niedziela, 28 lipca 2019

Od Ophelosa CD Narcissi

Poklepała go po policzku, na co blondyn zareagował kilkoma, zszokowanymi mrugnięciami i pytającym wzrokiem. W umyśle jednak uśmiechnął się szeroko, przymknął powieki, może i zamruczał jak kot, bo przecież tak dawno nie czuł czyjejkolwiek bliskości, cudzej, ciepłej dłoni na własnej skórze.
A to wszystko było tak bardzo uzależniające, skorzystał więc z okazji i przysunął swój policzek odrobinę bliżej, chcąc zasugerować, by dłoń została tam chwilę dłużej.
— Ty też wyglądasz wręcz świetnie, kuzynie.
W odpowiedzi napuszył się jak kot, skinął głową i pokazał zęby w uśmiechu. Nie spodziewał się takiego stwierdzenia, w końcu, choć świeżo ogolony, tak pod oczami można było dostrzec odrobinę zmęczenia, a loki były już zdecydowanie, oj zdecydowanie za długie. Zaczynały się niesfornie kręcić, tańczyć swój własny taniec, miast posłusznie siedzieć na głowie, co niezwykle go irytowało, gdy tylko spoglądał w lustro. Tyle dobrego, że wilgotność powietrza nie osiągała takiego samego poziomu, co na Wyspach.
A może powinien był zapuścić je jeszcze dłuższe, takie, jak nosił na królewskim dworze?
— Co do tego, ile tu już jestem, na pewno nie tak długo, by znać imię chłopca, do którego tak ślicznie się uśmiechałeś. No, co tam starasz się ukryć, co? Wiesz, że starej Narcyzi nie oszukasz, przyznaj się. — I kolejny szok przeszedł przez ciało, powieki szybko opadły na dół, równie prędko unosząc się ku górze. Podskoczył, syknął cicho, gdy sprzedała mu kuksańca, nie zdołał jednak powstrzymać rumieńca malującego się na policzku. Opuścił pokornie wzrok, ściągnąwszy brwi. — Jakiś paniczyk, szlachcic? Może rabuś. Albo... Na siły wyższe, nie mów, że kapłan, Ophelosie, nie przystoi!
Nie powstrzymał niekulturalnego, krótkiego rechotu, który opuścił usta tylko na dźwięk takiego pomysłu. Zakrył wargi dłonią, chcąc zahamować dźwięk. Zerknął rozbawionym spojrzeniem raz to na Narcyzię, raz na Leonarda, który, rzeczywiście, mógłby być kapłanem żyjącym w celibacie. W końcu nie na codzień widywał persony noszące czarne szaty, w dodatku zapięte tuż pod samą brodę, jakby ujrzenie kawałka skóry przez drugą osobą skazywałoby na wieczne męki, a może jednak samo poznanie istoty dobra i zła oraz odpowiedzi na inne pytania dręczące wszystkie istoty myślące od zarania dziejów.
— Jeżeli byłby kapłanem, to zdecydowanie wartym grzechu — mruknął, jak najciszej, by słowa dotarły jedynie do ucha kuzynki oraz demonicznego biesa, puszczając szelmowski uśmieszek z błyskiem w srebrnym oku, po czym splótł ręce na klatce piersiowej. Wolał nie dodawać, iż nie pierwszym.
Wyprostował się jakby odrobinę bardziej, łapiąc się na tym, że szybko weszło mu w nawyk chłopskie garbienie się. A zdecydowanie nie powinno, gdy miał zrobić jakkolwiek dobre wrażenie (nadal nie wiedział co prawda na kim, choć wszyscy wokół niego wiedzieli doskonale), a tym bardziej, gdy stał z rycerskim mieczem u pasa.
— Obstawiam, że jest jakimś szlachcicem po sposobie noszenia się i wypowiadania, wystarczająco ich w życiu spotkałem, by to zauważyć. — Tu zmarszczył czoło, przestąpił nerwowo z nogi na nogę. — Na bogów, na nic nie liczę, nawet nie zapytał mnie o imię.
Odwrócił się do swojego konia, jeszcze raz sprawdzając wystarczająco już sprawdzony popręg. Ophelos wolał po prostu uniknąć tego spojrzenia swojej kuzynki, zniecierpliwionego i oczekującego czegoś więcej, wiercącego ogromne dziury w jego plecach.
— Zresztą, jest arogancki i nadęty jak większość z nich, naprawdę, spotykałem ciekawszych mężów. I nie przepada za moją fajką, zawsze na nią narzeka — żachnął się w końcu, dzięki bogom, że wystarczająco cicho, bo sam nie do końca wierzył w wypowiedziane zdanie oraz jego sens. Wzrok Narcissi nadal palił plecy, może i dosłyszał jej ciche parsknięcie śmiechem. — Dobrze, dobrze, ma na imię Leonardo, czasami, od niechcenia raczej czy litości przesiaduje ze mną, gdy wyprowadzam owce. Nie rozmawiamy za dużo, ale miło nie spoczywać w całkowitej samotności — odpowiedział w końcu, odwracając się do niej, nadal jednak utrzymując dłoń przy paskach od siodła. — Aczkolwiek podtrzymuję, ten chłopiec, jak go określiłaś, pewnie nadal nie wie, jak się nazywam — prychnął, lekko oburzony tym faktem. 

[ Narcyziu, co to za insynuacje! ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz