niedziela, 28 lipca 2019

Od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

Odsapnęła nieco głośniej i jedynie nieliczni zdołaliby się domyślić, ile ulgi w tym jednym oddechu zostało zawarte. Ulgi związanej zarówno ze szczęściem ze spotkania Chryzanta, a raczej świadomości, że rzeczywiście, mężczyźnie nic się nie stało, sterczał tak przed nią, cały i zdrowy, oraz tej nieco prostszej, sprowadzającej się do uciechy z utrzymania równowagi. Ostatnim, czego chciała, to poobijanie, zarówno siebie, jak i kuzyna, gdyby jednak jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa i wraz z błędnikiem pozwoliły, by skończyli na ziemi. On z potłuczonym tyłkiem, ona z prawdopodobnie przestawioną żuchwą, z którą od zawsze miewała poważne problemy i gdyby ktoś ją o to pozwolił, z pewnością miałaby kłopot, by odpowiedzieć na zapytanie o ilość razów, kiedy skończyła ze szczęką nie na tym miejscu, co trzeba. Wszystko to jednak miało jakoś mniejsze znaczenie, gdy tak przytulała się do zdecydowanie większego ciała kuzyna. To, jak wiele radości sprawiała jej jego bliskość, nie sposób było określić, a najlepszym przykładem było zachowanie i mowa ciała kobiety, która momentalnie poczuła się jak filigranowa dziewczynka. Może też dlatego zawisła na blondynie, jak gdyby ważyła o dwadzieścia kilogramów mniej.
— Błagam, nie rzucaj się tak na ludzi trzymających wyciągnięty miecz z pochwy, nie chciałbym, by jakiś narwaniec czy fajtłapa zrobił ci krzywdę. Zwłaszcza gdy dopiero co sama przykładałaś ostrze do jego tchawicy, tak bardzo nie po rycersku — mruknął, gdy głowa znalazła się w odpowiedniej odległości, by móc dokładniej przyglądnąć się buźce blondynki. Może i jego uwaga należała do tych trafnych, zresztą, jak prawie zawsze, Narcyza jednak nie mogła oszczędzić sobie przewrócenia oczami z iście królewską dramaturgią.
Wszystko jednak ucichło i złagodniało wraz z momentem, gdy srebrne oczęta ponownie przybrały tak miłowany przez nią wyraz, a miecz zniknął, uspokajając ją już całkowicie. Kto wiedział, w dzisiejszych czasach ufać nie można było nikomu, a już w szczególności członkom własnej rodziny. Fakt ten niezwykle dawał jej o sobie się we znaki, a uczucie bezradności nurtowało ją na tyle, by jedna niespokojna myśl zdołała skutecznie ostudzić zapał młodej wojowniczki. Więzy krwi. Od zawsze wadziły jej we wszystkich popełnianych uczynkach i podejmowanych decyzjach. Odkąd tylko zdołała spamiętać, stanowiły głęboką, zabrudzoną skazę, na dotychczas, wręcz perfekcyjnym diamencie. Była to prawdopodobnie jedyna kwestia, która na Aigis działała jak mocno zaciągnięte wodze przy pysku karego ogiera, którego nozdrza płonęły żywym ogniem. Za każdym razem, kiedy myślała o którymkolwiek, na jej głowę wylewany zostawał potężny kubeł lodowatej wody. Idee zaczynały się kotłować i o ile dotychczas miała w świadomości zwykły bałagan, następnie pojawiał się chaos i nieunikniona jatka pomiędzy wieloma stronami, które to prawie od zawsze toczyły bój w mentalności kobiety. Trudne było to dla niej okrutnie, cóż jednak mogła poczynić, jeśli nie westchnąć i pozwolić sobie na tę słabostkę, bo pomimo walk i szlifowań charakteru, nawet zakon nie zdołał z niej wyplewić moralnych zagwozdek. Nie podołali zadaniu, a wewnętrzna postać Narcissy najwidoczniej już na zawsze miała pozostać skłócona i rozerwana na bardzo wiele, trudnych do rozwikłania i zrozumienia części.
Może dlatego niektórym tak trudno było pojąć jej zachowania i zaakceptować podjęte decyzje. Często przecież wydawały się absurdalne, zawsze jednak pogodzone z sercem Aigis. To właśnie liczyło się dla niej najbardziej, jednej rzeczy bowiem odpuścić nie potrafiła. Samej siebie, a raczej ujmy na własnym, stawianym we własnym zakresie, honorze.
— Dobrze ci w tej formie, wyglądasz naprawdę zjawiskowo, mój drogi. — Tak, jak w tamtym momencie Kha'sis zdecydował się napuszyć, Narcyza nie doświadczyła jeszcze nigdy. — Pozwolisz jednak, że większość mojej uwagi poświęcę tej niesfornej panience, która również prezentuje się bardzo dobrze. — Tutaj z kolei to Narcyza ostała się z uśmiechem na ustach, podczas gdy Khardias nieco się obruszył.
Nastała cisza. Krótka, jednak dość sporo mówiąca o tym, co siedziało w głowie kuzyna. Narcissa rozumiała wszystko, idealnie wręcz.
— Dobrze was widzieć, bardzo dobrze. Ciężko mi to przyznać, ale tęskniłem, Narcyziu — szepnął. — Będziesz mi miała wiele do wytłumaczenia, w tym, od kiedy, do cholery, tu jesteście i dlaczego was jeszcze nie spotkałem, podczas gdy inni nie reagują na was jak na nieznajomych.
Blondynka poklepała mężczyznę po policzku, chichocząc przy okazji pod nieco zadartym noskiem, na którego to mostku ostawała się maleńka blizna. Pamiątka po wyprawie na dalekie południe, gdzie prócz rabunku doświadczyła raczej małej ilości przygód, co spotkało się z dezaprobatą ze strony młodej dorosłej.
— Ty też wyglądasz wręcz świetnie, kuzynie — odpowiedziała, podpierając biodro dłonią i pozwalając sobie, na przestąpienie z nogi na nogę. Miecz cicho brzdęknął, gdy przypadkowo zahaczyła o niego stalowym okuciem rękawicy. Zdecydowała się ją na chwilę zdjąć, zbędna bowiem była w tamtym momencie i jedynie wadziła kobiecie. Kha kiwnął głową, przyznając jej rację i musiała przyznać, że była w ciężkim szoku, bowiem już od dawna bies nie pozostawał tak spokojnym i opanowanym, jak w tamtym momencie. Co prawda dostrzegała leniwe ruchy ogona, które najwidoczniej koniecznie starał się powstrzymać, faktem było jednak, że zachowywał się, jak na tresowanego borzoja przystało. Chociaż ten jeden raz nie było przecież konieczne ukrywać swojej prawdziwej formy i charakteru.
— Co do tego, ile tu już jestem, na pewno nie tak długo, by znać imię chłopca, do którego tak ślicznie się uśmiechałeś. No, co tam starasz się ukryć, co? Wiesz, że starej Narcyzi nie oszukasz, przyznaj się — mówiła cicho, wręcz konspiracyjnie, sprzedając mu lekkiego kuksańca w, mogła sobie przyrzec, nieco większy i bardziej miękki, niż poprzednio, boczek. — Jakiś paniczyk, szlachcic? Może rabuś. Albo... Na siły wyższe, nie mów, że kapłan, Ophelosie, nie przystoi! — syknęła z rozbawieniem, pozwalając na to, by skóra przy oczach się zmarszczyła, podobnie jak czoło, a policzki zostały uwydatnione przez uwypuklające się pod wpływem szerokiego uśmiechu mięśnie. Pokazała prawie wszystkie ząbki, opierając się przy okazji na ramieniu mężczyzny.
Czasami nie panowała nad tym, co konkretnie wypływa spomiędzy pełnych, tego dnia wyjątkowo niepociągniętych czerwoną szminką, ust. Szczególnie gdy to, co mówiła, odnosiło się bezpośrednio do kuzyna, z którym, jeśli miała być szczera, od zawsze wymieniała raczej delikatne przytyki i wzbudzające śmiech uwagi, bo chyba właśnie to definiowało większość związków rodzinnych na tym poziomie. Przepadała za Chryzantem i ceniła go bardzo, a radość i rozbawienie można było w jej wypadku uznać za delikatne zamaskowanie rzeczywistej troski, jaką darzyła blondyna. Ostatnią bowiem rzeczą, jakiej chciała, było utracenie go, jak i kogokolwiek innego z rodziny.
Spokojnie mogła powiedzieć, że ta jedna rzecz, była największym lękiem, który nawiedzał ją po nocach i spędzał sen z powiek, nawet jeśli te były już wyjątkowo ciężkie.

⸺⸺✸⸺⸺
[Tobie też wyszło na dobre]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz