czwartek, 18 lipca 2019

Od Krabata cd. Narcissi

Pochylony nad grządkami Krabat pozwalał swoim myślom uwiązanym do jaźni jak wściekłe ogary, na chwilę urwać się ze smyczy i odbiec nierzadko bardzo daleko, tak że zagadnięty przez kogoś znienacka musiał długo kuśtykać, by wreszcie dojść do siebie. Tym razem jednak usłyszał już znacznie wcześniej zbliżające się w jego stronę kroki, jak i wołanie znamionujące kolejną dziś osobę, która ma nadmiar czasu i w związku z tym czuje się w obowiązku przyleźć na pola i zawracać mu bez sensu głowę. Po za tym wydawało mu się, iż słyszy w tym obcym mu przecież głosie jakieś nuty odsyłające go do przeszłości, o której mimo najszczerszych chęci i tytanicznych wysiłków nie było mu łatwo zapomnieć. Skoro ktoś ma taki głos arystokratki i rycerza za razem to nie będzie mu odpowiadał na zawołanie. Wkoło jest dość ludzi, żeby, kto inny smarował sobie głowę, co z takim zwierzęciem człekopodobnym począć.
- Zaraz – mruknął pod nosem na tyle cicho, że prawdopodobnie nawet muchy w nosie nie zdołałyby usłyszeć, gdyby istotnie założyły tam jakąś kolonię. Wątpliwym było jednak nawet i to zważywszy, że niewątpliwie i one miałyby problem ze zniesieniem jego ciągłych narzekań. Kobieta oczywiście nie dała za wygraną. Na jej grzeczne pytanie odburkną z całą nagromadzoną wściekłością.
- Przecież słyszę! Nie przyszło do główki, że nie mam ochoty odpowiadać. Zresztą bądź sobie nawet królową elfów przybyłą na ziemię z ichniego nieba, ja muszę skończyć moje grządki. Niektórzy ciężko pracują, żeby ta banda, co wymachuje mieczem nie pozdychała z głodu. Co się zaś tyczy mistrza to nie nastawiałbym się tak na przyjemną rozmowę, na pewno ma ciekawsze rzeczy do roboty niż przyjmowanie panien z dobrego domu, które przyszły… a zresztą wspominała coś, po co tu lezie?
Wygłaszając ten obszerny niezbyt grzeczny monolog zdołał już podnieść się na nogi. Stał teraz opierając się z niejaką nonszalancją o swoją laseczkę i taksował młodą kobietę badawczym spojrzeniem, które od czasu do czasu uciekało mu w stronę jej nietypowego pupila. Rozpoznając bezbłędnie arystokratyczny uśmiech numer sześćdziesiąt pięć tym bardziej stracił ochotę, by zajmować się tą sprawą. Znał doskonale ten wyraz twarzy z lat swojej współpracy z panną Sorelią i doskonale zdawał sobie sprawę, że taki wyraz twarzy nie wróży nic dobrego i rozmówca najpewniej pod jego jakże urokliwym płaszczykiem ukrywa jakąś drobną prośbę, która w kolejności pociągnie za sobą kolejne i ogólnie rzecz biorąc na przytrzymaniu drzwi się nie skończy. Uniósł, więc lekko brwi starając się przewidzieć, co usłyszy od nowopoznanej. Właściwie już był szczerze zdziwiony, z jakim spokojem zniosła całą kanonadę jego wyrzekań. Nikt normalny nie wytrzymałby tak długo, chyba że miałby nadzieję, iż zostanie za to nagrodzony hojnym napiwkiem, albo…
-Jeśli zamierza pani dołączyć do gildii, to mogę zaprowadzić do gabinetu mistrza – podsumował na głośno wyniki swoich rozważań. Natychmiast też zabrał się do koniecznych przygotowań do drogi. Wyszarpnął z kieszonki białą chusteczkę i począł majestatycznie przecierać rączki narzędzi, których używał. Nie zamierzał targać ich ze sobą skoro zamierzał tu jeszcze powrócić, ale musiał zostawić wszystko w jak najlepszym porządku. Zajęcie to nie pochłaniało go jednak bez reszty. Weszło mu w krew na tyle, że przesuwając materiałem po drewnianym drzewcu mógł jednocześnie śledzić z uwagą szczegóły otoczenia. Szczególnie interesował go ten przerośnięty wilczur u jej boku. Wydawał mu się zdecydowanie za duży na psa i zbyt kudłaty na konia. Nagle coś przykuło jego uwagę tak, że niewiele myśląc zakrzyknął.
- Hej, czy twój długołapy koleżka mógłby trzymać te odnóża przy sobie, bo właśnie zostawia mi pieczątki w zagonach marchewki. Wiecie jak ciężko dopilnować, żeby mi ich nikt nie zadeptywał, żeby mi tego robaki nie żarły, żeby susza nie spaliła. Ja o te pomarańczowe warzywka więcej dbam jak o siebie. Wiec nie po to wyobraźcie sobie żeby … żeby mi się po tym zwierz jakiś bezwstydnie deptał.
Co innego miał na myśli. Konkretnie to nazwał w myślach owego zwierza mopem na szczudłach ze względu na gęstą sierść i stosunkowo szczupłe łapy, ale wolał nie dzielić się na razie z nikim tymi spostrzeżeniami. Po pierwsze, dlatego, że parka bądź co bądź dość niezwykła spodobała mu się ze względu na przygody jakie wieszczyło jej pojawienie się, jak i to coś znajomego, co na początku tak go odrzuciło. Po drugie nie zamierzał ryzykować, a lekceważenie kogokolwiek deklarującego chęć dołączenia do gildii nie było najlepszym pomysłem. Żarty na bok – upomniał się w myślach i obracając się w stronę budynku gildii zaproponował:
- No to chodźmy – po czym reflektując się, że zachowuje się jak ostatni gbur dodał – domyślam się, że nie ufa pani obcym, więc pozwolę sobie przedstawić się. Jestem Krabat. Daruję sobie nazwisko, bo pewnie i tak by pani nic nie powiedziało.

<Narcissa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz