niedziela, 14 lipca 2019

I będę wierzyć Że Umiesz wal­czyć jak Lew Pew­na jestem Że Cier­pieć będziesz Zbyt wiele I za cicho Za dwoje



Arya Raxelias

DEFROS | 1763 ROK | TRZYNASTA KATASTROFA
DZIECKO POPIOŁÓW | OGIEŃ | WOJOWNICZKA









W czasie przeszukiwania starej, drewnianej skrzyni, należącej do swojego mistrza, chłopiec dostrzegł niewielki notatnik z wężej skóry, który wybijał się na tle pogniecionych pergaminów. Długo się nie zastanawiając, sięgnął po niego, a następnie zdmuchnął z szorstkiej okładki kurz, zza którego wyłonił się niewielki wizerunek lwa, jak pomyślał. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się spostrzegł, iż w rzeczywistości wypalony na materiale symbol przedstawiał lwicę.

     W I D M O   K A L D E R Y      Od kilkunastu dni nad krainami Ethija i Derfos unosiła się czarcia chmura. Mieszkańcy pobliskich osad, mimo świadomości zbliżającego się niebezpieczeństwa, przebywali w swoich domostwach. Dym bowiem, który zawisnął niespodziewanie w powietrzu, był niczym innym, jak ostrzeżeniem. Zatrważająco klarownym w swojej istocie, a wciąż błędnie odczytywanym. Zaniepokoiło to Mistrza Tore, gdyż dowiedział się od swojego towarzysza, iż jego stary przyjaciel w dalszym ciągu przebywa w wiosce położonej nieopodal granicy z Ethiją. Był nim kowal. Mistrz swojego fachu, a do tego piorunująco inteligentny, więc trudno było pojąć starcowi, dlaczego do tej pory nie zorganizował swojej rodzinie wyjazdu. Zdążył już porzucić myśl, iż mężczyzna mógłby zlekceważyć problem. Znał go zbyt dobrze.

Wstał z klęku, po czym skierował się w stronę szklanych drzwi, wychodzących na ogród, gdzie na ławce, z filiżanką herbaty, jego mentor rozkoszował się widokiem krajobrazu.
- Zobacz, co znalazłem – rzucił młody adept, a następnie przysiadł się do starca. – Czy to nie jest zeszyt Tej od płomieni?
- Zgadza się – odparł, niemal nie odwracając wzroku od zachodzącego za górami Słońca, którym napawał się tak, jak gdyby robił to pierwszy raz. – Była w Twoim wieku, kiedy tutaj przyszła.
- Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem, kartkując notatki. – Myślałem, że skoro ją tak szybko wypuściłeś to od małego się u Ciebie trenowała.
- Sama odeszła – przerwał mu nestor. Zza jego siwych, podkręconych ku górze wąsów i długiej brody dostrzec można było lekki, aczkolwiek ciepły uśmiech.
- Jak to? I zdołała opanować dar? Nauczyłeś ją tego? – dociekał uczeń.
- Nie była to łatwe - prychnął z uśmiechem, kiedy przywołał do siebie burzliwe wspomnienia. Jego wzrok był niezwykle łagodny, lecz skrywał za sobą niezliczenie wiele emocji. – Początkowo wydawała się nadzwyczaj opornym przypadkiem.

     W I O T K A   S I Ł A      Starzec rozkoszował się błogim spokojem, odprężając się nad splamionym migoczącymi gwiazdami niebem. Księżyc tego dnia był w fazie nowiu, a wiatr tiwański chłodno wiał znad północnych gór, lecz pomimo tego mędrzec nie zrezygnował ze swojej obecności na wolnym powietrzu. Pragnął tego wręcz jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Za każdym razem, gdy decydował się na taką formę relaksu, jego uznanie do przyrody wzrastało. Sens istnienia stawał się wówczas bardziej błahy, niemniej wciąż wart poświęcenia. Rzadko mógł sobie pozwolić na samotny wypoczynek, aczkolwiek tej nocy miał szansę spotkać pozornie niespodziewanego gościa.

Blondyn wydawał się zaskoczony tymi słowami. Kontrastowały z jego wyobrażeniami na temat ów persony, a przede wszystkim koligowało ze wcześniejszymi opowieściami wychowanków mistrza.
- Ona? Była nieudolnym uczniem?
- Niekoniecznie – sprostował mędrzec. Jego wyprane już ze swojej błękitnej barwy oczy skierowały się w stronę młodego towarzysza, by zaraz na nowo wrócić wzrokiem za urwisko. – Z czasem okazało się, iż potrzeba jej było wiary w siebie, a nie było to łatwe do osiągnięcia z charakteryzującym ją, upartym charakterem. W istocie, często dawała ponieść się uczuciom. Trudno było jej przyjąć pomoc, a kiedy coś nie szło po jej myśli, poddawała się. Musiała pierw docenić swoją wartość, by wykorzystać drzemiący w niej potencjał. Jak już pewnie się domyślasz, zdołała go  w sobie odkryć. Człowiek, dopiero gdy zacznie szanować sam siebie, pozwoli sobie na szacunek od innych i dostrzeże własne możliwości.

     H O Ż Y   T R U D     
Po porannej medytacji, którą zakłócały bojowe odgłosy wewnątrz klasztoru, mistrz postanowił skontrolować, co się dzieje. Po rozsunięciu frontowych, bambusowych drzwi, dostrzegł, jak jego dwoje uczniów zaciekle testuje swoje możliwości między sobą, urozmaicając rozgrywkę o drewniany tor przeszkód. Obserwował techniki obydwu wychowanków, które niemało się od siebie różniły. Chłopiec, mimo swojego zapału, był oazą spokoju, a jego ruchy były przemyślane i świadome. Nie było to proporcjonalne z ich siłą, gdyż w dalszym ciągu nie rozwinął swojego daru. W przeciwieństwie do dziewczynki, która mimo niedawnego odkrycia swoich zdolności, miotała swoimi mocami w sposób impulsywny oraz niekontrolowany. Porywczość i potęga, którą ostatnio zauważył u niej nestor, niemało go zaniepokoiła. Mieszanka ta jest bowiem szalenie niebezpieczna. Szybko się przekonał jej przedsmakiem, gdy wkrótce jedna z solidnych kukieł treningowych z ręki nowicjuszki eksplodowała w powietrze. Wybuch przestraszył uczniów i miejsce motywujących docinek, których wcześniej sobie nie szczędzili, zapełniła cisza Obydwoje wiedzieli, że równie dobrze wystrzał mógł trafić w kogoś innego. Mędrzec jedynie westchnął głucho,  a następnie podszedł bliżej, wspierając się swoją drewnianą laską.
- Arya, mam dla Ciebie zadanie.

Milo parsknął pod nosem. Zawsze cynicznie rozczulały go mądrości starca, aczkolwiek w głębi duszy wiedział, że dawały mu one przestrzeń do refleksji.
- Mi pewności siebie nie brakuje – skwitował z nieszczerym, aroganckim uśmieszkiem. – Ale nadal nie rozumiem, dlaczego porzuciła to miejsce. Wszyscy inni twoi uczniowie pomimo dojrzałości wciąż są tutaj z tobą, ciągle robią postępy.
- Nie porzuciła, lecz ustąpiła miejsca tym, którzy mogą się tutaj rozwijać – wyjaśnił Tore. – Bo wiesz, Milo, w życiu gorsze od popełniania błędów jest zastój. Ikra nadziei, którą z siebie uwolniła, wywołała potężny pożar, przez co zaczęła czuć niedosyt.  Miała wrażenie, że stoi w miejscu, więc zdecydowała się ruszyć do przodu.

     H A R T   S E R C A      Stała na zboczu wzniesienia, flegmatycznie chłonąc wzrokiem otaczającą ją florę. Mędrzec nie mógł zachwycić się w sercu wewnętrzną dumą z tego, że chociaż on zdołał jej pomóc w wewnętrznej rewolucji. Z bojaźliwej dziewczynki, zasłaniającą brawurą swój brak wiary w siebie, przemieniła się w ekscentryczną kobietę, która nareszcie poznała swoją wartość. Wytworna wojowniczka myślał, widząc w niej elegancję, a jednocześnie niesłychaną honorowość i wytrwałość. Była dla niego swego rodzaju ewenementem, aczkolwiek czuł, że więcej już nie może zrobić. Wiedział, że Arya kryje w sobie jeszcze potencjał, lecz on już nie jest w stanie pomóc w jego odkrywaniu, a sentyment, który miał do wychowanki sprawiał, że rozmowa, która wkrótce miała nadejść, była przez niego celowo zwlekana.

Chłopiec westchnął, przeczesując swoje półdługie włosy rękoma i odgarniając je tym samym ze skroplonego od potu czoła.
- Masz jej to za złe?
- Jaki nauczyciel mógłby mieć za złe uczniowi za to, iż ten się rozwija? Pomimo tego, że opuściła to wzgórze, nadal jest częścią nas.
- Acha! – w młodego chłopaka uderzyło olśnienie. - Czyli ja też będę mógł odejść, kiedy będę chciał?
- Jeśli będziesz czuł, że tego potrzebujesz, owszem. Każdy jest inny, dlatego nie powinno się ograniczać cudzych możliwości.
Nastała chwila cisza, podczas której jedynym dźwiękiem unoszącym się w powietrzu był głuchy szum wiatru. Mistrz nigdy nie należał do rozmownych, zwłaszcza jeśli chodzi o jego własne przemyślenia, toteż niepodobny do niego był wcześniejszy potok słów. Starał się dawać bowiem przykład, że czasami, żeby coś zrozumieć, trzeba się zatrzymać i przefiltrować informacje dla wydobycia z nich najcenniejszych wartości. Wówczas zachował się podobnie, czekał cierpliwie aż Milo uzna odpowiedni moment i sam przemówi. Nie zajęło to dużo czasu, gdyż blondyn w końcu przerwał tę niekomfortową dla niego sytuację, zupełnie zmieniając temat.
- No to… – nerwowo poklepał dziennik, który trzymał w dłoni, a następnie gestem palca wskazał świątynie za sobą. – Ja może pójdę i znajdę ci ten list, o który prosiłeś.
Tero nic nie odpowiedział, wciąż patrzył przed siebie, popijając co jakiś czas herbatę, jak gdyby zahipnotyzowany. Chłopak był przyzwyczajony do takiego zachowania mistrza i nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Jedyne co mu więc pozostało to wrócić do środka i wygrzebać ze sterty zapisków starą wiadomość z Tirie.

3 komentarze:

  1. Natychmiast zastanowiły go dźwięki dochodzące z placu treningowego. Zdążył już przywyknąć do tych cichych poranków, kiedy wstawał, jako pierwszy i długo snuł się po ogrodzie zanim uświadczył widoku kogokolwiek choćby z daleka. Tym razem, możnaby powiedzieć rękę dałby sobie uciąć, gdyby nie fakt, iż cenił swoje części ciała znacznie wyżej niż wygraną w jakimkolwiek zakładzie, że tym razem nie jest sam. Zaintrygowany ruszył w kierunku skąd usłyszał wyraźne oznaki ludzkiej aktywności. Szedł nie specjalnie szybko by dobrze się zastanowić nad senesem tego, co robi i choć docierając już niemalże na miejsce nadal go nie widział, a wysychające pomidory i sałata wydawały się w tym momencie zajęciem zdecydowanie bardziej naglącym nie zamierzał zawrócić. Wyłonił się wreszcie zza węgła waśnie w chwili, gdy młoda kobieta cisnęła ognisty pocisk wprost w stronę kukły treningowej. Ogrodnik z uwagą śledził jej ruchy, które były nadzwyczaj płynne i pełne gracji, jakby to, co w tym momencie robiła było tańcem raczej niż walką. Jednocześnie każdy gest wykonywała z niezwykłą energią zdolną zdaje się rozsadzić za chwilę jej wątłą cielesną powłokę. Onieśmielony nie wiedział przez chwilę, co ze sobą zrobić. Głupio było tak gapić się bezkarnie skoro kobieta wyraźnie przekonana była, że jest tutaj zupełnie sama. Wyszedł, więc z cienia i przemówił dość głośno zanim się jeszcze zbliżył, by nie przestraszyć wojowniczki.
    - Dzień dobry, jestem Krabat

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dawna już nie starała się uzyskać żadnych wieści na temat swojej bandy, ale z radością witała każdego, kto przybywał z jej ojczystej krainy. Nie mogła, więc darować sobie u kobiety, która przybywała właśnie stamtąd. Po za tym wszystko jej sprzyjało, bo jeden z sokołów wysłanych z misją poza zwykła wiadomością, na która oczekiwała w związku z nadesłaną niedawno informacją przyniósł jakiś obcy list zaadresowany do nowej członkini. Zaczepiła tubkę z wiadomością na cieniutkim łańcuszku, nakarmiła swojego skrzydlatego posłańca i ruszyła do głównego budynku. Nie zastała jednak kobieta w miejscu gdzie mogłaby się jej spodziewać. Szukała wszędzie. W ogrodzie, na placu treningowym, nawet w kuchni skąd pogoniono ją ostrzegawczym rzutem ścierkom. Wreszcie usiadła na schodach, wyciągając przed siebie obolałe nogi. Westchnęła zrezygnowana. Była naprawdę zmęczona. Nagle dostrzegła filigranową kobietę zbliżającą się w jej stronę od lasu.
    - Arya?! Szukam cię od rana. Mam dla ciebie przesyłkę, ale gdzie moje manier. Jestem Philomela. Tutejsza sokolniczka

    Przepraszam, że tak słabiutko. Jeśli kiedyś zechcesz poprowadzić ze mną wątek obiecuję się poprawić

    OdpowiedzUsuń
  3. Do poznania nowej członkini skłoniła ją przede wszystkim ciekawość. Lubiła być na bieżąco, a imię i nazwisko nowoprzybyłej oraz miejsce pochodzenia zaintrygowały ją jeszcze bardziej. Ktoś, kto nazywał się tak pięknie musiał być kimś nadzwyczaj interesującym. Po za tym znajomość z wojownikami przydawała się Sorelii bodaj najbardziej biorąc pod uwagę jak często przy swojej wątłej raczej posturze i skłonności do pakowania się w kłopoty potrzebowała ich pomocy. Wciąż liczyła, że zdoła opanować jakoś sztukę władania mieczem i pływania i wszystkie te inne rzeczy przydatne w pracy szpiega. Pech chciał, że cały dzień ktoś zawracał jej bez sensu głowę, a ona nie mogła dać po sobie poznać jak bardzo się spieszy i musiała jak panienka z dobrego domu wysłuchiwać uwag i komplementów i cały czas uśmiechać się pięknie jakby sprawiało jej to nie wiadomo jaką przyjemność. Choć gnała co koń wyskoczy zdołała dotrzeć na miejsce dopiero wieczorem i nie miała już niemalże nadziei na spotkanie nowej członkini. Myliła się. Ledwie weszła do Wspólnej Sali dostrzegła siedzącą przy ogniu kobietę.
    - Witam wszystkich znajdzie się miejsce na nocleg – rzuciła wesoło – a z panią to się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Sorelia Acantus.

    OdpowiedzUsuń