wtorek, 30 lipca 2019

Od Krabata cd. Narcissy

Jeśli cokolwiek mogło w tym momencie zaskoczyć i wytrącić z równowagi to tak nagłe i tak wylewne podziękowania. Przez chwilę siedział na miejscu gapiąc się na rozmówczynię wzrokiem zdradzającym dość nikłe powinowactwo z istotą bądź, co bądź w jakimś tam stopniu rozumną. W pewnej chwili miał nawet ochotę się uśmiechnąć, ale postanowił poprzestać jedynie na lekkim uniesieniu warg oszczędzając sobie i innym widoku paszczy bazyliszka. Zamiast tego obrócił się z powrotem w stronę swojej niedopitej szklanki, z której w czasie krótkiego monologu kobiety zdążyło już wywietrzeć nieco procentów podobnie jak z głowy Krabata. Westchnął swoim zwyczajem i wymruczał nie wiadomo czy to do siebie, czy do niedopitego trunku, czy w ogóle gdzieś w przestrzeń, bo że do nowoprzyjętej członkini to najmniej prawdopodobne:
- I cały monolog o ludzkiej niewdzięczności wzięło w łeb, bo się nagle jaśnie pani dobre maniery przypomnieć się musiały.
Po czym na głos już zapytał:
- Panienka pije, czy tylko się przygląda. Wiem, że klamoty, bibeloty tam czekają do po przestawienia, ale trzeba się zahartować nieco, żeby kurz w gardle nie osiadał. A zresztą do diabła z wymówkami. To już jest szczyt żeby ciężko pracujący dorosły człowiek potrzebował jakichś tam powodów żeby się napić. Ciągam cały dzień worki, mogę pod wieczór pociągnąć z kieliszka. A, że jeszcze dzień to, co tam. To wieczór się spóźnia, a nie ze ja jestem za wcześnie. Wszyscy się spieszą jakby się gdzie paliło, a się przecie nie pali, bo jakby to był naprawdę, jaki pożar toby do mnie nie przyłazili tylko latali w kółko bez sensu. To jak polać.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnął drugi kieliszek i począł powoli i z rozmysłem wlewać weń złocisty płyn. Następnie wyciągnął z kieszeni białą chusteczkę, swój nieodłączny atrybut, i począł powoli aczkolwiek bardzo dokładnie przecierać flaszkę, potem kieliszki, aż wreszcie położył dokładnie wyczyszczone szkło przed towarzyszką starając się nie dotykać go więcej dłońmi. Na koniec przeciągnął jeszcze strzępkiem materiału po blacie usuwając ostatnie ślady swej bytności w tym miejscu i uspokojony opadł z powrotem na krzesło.
- Właściwie to niespecjalnie jest, co opijać. Pogoda pod psem, bo albo upał, że wielbłądy zaglądają do chaty pytać o drogę do oazy, albo leje tak, że dziwota, iż się wszyscy w żaby nie pozamieniamy, a już najgorzej jak wieje ten wiatr, co głowy urywa. Inna rzecz, że innym naprawdę dobrze by taka operacja zrobiła, ale, po co się uczciwych ludzi przy tym czepiać – w jego tonie pobrzmiewała wyraźnie nuta wskazująca, że siebie zalicza raczej do tych uczciwych – Niby nie ma, za co pić, ale jest, po co. Panienka pewnie zwróciła uwagę na tą diablicę w kobiecej skórze, która mnie zagadnęła. No to właśnie z nią szczególnie bez kieliszka rozmowy nie zniosę. Ostatecznie ona ma swój rytuał, zawracać mi głowę przy każdej możliwej okazji to i ja mogę mieć swój.
Zdumiewające jak szybko alkohol ubywał z kieliszka rolnika, choć ten wyraźnie nie przykładał do niego absolutnie żadnej wagi i niemal nie przerywał swego monologu. Była to jedna z niewielu jego niezwykłych umiejętności, przydatna głównie w karczmach, lub też w przypadku, gdy niezwykle pilnym było wywiedzenie się, co też konkretni goście popijają, jako że w ferworze dyskusji pociągnięcie z niekoniecznie swojego kieliszka nie wydawało się tak niezwykłym – pomijając fakt, że najpewniej towarzyszyłby temu szereg zabiegów, w którym główną rolę zagrałyby jego szmateczki. Naprawdę zadziwiające, że nikt nie chciał bardziej wykorzystać tych jego talentów, a bardziej znaczy w tym przypadku w ogóle przynajmniej raz. Odstawił wreszcie pusty kieliszek i zerknął na nią nieco przyjaźniej.
- No to do roboty, bo nas zima zastanie, a zimą to nie ma, co robić. Zimno, ciemno i do chałupy daleko. Jak ja nie lubię zimy. – narzekał w najlepsze, choć jego wyraz twarzy zdecydowanie nie korespondował tym razem z tonem, jakim mówił. Nie znaczyło to, że był nieszczery, tylko powinien jeszcze dodać, że nie lubi tak samo wiosny, lata i jesieni. To, jeśli chciałby być ścisły, ale na tym mu akurat nigdy nie zależało, jeśli nie chodziło o jego przekochane warzywka. Odchrząknął i starając się przybrać jak najbardziej przyjazny wyraz twarzy wyciągnął szarmancko dłoń w stronę kobiety.
- Pani pozwoli, jeśli nie będzie to zbyt wielkim kłopotem pospieszyć się z tym trunkiem, to pomogę się urządzić. Obiecuję, że nie będę w zamian żądał plewienia grządek, bo po pierwsze ja nie mam czasu uganiać się za dłużnikami po gildii, jak mi pomidory wysychają, a po drugie nie mogę brać odpowiedzialności jak przez jakiegoś domorosłego ogrodnika cała gildia będzie wcinać sałatę jak króliki, bo geniusz wyrwie sadzonki razem z chwastami. I proszę się nie zrażać moją… moim dość nietypowym rozumieniem uprzejmości… naprawdę nie jestem tak zły jak mnie malują, tylko życzliwość zazwyczaj zbyt drogo mnie kosztowała.
Przeciągnął bezwiednie po szramach znaczących jego twarz.
- Ma pani jakieś bagaże. Tego tam stwora do bagaży nie liczę. Jego na pewno nieść nie będę, choć swoją drogą ma całkiem sympatyczną mordkę.

<Narcissa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz