piątek, 26 lipca 2019

Od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

— Sądziłem, iż przybyliśmy tu w celu odetchnięcia od miejskiego zaduchu.
Nawet jeśli kochała go szczerze i głęboko, niejednokrotnie nie była w stanie znieść jego narzekań i prawie wiecznie trwających nadąsań. Kha bywał uparty jak osioł, co prawda Narcyza również należała do typu, który w zaparte trwał przy swoich przekonaniach, jednak nie była w stanie znieść tej cechy u innych ludzi. Oboje od rana byli poddenerwowani, zmęczeni i wrogo nastawieni do siebie nawzajem. Wyprawa do Ovenore stała się kolejnym gwoździem do ich trumny oraz kontynuacją małej wojny, która zgrzytała między dwójką od jakiegoś już czasu.
Z rozsądnego punktu widzenia, mogli być już sobą zmęczeni, w końcu wędrowali wspólnie, od kiedy tylko mogli spamiętać, a to, ile momentów już ze sobą przetrawili, była w stanie zaniepokoić nawet największe papużki nierozłączki. Każdy o zdrowych zmysłach, zarządziłby w tym wypadku przerwę, problem jednak tej dwójki leżał w istocie Kha'sisa, który bez Narcyzy, nie był w stanie zaistnieć. To dzierżąca medalion wybudzała go z letargu i przyzywała na świat.
Kobieta obarczyła go nieco oburzonym spojrzeniem, podczas gdy bies podawał jej kolejne, według niego, niezbędne do podróży przedmioty.
— To sprawa niecierpiąca zwłoki, Kha. Możliwe, że szykuje się kolejna katastrofa — odparła głosem na tyle szorstkim, by był w stanie nieprzyjemnie potargać skołtunione kudły na karku Khardiasa i zjeżyć je, nadając basiorowi groźniejszego, niż dotąd wyglądu. Co prawda w zdecydowanej mierze przypominał raczej nadąsanego nastolatka, czy tam też szczeniaka.
— Za każdym razem jest to sprawa, jak ty to mówisz, niecierpiąca zwłoki — warknął, na co ponownie, skarcony został ostrym, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem blondynki. Nienawidziła, gdy Khardias powarkiwał, uważała to za czynność poniżej godności demona, co dopiero, gdy te wszystkie obrzydliwe, niskie pomruki, wysyłał konkretnie w jej kierunku. — Narcyzo, uważam po prostu, że powinniśmy odpocząć. Ty szczególnie.
— Kha, z łaski swojej, nie mów mi, co mam robić. Są na świecie ważniejsze rzeczy niż leżenie i obijanie się. Zresztą, co niby miałabym tu robić? Robić na drutach, czy jednak doić krowy? — mówiła tonem, który ciął powietrze bez najmniejszego zwątpienia. Głosem tak przeszywającym, jak kryształowy miecz, który dzierżyła w szczupłej dłoni. Przypominał dźwięk towarzyszący przebiciu się przez kolczugę, rozcięciu kilku kółek, pozwalając, by cała reszta rozprysła się po ziemi, pozostawiając po sobie jedynie głuchy brzdęk stali. — Zaraza zaczyna zabijać ludzi, nie będę tu siedzieć, jak jakaś durna praczka. — Skrzywiła się dosadnie, ponownie zanurzając dłonie w jukach i pakując uważnie kolejne to sakwy, niektóre z pieniędzmi, inne napełnione niezbędnymi ziołami, które zażywała zarówno ona, jak i zawsze wierny towarzysz, który ostatnio coraz mniej ochoczo podchodził do spraw decyzji przez nią podejmowanych.
— Narcyzo. — Nie mogła ścierpieć tego dźwięku. Tego przeszywającego głosu, który zacietrzewiał się głęboko w jej głowie, przyprawiając ją o migreny spowodowane obijającym się echem. — Tobie nie chodzi o ludzi.
— Doskonale wiesz, jak tego nienawidzę — zwróciła mu uwagę, marszcząc czoło i na chwilę odstępując od wykonywanej dotychczas przynności. Zamiast tego przytknęła palce do skroni i zaczęła je powoli masować, podczas gdy głos rozchodził się po niej coraz szybciej i szybciej. — I przesta...
— Nie odnajdziesz go, póki nie będzie chciał zostać odnalezionym — żachnął się pewnie, obarczając ją tak obwiniającym spojrzeniem, aż kobieta poczuła głęboko w trzewiach, jak wina powoli spowija jej ciało i ciąży powoli nawet w najmniejszych zakamarkach szczupłego ciała. Usiadła na własnych nogach, teraz przyciskając już całe, blade dłonie do boków swojej twarzy, starając się wyplewić paskudne dźwięki z głowy. — Zresztą, co zrobisz, jak już się napatoczy? Przytulisz go? Oczekujesz szczęśliwego zakończenia? Narcyzo, on znów przepadnie, jak kamień w wodę.
— Ja chcę go po prostu zobaczyć, Kha — załkała nareszcie, zaciskając powieki i zagryzając pełne, teraz już nieco zaślinione wargi. — Boli — dopowiedziała cicho, a głos nagle ustał. Ponownie wszystko było spokojne, miłe, przepełnione harmonią. Jednak gdy spojrzała na Khardiasa, jedyne co mogła dostrzec i uczuć, to przerażenie, które przelewało się w jego, wiecznie przepływających szkarłatnymi językami, ślepiach. Przypominające to, które określało się mianem towarzyszącego przy dojrzeniu zjawy.
— Boże... Narcyzo, przepraszam.

— Zawsze możesz tutaj zostać — rzuciła, poprawiając pas, przy którym zwisał lekki Mäyrä. Wiedziała, że podrzucone hasło z góry zapewniło jej zwycięstwo, nie martwiła się już więcej o to, czy Kha nie wytoczy jej kolejnego wywodu na temat tego, jak to powinna nareszcie dać sobie chwilę wytchnienia i pozwolić na to, by zwolnić i choć raz skupić się na czymś innym, niż dobywanie miecza przy każdej, nawet najmniejszej okazji.
— Nie myślisz, chyba że pozwolę ci wybrać się samotnie. — Tryumfalny uśmiech wtargnął na twarz kobiety i nawet jeśli dość świeża blizna na lewej kości jarzmowej dała o sobie się we znaki, nie żałowała ni przez chwilę owego wyrazu.
— Jestem przecież już dużą i... O siły najwyższe, Khardiasie, czy ty widzisz to, co ja?
Kuzyn. Kuzyn Chrysanthos uśmiechający się ciepło do jakiegoś innego chłopca. Kuzyn Chrysanthos wybierający się na wyprawę. Uczesany, w lśniącej zbroi, przypominający nareszcie rycerza, którym był.
— Narci... Narcisso, nie znowu — zawył jedynie Kha'sis, dostrzegając, jak kobieta dobywa miecza i za chwilę skrada się w stronę mężczyzny, by przytknąć ostrze do jego szyi i doprowadzić do starcia się mieczy, który brzdęk przykuł wzrok reszty, która szykowała się do wyruszenia w podróż.
— Pół sekundy i o pół sekundy za długo — żachnęła się z radością, pozwalając, by bursztynowe oczy błysnęły, zachwycone widokiem twarzy tak bliskiej jej osoby. Wyglądała na siedem lat młodszą, Kha mógł przyrzec, że tak było, że tak zdarzało się za każdym razem, kiedy tylko miała okazję dojrzeć kogoś tak ważnego dla jej serca. — Gdybym rzeczywiście chciała, leżałbyś, trup, sikając juchą na lewo i prawo, kuzynie.
— Wybacz, Chrysanthosie, starałem się, jak mogłem odwieść ją od tego pomysłu — dopowiedział Kha, który nareszcie przystanął przy dwójce, bo jednak należał do istot nieprzepadających za niepotrzebnym pośpiechem. Gdyby mógł, przetaczałby się w tempie godnym pasących się owiec.
Kobieta odsunęła ostrze od ostrza i schowała kryształowy miecz prosto do pochwy, nie spuszczając wzroku z Ophelosa, który przypominał w tym momencie rolnika zaskoczonego przez południcę w najmniej oczekiwanym momencie. Stalowe tęczówki nie spuszczały wzroku z młodej kobiety, pierś prawie wcale się nie poruszała, a sama Narcissa parsknęła śmiechem, podczas gdy Khardias mógł tylko przewrócić oczami, przysiadając na chłodnej, okraszonej rosą, trawie. Zanim kuzyn opuścił miecz, Aigis rozstrzeliła ręce na boki, by doskoczyć i objąć ramionami osobę, której nie miała okazji widzieć już przez wiele, wiele miesięcy, może nawet i lat. Szczupłe dłonie zaciskały się kurczowo, pełne obawy o to, czy przypadkiem nie zniknie.
Nie chciała tracić kolejnego.

⸺⸺✸⸺⸺
[Ach to kuzynostwo]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz