie się wiercić, a Desiderius pewien był swojej odpowiedzi, ponownie wbił srebrne ślepia w Krabata.
— Opuszczona pracownia po Selvynie? Było tam piekielnie dużo miejsca, teraz zdaje się, że zostało tylko kilka półek na książki i może jedna niedokończona maszyna. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy ostatnim razem tam zawitałem — zaproponował, zakładając ręce na chudej, zapadniętej piersi. Wolał nie myśleć o tym, jak ostatnimi czasy serce mu w niej dudniło. Śmiał się, że pewnie chce uciec, jednak markotniał chwilę po tym, jak nikt nie był w stanie dostrzec jego twarzy. Rzeczywiście, mogło przecież chcieć oddalić się jak najprędzej od roztrzepańca. — Zajmę się środkami usypiającymi, mogę też wziąć coś na zatrucia, poparzenia, iluzje i okazjonalne wtarnięgia do głowy — wystrzelił jak z procy, kręcąc długim, prostym nosem i za chwilę przecierając go grzbietem palca wskazującego. Coraz częściej zauważał u siebie objawy jakichś alergii, najwidoczniej powodowane kwitnącą roślinnością i unoszącymi się pyłkami. Nawet jeśli nie było szczególnie sucho, ba, wręcz przeciwnie, to dziadygom jakoś udawało unosić się w powietrzu i męczyć biednego Coeha.
— Mogę też przynieść żywopłoty, przydadzą się w razie gdy będzie chciało uciec. Swijaki też wydają się rozsądną pozycją w tym wszystkim. Cholera, już takie stworzenia widziałem na tym świecie, że nic nie powinno mnie zaskoczyć, a jednak wciąż się boję. Im więcej zabiorę, tym lepiej dla nas, gorzej tylko jak wyjdzie na to, że będzie lubować się w ziarnach szkołki. Śmierdzi paskudnie, za to owoce ma pyszne — skwitował wszystko i pewnie ciągnąłby temat jeszcze chwilę, ale skrzynia znowu się poruszyła i znowu wydała z siebie dziwny odgłos. Uznał więc, że lepiej będzie przystąpić do działania, bo gadanina na nic się zda.
— To jak, pracownia?

⸺⸺※⸺⸺
[Ależ my nie poganiamy, towarzyszu, spokojnie]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz