środa, 31 lipca 2019

Od Narcissi cd Krabata

⸺⸺✸⸺⸺

Krabat był wielkim, kuśtykającym i wydającym się dość ślamazarnym, kawałem mięcha i kości. Tego Narcyza była już bardziej, niż pewna, bo i ślepy by to zauważył. Nie spodziewała się jednak, że tak potężny i, idąc dalej skojarzeniami, raczej powolny, mężczyzna, jest w stanie tak prędko mówić, o myśleniu nie wspominając. Nie sądziła również, że może być aż tak skrupulatny i nie obawiając się tego słowa wcale, pedantyczny. Wręcz obsesyjny. Nie widziała przecież, by ktokolwiek, kiedykolwiek z taką uwagą traktował, właściwie to świeży i czysty, kieliszek. W pewnym momencie zaczęła się nawet zastanawiać, czy ten przypadkiem nie obawia się zawrzeć z nią jakiegokolwiek kontaktu, jakby co najmniej miała go ugryźć, prędko jednak odwołała tę myśl i kazała jej na nowo wstąpić do szeregu, rugając się za taką głupotę po cichu.
Znała go bardzo krótko, jednak było tego czasu na tyle, by prędko wyzbyła się niektórych stereotypów o Księciu Złodziei. Rabusie kojarzyli się bowiem z przyjmowaniem właściwie wszystkiego, co miał człowiek, czy też natura do zaoferowania, on natomiast zdawał się narzekać na wszystko. Pewnie, nawet gdyby obsypano go złotem, począłby psioczyć, że czuje się przez ową sumę przytłoczony i pewnie za chwilę zlecą się do niego wygłodniałe sępy, tylko czyhające na to, aż obolała noga się podwinie, a Ratignak poleci jak długi, zahaczając przy okazji łbem o blat zawalony monetami, ściągając na siebie kilka ciężkich sztabek.
Była również zaskoczona, że mężczyzna opróżnił własny kieliszek prędzej, niż zdołała właściwie sięgnąć po swój, o usadowieniu się przy jego boku nie wspominając. Właściwie równie dobrze mogli sterczeć tak godzinami i to jedynie ona wyszła na głupią, bo przez cały ten czas stała i jak zahipnotyzowana spoglądała na usta mężczyzny, który, gdy nie gadał, to pił, a gdy nie pił, to gadał i to wszystko wyglądało aż nazbyt intensywnie, jak dla Aigis, która później tłumaczyć musiała się Kha'sisowi tym, że mężczyzna posiadał bardzo ładny kształt warg. Przypominał jej te należące do najszczerszych kobiet w Thiedalskich domach rozkoszy przy północnym wybrzeżu. Bies uznał to za bardzo niekorzystny komplement i jeden z gorszych, który przyszedł kobiecie kiedykolwiek do głowy, ta jednak zdawała się nieszczególnie tym przejmować. Wiedziała swoje i spodziewała się, że usta Księcia...
Do diabła z nim, pomyślała i jednocześnie w jej głowie zabrzęczał głos należący do Khardiasa. Mnie w to nie mieszaj.
Cofnęła się nagle o krok, może dwa, gdy mężczyzna nagle, z niezwykłą szybkością, porwał się na równe nogi i odsunął od stolika, tym samym pozostawiając kieliszek sam sobie. Był pusty, szkody brak. Zastanawiała się, czy wypił dużo i czy rzeczywiście, był człowiekiem wylewnym, czy jednak tym, którym to alkohol rozwiązuje język. Głos jednak zdecydowanie miał bardziej rześki, a i ruchy nieco żywsze. Szczególnie gdy dłoń kierowała się prosto w stronę kobiety, znacząc zaproszenie. Cóż, może raczej wstęp do kolejnego, aż nazbyt długiego monologu o warzywach, który cały spędziła w napięciu, skupiając się na zrozumieniu tego, o czym mówił, a nie ruchu warg. Musiała przyznać jedno, patrzenie na Ratignaka było o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze, niż słuchanie go. Upewnił ją jedynie gest palców, które prędko przebiegły po bliznach na policzku. Nie powinno ją to interesować, a jednak pragnęła poznać prawdziwą historię stojącą za szramami. Każda bowiem jakąś miała. Sama doskonale o tym wiedziała i może dlatego w pewnym momencie zaczęła uznawać, że blizny posiadają duszę, zupełnie jak każdy z nich.
Nie kazała Krabatowi czekać długo, zaraz po komplemencie odnośnie pyska Kha'sisa, którą to przyjął z niezwykłym zadowoleniem, podeszła do własnego kieliszka, ujęła go między zgrabne palce i pochłonęła na raz, w sposób, którego nie powstydziłby się niejeden bywalec karczmy. Przetarła usta wierzchem dłoni, krzywiąc się nad obrzydliwym smakiem bimbru, którego nie mogła ścierpieć, jednak czas ją naglił, a nie miała zamiaru odmówić alkoholu. Rzec można, że należał on do małych słabostek kobiety. Zaraz po grawerowanych ostrzach, wysokich, skórzanych kozakach i dobrych, kremowych ciastkach.
— Na litość boską, kto to pędzi — bąknęła pod nosem, utrzymując grymas na twarzy. Niekoniecznie wiadomo było dlaczego, czy przez sam trunek, czy może jednak rozgniewane oczy Khardiasa, które płonęły żywym ogniem za każdym razem, gdy piła, bo wiedział, że potrafiła sobie w tej kwestii pofolgować aż za bardzo. — Miłe z waszej strony, ale zapewniam, ma cztery łapy sprawne, poradzi sobie sam — dodała, doprowadzając się raz jeszcze do ładu i chrząkając pod nosem. Alkohol przyjemnie rozgrzewał jej gardło. Stwierdziła, że po robocie z chęcią napije się jeszcze raz i może uda się namówić do tego Krabata. Patrząc na jego rozmyślania w tym stanie, pragnęła niezwłocznie zagłębić się w stan jego świadomości po dostarczeniu sobie kilku procentów do krwi.
— I będę zaprawdę wdzięczna, nie jest tego, co prawda dużo, jednak wiadomo, w dwójkę zawsze prędzej i raźniej — dodała z uśmiechem wymalowanym na pełnych ustach.
Khardias czasami nie wiedział, a może raczej nie rozumiał sposobu pojmowania rzeczywistości przez kobietę, bo jeśli cały wóz załadowany walizkami to nie było dla niej dużo, obawiał się, gdy tylko przyszło mu rozmyślać nad tym, ile tak właściwie „wiele” znaczy dla Narcissi. Zrobiło mu się nawet żal Krabata, chociaż nie wyglądał na człowieka, któremu kilka toreb w tę czy we w tę zrobiło różnicę.
No, może kilkanaście.
— Wóz stoi niedaleko, chwila moment, szybki spacerek. Pewnie jak przyniesiemy pierwsze pakunki, to zdążą już przydzielić mi izbę i względnie ją przygotować. Mam nadzieję, że macie tu magiel — mruknęła, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. — Może i dobrze, że nie będę musiała się odpłacać i tak zbyt wiele długów ze sobą dzierżę — mruknęła cicho, starając się zwrócić uwagę na drugą część wypowiedzi, dodaną prędko, w celu zmylenia pozorów — do tego nie mam ręki do roślin, kiedyś przesadziłam paprotkę. Zgniła po dwóch dniach. Nie wiem jak to możliwe. Paproć rośnie przecie wszędzie, to jak mech, cholerstwo jedno, a jednak. Prawda? Mówiłam, nie znam się na roślinach.
Percivala zawsze bawiło to, jak koniecznie starała się usprawiedliwić każdy swój mankament, czasem zrzucając winę na innych, a czasem na rzecz, na którą żaden nie miał wpływu. Nigdy nie potrafiła ładnie śpiewać, twierdziła wtedy, że to piosenki nie są napisane pod nią. Nie potrafiła otwierać zamków, bo zwyczajnie jej wytrychy były źle wyprofilowane. Koń się jej nie słuchał, a cała wina zostawała zrzucona na słabo zapięte siodło.
Mało kiedy przyznawała się do własnego błędu, lecz starała się coraz częściej i chociaż płaciła za to ogniem w gardle i zaciskającą się na nim gulą, powiedziała mężczyźnie prawdę, a Kha pochwalił ją, rozsiewając dookoła spokojną, rozradowaną aurę.
Może miał nadzieję, że w ten sposób rozczarowanie ilością bagaży przejdzie obok rolnika w dyskretniejszy sposób.

⸺⸺✸⸺⸺
[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz