czwartek, 4 lipca 2019

Od Philomeli cd. Xaviera

Już po paru krokach, nadto niepewnych nawet jak na podróż po zabłoconym mieście, w którym jedynie blask księżyca zlewał się pochyłościami dachów na mroczne zaułki, poznała, że jej towarzysz zna miasto zdecydowanie gorzej niż ona, ale nie zamierzała w żadnym razie dawać po sobie poznać, że się zorientowała. Skręcili wreszcie w jakąś wąską uliczkę, co, do której była niemal pewna, że wyprowadzi ich na główną ulicę. Przeskoczyła jedną z większych kałuż wyprzedzając nieco barda. Właśnie obracała się by upewnić się, że krążące w jego krwi promile nie uniemożliwią mu pokonanie przeszkody, gdy tuż nad jej głową zapikował nietoperz. Uśmiechnęła się do siebie wspominając jak kiedyś ratowała takiego ciekawskiego zwierzaka, kiedy w leciał do oberży pod białym krukiem. Żałowała wtedy, że nie rozumie już ich mowy, tak jak wtedy, kiedy była sylfą, ale przecież zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
- Myślisz, że dałoby się trenować nietoperze, tak jak to się robi z sokołami? – Zapytała niespodziewanie Xaviera. – To byłby prawdziwy przełom. Po pierwsze nikt nie spodziewałby się po nich funkcji pocztyliona, a po drugie mogłyby być podobnie przywiązane do człowieka jak inne zwierzęta stadne. Nie sądzisz?
- Myślę – odparł po chwili namysłu nie wiadomo, czy nad jej stwierdzeniem czy nad kolejnym krokiem, jaki powinien uczynić, by przebrnąć błotnistą nieckę – myślę, że to zależy… zależy, ile butelek by mi ktoś za to proponował.
Philis w zasadzie mogła spodziewać się takiej odpowiedzi, więc wzięła się pod boki i uśmiechnęła do niego życzliwie.
- Jak się spodziewam pewnie nie o puste tu idzie.
- To się samo przez się rozumie. Co ja bym robił z taką ilością szkła. Szkło jest o tyle warte o ile warta jest coś jego zawartość.
- Nic tylko złotymi zgłoskami tą mądrość do księgi wpisać.
- Nie wiedziałaś tego, że w pewnych kręgach zwą mnie Xavierem Złotoustym
- Nie wątpię.
Zatrzymała się nagle i dała znać by bard zrobił to samo. Jednocześnie przylgnęła plecami do ściany jakby starała się zniknąć. Z oddali ich uszu dobiegł dźwięk dzwonu wybijającego kolejną godzinę. Wbrew wyraźnym protestom sylfy mężczyzna wyjrzał zza węgła pragnąc dowiedzieć się, co ją tak zaniepokoiło. Od strony centrum zbliżało się w ich stronę dwóch mężczyzn odzianych w ciemne płaszcze z jakimiś dziwnymi sprzętami przerzuconymi przez ramię.
- Łowcy niezwykłości – poinformowała go Philomela – gorsi niż, handlarze niewolników i kłusownicy razem wzięci. Lepiej, żeby nas tu nie znaleźli.
- Czyli jednak bohaterska pani sylfa czegoś się boi, daj spokój musieliby mieć nos jak gończe ogary, żeby cię w tych żebraczych łachmanach rozpoznać
Uśmiechając się pod nosem wyruszył naprzód z tą nieznośną pewnością siebie, której nawet zawsze kusząca los dziewczyna pojąć nie mogła.
- Witam miłych panów, wspaniały wieczór nieprawdaż?
- W istocie – odparł jeden z mężczyzn odpowiadając na powitanie Xaviera i uchylił kapelusza. Gdy składał uprzejmy ukłon niesione przez niego na ramieniu wnyki zadźwięczały złowrogo. Sylfa musiała wytężyć wszystkie siły, by nie drgnąć. Jeśli to miała być zemsta barda za to, że go przestraszyła to szło mu naprawdę nieźle.
- Panowie także na spacer, czy gdzieś dalej się planują wypuszczać? Widzę sporo narzędzi.
- Nie twoja sprawa.
- Oczywiście wiem, że nie moja, ale bądźmy poważni. Nie jestem żadnym myśliwym, czy celnikiem. I powiedzmy szczerze też mi nie zależy na ich spotkaniu. Po prostu poszukuję transportu w okolice bagien.
- Bagien? Absolutnie nie rozumiem, po co tam się wybierać, szczególnie z tak miłą damą.
Philis natychmiast pożałowała swojej decyzji o wyjściu z cienia czując na sobie badawcze spojrzenie nieznajomych. Z trudem opanowała się, by nie cofnąć się gwałtownie aczkolwiek zupełnie jak na sylfę przystało. Zagryzła delikatnie wargi pewna jednak, że z jej wrażliwą skórą za chwilę na usta wystąpią jej kropelki krwi.
- Powiedzmy, że to nie panów sprawa – odparł wymijająco, ale już po chwili nachylał się do nich szepcząc im te swoje magiczne słowa. Koniec końców parę minut później siedzieli już w karecie mknącej w stronę terenów gildii. Xavier uśmiechał się zadowolony z siebie tym bardziej, że sylfa musiała mu przyznać, iż transport okazał się całkiem wygodny, a poszukiwanie innej pary snujących się po mieście o tak późnej porze nie miało większego sensu. Mogliby się, co prawda, przenocować „Pod Białym Krukiem”, ale wolała nie pokazywać się tam bezpośrednio przed akcją. Wiedziała, że kręci się tam zawsze kilku szpiegów, którzy z czystej życzliwości raczej niż lenistwa przymykają oczy na pewne jej wybryki i wolała nie przekraczać tej cienkiej czerwonej linii, która dzieliła ją od więzienia. Wszystko wskazywało na to, że tak przez nią nielubiani łowcy stanowili ich ostatnią szansę, którą bard zręcznie wykorzystał. Po za tym wszystko wskazywało na to, że nic im tym razem nie zagraża. Do czasu. Nagle siedzący naprzeciwko mężczyzna wyjął z pudełka dwa lśniące krążki rozsiewające w mrocznym wnętrzu łagodnie błękitną poświatę. Philis natychmiast rozpoznała kajdany, jakich używano do poskramiania magicznych istot. Zdumiewające, że ten niewielki kawałek blaszki mógł skutecznie powstrzymać przed użyciem jakiejkolwiek magii. Na moment zaparło jej dech w piersiach i tylko nadzieja, że Xavier kolejny raz zdoła wymyślić coś, aby wyciągnąć ich z tych tarapatów pozwoliła jej zachować jako taki spokój.
<Xavier>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz