niedziela, 7 lipca 2019

Od Sorelii

Miasteczko zwinięte w kłębek jak uśpione zwierzę oddychało rześkim powietrzem nocy, i tylko na obrzeżach pełgały nieśmiałe światełka jak rozbawione kocie oczy. Stamtąd jak woń dyskretnych perfum tchnęła zabawa. Nieokiełznany wicher barw i dźwięków, atłasowych dłoni kobiet i mężczyzn, twarzy zdobnych w makijaże wyhaftowane w fałszywe uśmiechy. Kryształowe odblaski lamp jak promienie tonące w ciemnych źrenicach i spłoszonych tęczówkach kryjące prawdę i tajemnicę poszczególnego istnienia wziętego w karby etykiety i dobrego smaku. Gdzieś zadźwięczały kieliszki i tłuczone szkło, gdzieś buchnął śmiech i ogień w kominku, gdzieś zadudniły tańce i pospieszne kroki na korytarzu. Nie miała dziś szczęścia, choć dopełniła wszelkich obowiązków zręcznego szpiega, zresztą trzeba przyznać, że to rzadko jej dopisywało. Gdy w stroju odpowiednim raczej dla nocnego wojownika wychyliła się z pomieszczenia natychmiast natknęła się na jakąś zbłąkaną pokojówkę, która zaskoczona widokiem intruza w dobrze chronionej posiadłości natychmiast upuściła niesiony stos talerzy i uderzyła w tak nieznośny lament, że sama Sorelia miała ochotę rzucić się do jej uspokajania. Nie miała jednak czasu by folgować swoim altruistycznym zapędom. Próbując wyminąć rozwrzeszczaną przeszkodę potrąciła stolik, na którym ktoś niezbyt przezorny umieścił karafkę. Drobniutkie kawałeczki posypały się na podłogę lśniąc jak deszcz iskier rozsiany przez spadającą gwiazdę. Panienka szpieg mocniej zacisnęła dłoń na piśmie, które zobowiązała się dostarczyć następnego dnia do gildii i pognała naprzód korytarzem. Za sobą słyszała histeryczny głos zaskoczonej przez nią posługaczki, która relacjonowała zaalarmowanej reszcie domowników niezwykłe wydarzenie. Uciekająca kobieta miała nadzieję, że zanim zorientują się, co się właściwie stało ona sama będzie już bardzo daleko, ale srogo się pomyliła. Nie zdążyła jeszcze do końca przesadzić nogi przez niezbyt wysoko usytuowany parapet, gdy na zewnątrz rozległo się głośne i natarczywe szczekanie. „Spuścili psy” przemknęło jej przez myśl, ale nawet ta obserwacja nie powstrzymała jej od wyskoczenia na zewnątrz. Pognała do stajni. Przez moment zniknęła z oczu rozwścieczonej sfory. Ogary z wyraźnym niezadowoleniem wąchały pod drzwiami stodoły, pewne ze ich ofiara jak osaczony w swej jamie lis będzie musiała wreszcie wyjść. W istocie tak też się stało. Drzwi rozwarło potężne kopnięcie końskich kopyt. Próżno psy starały się ją dosięgnąć na siodle. Pogalopowała na koniec ogrodów jednak zamiast przesadzić je na końskim grzbiecie wskoczyła na murek puściwszy swego wierzchowca luzem. Następnie ześlizgnęła się po cichu na drugą stronę. Wiedziała jednak, że na otwartej przestrzeni stanowi łatwą zdobycz, a także narzuca się przed oczy przypadkowym przechodniom, z których wielu mogłoby przecież dodać wreszcie dwa do dwóch i donieść w pałacu, albo, co gorsza, poznać jej prawdziwą tożsamość. Przebiegła, więc parę uliczek docierając, aż do bramy miejskiej. Powrót do domu w takim odzieniu, mając za sobą całą pogoń wydawał się niezwykle ryzykowny o ile w ogóle możliwy. Jedyne, czego żałowała to, że musiała rzucić w ogień ten nieszczęsny papier. Wolała jednak nie mieć go przy sobie gdyby została złapana: po pierwsze uwalniało ją to nieco od podejrzeń, a po drugie pozwalało ukryć przynajmniej na jakiś czas przed obrabowanym rzeczywistego celu swej wizyty. Dobrze, że dzięki swej niesamowitej pamięci fotograficznej mogła doskonale odtworzyć całą jego treść. Tylko czy to wystarczy. Pogrążona w rozmyślaniach wsunęła się za jeden ze stojących najbliżej bramy stogów, by tutaj doczekać rana.
- Hej!
Dobiegł ją jakiś obcy głos z pomiędzy siana. Wyglądało na to, że nie tylko ona wpadła na ten genialny pomysł by spędzić tu noc.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz