poniedziałek, 15 lipca 2019

Od Narcissi

⸺⸺✸⸺⸺

— Czy wspominałem już, że wyglądasz niezwykle gustownie w tym kapeluszu?
— Nie i miło mi to słyszeć, drogi Kha — odparła kobieta, wciąż jednak nie decydując się na opuszczenie wzroku. Bies również nie musiał na nią zerkać i bez tego doskonale zdawał sobie sprawę z uśmiechu, który opatulił pełne usta Narcyzy. Spędzali ze sobą na tyle dużo czasu (o wiele zbyt dużo), by znać swoje reakcje bez zbędnego rozglądania. Mimo tego i tak skinął łbem, jakoby odpowiadał cichym „Cała przyjemność po mojej stronie”.
Nie chcieli również przykuwać uwagi zbędnymi dialogami i tak wywoływali niemałe zamieszanie samym swoim wizerunkiem. Kobieta wystukując raz po raz, to średniej wysokości obcasami, w które wyposażone były jej sięgające za kolano kozaki, to sporządzoną z mahoniu laską. Piękną, połyskująco czarną ze złotymi okuciami, złotą rączką w kształcie kuli, na której szczycie wygrawerowany był symbol słońca. Często odgniatał się na dłoni damulki, co jednak nie sprawiało dla niej zbyt wielkiego problemu.
Khardias natomiast, przybierając postać dostojnego, hebanowego borzoja, dotrzymywał jej kroku. Łapy, a raczej pazury, w które były obdarzone, wystukiwały rytm nieco szybszy, niż ten Aigis. Jedna rzecz pozostawała niezmienna, a konkretnie, języki ognia, które stały w krwistoczerwonych ślepiach biesa.
Nigdy nie posiadali wyznaczonego celu podróży, zawsze kroczyli równo, przyciągając kolejne to spojrzenia. Zawsze dążyli do nieznanego, czekali na zrządzenie losu, czy zwykłą ciekawą sprawę przyczepioną do tablicy ogłoszeń. Czasami przygoda czekała na nich, czasem to oni na nią, jednak pewnie dążyli do wypełniania każdej powierzonej im powinności. Od ściągania kotów z drzew, dla małych dziewczynek, na ubijaniu całych zgrai bandziorów, kilka dni wcześniej grabiących okoliczne wioski.
Nigdy, jednak tego razu, nigdy nie nastąpiło, a dwójka miała jasno wyznaczoną drogę. Wszystko przez kochanego brata, z którym zdążyła spotkać się w zeszłym miesiącu w celu zacieśnienia więzi rodzinnych, jak i zwykłego ugadania spraw nieco bardziej zawodowych.

— Ta cała organizacja rozrasta się coraz bardziej — skwitował to w pewnym momencie Percival. Sączył właśnie elfickie wino i nawet jeśli na początku kręcił nosem, bo przecież nie było nic lepszego, jak krasnoludzkie trunki, to przez resztę spotkania nie postanowił pisnąć, choć słówkiem na temat napoju. Ucieszyło to Narcyzę, miała bowiem ważniejsze sprawy na głowie, niż rozmyślania nad skłonnościami do alkoholizmu prezentowanymi przez brata. Wystarczało, że ślęczała nad problemem jego relacji z panienką Yvonne. — Biorą wszystko, jak leci. Ludzie, zwierzęta, czarodzieje, nawet wiedźmy i wampiry. Doszły mnie słuchy o jakiejś bestyji, chociaż trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Ba, nawet i młody Rafgarel się tam znalazł, dasz wiarę?
— Że Blennen? — rzuciła, wybudzając się z chwilowego letargu. Brat pospiesznie pokiwał głową, rozrzucając średniej długości włosy po własnych ramionach.
— Że Blennen.
O Rafgarelu posłuchiwała prędzej z opowieści innych wojowników, którzy zachwycali się zachowaniami prowadzonymi przez niego na polu bitwy. Zazwyczaj mówili o nim żywo, z zaskakującym podnieceniem, a gdy tylko dochodziło do tematu jego niesławnej halabardy i lojalnego towarzysza, piali z zachwytu. Ochy i achy. Czasem żywnie miała dość tematu młodego woja, lecz jeszcze częściej łapała się na myśli dotyczącej potrzeby zapoznania z wojownikiem i doświadczenia na własnej skórze tej, jakże niemożliwej do opisania, cudowności.
Khardias momentalnie stracił zainteresowanie tańczącym w kominku ogniem, a przypatrzył się słabo oświetlonej dwójce, która mówiła mało. Prędzej marszczyli brwi, kręcili głowami, czy zwyczajnie gestykulowali w charakterystyczny dla siebie sposób.
— Lady Acantus. — Tu uniosła brwi. Nie spodziewała się nazwisk arystokratów, zawsze wydawało jej się, że byli raczej... Niezdolni do jakichkolwiek działań. Nawet jeśli sama należała do swego rodzaju szlachciców. — Książę Złodziei...
— Ratignak? Skończona cipka, nie Książę — bąknęła, nieco tąpnięta już procentami zawartymi w alkoholu. Percival parsknął śmiechem prawie natychmiast po padnięciu słowa klucz. Przepadał za bezpośredniością siostry, która szczerze orzekała, iż ludzie to zwyczajne świnie i idioci. — Co nie zmienia faktu, że lubiłam gonić za jego ojcem i że miał całkiem niezłą buźkę.
— I tyłek.
— I tyłek.
Zapadła cisza. Khardias zdawał się ponownie wyłączyć, gdy tylko padło pierwsze niecenzuralne słowo, cykady ucichły i nawet ogień wyglądał na nieco bardziej nieśmiały, jakby rozumiał, że nie należało psuć atmosfery bezsensownym syczeniem palonego drewna. Chociaż większość określiłaby ten dźwięk, jako idealnie pasujący do okoliczności, w rzeczywistości, było to stwierdzenie niesamowicie niecelne. Cisza. Tylko to było wtedy potrzebne i tylko to chcieli wtedy słyszeć.
— I co w związku z tym — wypaliła finalnie, odkładając kielich i skręcając tułów w stronę siedzącego po jej prawicy brata. Percival nie decydował się na takie zagrania, jedynie pokręcił naczyniem w dłoni, zakołysał nim delikatnie i pozwolił sobie uszczknąć napoju.
— Zwyczajnie jestem zdania — zaczął, przy czym powoli skierował twarz w jej kierunku, pozwalając na to, by zerknęła prosto w głębokie, brązowe oczęta — iż pasowałabyś tam, droga siostrzyczko.

Gdy tylko opuszczali mury kolejnych to miast, jakie stawały na ich drodze, Kha'sis prędko przybierał na masie i wyroście, po czym pozwalał kobiecie znaleźć chwilę na to, by zwinnie odbić się od podłoża i doskoczyć prosto na grzbiet bestii. Zawrzeć między palcami gęste, długie futro i poprosić o podjęcie dalszej podróży. Nie trzeba było dwóch sygnałów, bies ruszał przed siebie jeszcze przed dokończeniem zdania. Równie dobrze kobieta mogła się nie odzywać, jednak lubili te partnerskie hasła, które przypominały im o początkach współpracy, gdzie nie do końca potrafili się zgrać. Fizycznie, jak i charakterologicznie. To też często kończyło się na zwykłych fochach, czy sytuacjach, gdzie bies przypominał bardziej rozjuszonego rumaka, niźli demona, na którego zawołanie pół kontynentu zostawało wybrakowane z pewnych informacji. Wolała ni przypominać sobie o sytuacjach, gdzie lądowała w rowach z brudną, zamuloną wodą, bowiem pan wielce wrażliwy postanawiał odegrać się na brzydkim słówku rzuconym dwa dni temu.
— Co za ironia, że mimo nazwy, sam nie umiesz pochować pewnych spraw i uraz!
Prawdopodobnie miał to być ostatni przemierzony przez nich odcinek. Nie prawdopodobnie, a na pewno, bowiem już po dwóch godzinach dumnego cwału, jakim nieustannie poruszał się bies, znaleźli się na miejscu. Cholera nie męczyła się szybko, dopóki nie zadawano jej konkretnych obrażeń, czy też żołądek nie zaczynał mu o sobie przypominać. Pierwsze oznaki życia, straży i innych pierdół, zmusiły ich do zejścia na ziemię, ponownego wciągnięcia kapelusza na drobną główkę, pochwycenia gałki, która nagle rozsunęła się w postać laski. W tym samym momencie sam Khardias ponownie przybrał postać borzoja, którego sierść przypominała odcieniem zadbany obsydian. Obcasy nie stukały, laska podobnie. Ziemia, błoto i zapadający się pod nogami grunt. Widywała naprawdę gorsze rzeczy i poruszała się w okrutniejszych warunkach, niż nieco rozmokła gleba. Nie przeszkadzało jej to w utrzymaniu prostej postawy i zadzierania wysoko brody, również w celu doglądania za pewną osóbką, której obecność tutaj w pewnym stopniu przekonała ją do przybycia na miejsce.

— Chryzant też tam przebywa, dla twojej wiadomości.
— Chryziu? — rzuciła, rozwierając szerzej powieki, bo nie dowierzała w słowa brata.
— Tak, oddał się pracom społecznym. W przeciwieństwie do Ottona nie sadzi marchwi, a pilnuje owiec.
— Swój do swego ciągnie. Zawsze miał w sobie coś z barana, nie?
— Blady, te loczki. Tej, to ma sens.

— Przepraszam — rzuciła w stronę persony, która znajdowała się na terenach, które chyba można było już w stu procentach nazwać polami należącymi do gildii. — Przepraszam — powtórzyła, podchodząc bliżej. Khardias przetoczył się leniwie za jej nogami i przystanął po jej lewej stronie, bystrym okiem łypiąc na obcą osobę. — Nazywam się Narcissa Aigis i pragnęłabym mieć przyjemność z tutejszym mistrzem, jeśli łaska i istnieje takowa możliwość — kontynuowała, darząc rozmówcę szerokim i jakże ujmującym uśmiechem. Najpiękniejszym, jaki miała do dyspozycji dla nieznajomych, a jednocześnie utrzymanym w profesjonalnym tonie.
Wszystko bowiem sprowadzało się do aspektów zawodowych, czyż nie?

⸺⸺✸⸺⸺
[Czy ktoś byłby chętny na wprowadzenie naszej dziewczynki w progi gildii? Zapraszamy, nie gryziemy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz