wtorek, 30 lipca 2019

Od Ophelosa CD Narcissi

— Arogancki i do tego z dworku. — Podniósł na to wzrok znad popręgu, zostawiając jednak komentarz bez swojego słowa. Przynajmniej na razie, w końcu słuchający i cierpliwi zostają wynagrodzeni, a przynajmniej taką zasadę wyznawał. Wiele rzeczy, przemyśleń, szczęść czy nieszczęść przychodziło w swoim własnym tempie, a poganianie zazwyczaj tylko niepotrzebnie kusiło los. — Ulubiony typ chłopca, zdecydowanie.
Żachnął się, zakrztusił własną ślinę, mocniej zaciskając dłonie na skórzanym pasku. Zamrugał kilka razy, autentycznie zaczynając sprawdzać, czy słowa dziewczyny aby na pewno były prawdziwe, sprawdzone i potwierdzone przez nią. Nie raz przecież zaglądała, ba, bezpardonowo wchodziła do pokoju, w którym nadal pod grubą kołdrą spoczywały dwa, nagie ciała z poplątanymi nawzajem kończynami. Oczywiście, w takim przypadku rozsuwała zasłony, kilka razy zdażyło się jej i zrzucić pierzynę na podłogę, gdy godzina pobudki kochanków przekraczała granice dobrego smaku.
Ale przecież nie wszyscy pochodzili z dworków, choć z rolnikiem, z tego, co wiedział i co pamiętał oczywiście, w łożu nigdy nie spoczął.
Czy aroganccy?
Zazwyczaj, tak, ci działali na niego jak mocny magnes, przyciągając gołębie czy naiwne serce rycerzyka ku swoim ciałom, zaprzeczyć temu punktowi nie potrafił, choć tak, jak w poprzednim przypadku, nadal wisiało nad nim pytanie, czy aby na pewno każdy kochanek był osobą arogancką, chłodną, okropnie zdystansowaną, z tak srebrnym i oceniającym spojrzeniem, które, jak miał wrażenie, jeszcze chwilę temu spoczywało na jego barkach?
Nie, zdecydowanie nie.
Choć, stety lub nie, musiał się zgodzić, złotoskóry spełniał oba kryteria. Przynajmniej na samym początku, bo arogancję w stosunku do Ophelosa udało im się ostatecznie, wspólnymi siłami raczej, wypracować. 
— Wiesz, zawsze mogło być gorzej. — Nawet nie zauważył bursztynowych oczu zawieszających na nim wzrok, podczas gdy wsadził nogę w strzemię.
Odbił się raz, drugi, w końcu i trzeci, by za ostatnim usadowić się z już wyuczoną lekkością w siodle. Niezbyt wygodnym, niezbyt miękkim, jednak wystarczającym na drogę, którą miał pokonać ku słodkiemu, rodzinnemu domu. Chwycił wodzę w jedną dłoń, wzruszył ramionami w odpowiedzi do kuzynki. Możliwe, nie zaprzeczał.
— Panienka Yvonne prawdopodobnie wciąż nie ma bladego pojęcia, jak wygląda Percival. Tu przynajmniej wie, że przemyka mu koło nosa przyzwoity smakołyk.
Rumieniec już jakby przykleił się do twarzy mężczyzny na stałe. Ten opuściwszy wzrok, prychnął i pokręcił głową, choć w sercu po raz kolejny już napuszył się jak paw, nawet jeżeli aktualnie był mierną imitacją Chryzanta sprzed kilku lat. Niby uczesany, niby z pięknym mieczem u pasa i na końskim grzbiecie, a jednak nadal brakowało charakterystycznego, srebrnego błysku oraz szarmanckiego uśmiechu. Zerknął na kuzynkę, ponownie kręcąc głową.
— Czy ja wiem, smakołykiem może byłem dwa lata temu, teraz mierna ze mnie przystawka. Przepocony, nieuczesany, niezdarny — prychnął, puszczając jej słabawy, nadal jednak ciepły, dosyć wesoły uśmiech. — Wiesz, jaką okropną mam kondycję? Siedzenie i obserwowanie owiec zdecydowanie mi jej nie poprawiło, a poranne noszenie słomy czy przebieranie tego nieszczęsnego obornika to jedna wielka beznadzieja, w dodatku śmierdząca, jak bardzo bym tych puchatych zwierząt nie uwielbiał — prychnął, wykrzywiając buźkę. Poprawił rękawicę. — A kondycja, jak wiemy oboje doskonale, nie tylko przydaje się na polu bitwy z mieczem u pasa, przyznasz mi rację, prawda? — Tu uśmiechnął się sugestywnie, uniósł brwi, może jednak w srebrnym oku coś błysnęło. — Aczkolwiek, wydaje mi się, że ta przerwa jednak wyszła mi na zdrowie. Choć, przyznaję, turnieju bym już nie pojechał, a jeżeli podjąłbym rękawicę, to dosyć szybko bym odpadł. — Pokręcił głową, już na dobre przerywając tok negatywnych myśli.
Bo chociaż stracił wiele, czy to w swoich umiejętnościach, czy to w postaci fizycznej, tak głowa wyciszyła się, odcinając się od smutków. Od brutalności, która potrafiła przedrzeć się do snów w najmniej spodziewanym momencie, od krwi i ciał, przemykających się po cichutku, by następnie rozpętać chaos w gorszym momencie. Ophelos w końcu mógł odetchnąć, zrobić sobie przerwę. Przerwa jednak wskazywała na to, że w końcu do tego wróci. Może nie samej świetności, sławy oraz honorów, lecz zdawał sobie sprawę, iż miecz po prostu dobrze leżał w jego dłoni. Wręcz naturalnie, jak gdyby przedłużenie kończyny.
— Ale, naprawdę, szczerze i przysięgam w tym momencie na swoją głowę, lepszej decyzji dla siebie podjąć nie mogłem — szepnął ku niej, tym razem obdarowując Narcyzię uśmiechem od ucha do ucha. — Odpocząłem, koniec przerwy, wracam ku powołaniu. Przynajmniej na razie.
[ kocham ich elo ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz