wtorek, 28 kwietnia 2020

od Adonisa cd Tiago

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Nigdy nie był szczególnie pobożny. Ideę wiary wyparł dawno, właściwie chyba jeszcze zanim w ogóle został z nią zapoznany. Jedyne, co Adonis uznawał za w marnej dość mierze prawdopodobne, to łut szczęścia, który czasem przylegał do niego na nieco dłużej niż tylko nieszczęsną godzinę w pierwszym lepszym barze przepełnionym łachudrami parającymi się grą w karty. Mężczyźni zarządzający dobytkiem doskonale wiedzieli jak oskubać podobnych mu z pieniędzy szybciej, niż zdołaliby się spostrzec, a następnie wyrzucić na bruk, zostawiając przy nich jedynie przylegające do ciała ubrania. Kobiety z nimi współpracujące z wyjątkową gracją wyczesywały kolejne grosze, czy to poprzez drobne kradzieże, czy już nie tak drobne oferunki napitku, którego wywindowane ceny czasem pozwalały na wykarmienie całej rodziny, mieszkającej w zatrważającej biedzie. Może właśnie dlatego Adonis korzystał z tych wątpliwych przyjemności dość rzadko, o ile w ogóle. Zazwyczaj przy partyjce brekkijskiego fluksa znajdował się dopiero w momencie wyjątkowej słabości albo przypływu pewności siebie, który spowodowany był przez alkohol wlany w siebie głównie z powodu wyjątkowej słabości. Tak czy siak, mało myślał, gdy pozwalał sobie na bezsensowne wlepianie się w karty, wysłuchując kolejnych to, coraz bardziej zawitych zasad dobieranych z każdym kolejnym symbolem i liczbą znaczącym wytarmoszony przez setki dłoni skrawek papieru. Był jednak zawsze na tyle oprzytomniały, by z radością pozwolić zasiadającym przy stole, zazwyczaj podstawionym mężczyznom, mu wygrać, a następnie nie postawić ani jednego złamanego shelinga tamahijskiego więcej, tym samym zaskarbiając sobie nie tylko nienawiść ze strony tak skrzętnie opracowujących cały plan, jak i wszystkich, których wygwizdał, tym samym skazując ich na straty moralne i pieniężne. Pod tym względem pilnował się od zawsze i to strasznie, bo do przeklętego hazardu zwyczajnie nie miał smykałki i wszystkie jego próby pojęcia swoją małą, nykvistową główką zasad, jak i nieco oszukańczych zachowań, kończyło się fiasko. Pozostawało mu więc granie na wyplutych na niego resztkach szczęścia, którymi został niezbyt radośnie obdarowanym przez los.
I jakoś to działało, tak bez ładu, bez składu. Kierując się jedynie instynktem przetrwania, nauką wyniesioną z brudnej ulicy i jakimś olejem w głowie, który mimo oporności w nauce karcianek, z łatwością przyswajał tematy z dziedziny bliższej kontaktom międzyludzkim, jak i również podstaw działania człowieczego umysłu. I chociaż olej ten był już prześmierdły, zjełczały, dokładnie tak samo, jak cały splugawiony myślą nieczystą Nykvist, który mimo to, jak cała reszta tego tałatajstwa, którego pozbyć się bogowie powinni już dawno, brodzi po świecie, zarażając kolejnych zarazą, która rani ciało i myśl.
Jednak jak bardzo chciał wierzyć jedynie w wizję sprawiedliwego szczęścia, które na każdego spływało nieregularnymi, czasem i nierównymi falami, tak teraz prosił bogów o cierpliwość i wytrzymałość, bo chwila moment, a gotów był radośnie odchodzącą dwójkę rozszarpać gołymi rękami, a resztki ich ciał rozrzucić sępom zataczającym krzywe okręgi nad stepami w głębi oddalonych od nich krain, które znał jedynie z legend, ksiąg i map spisanych przez wybitnych (jak i tych paskudnie niedouczonych) kartografów, czy innym parszywym padlinożercą. Byle po ich miernych osobach nie został nawet ślad, który mógłby tak drażliwie wbijać się w Adonisa, jak przeklęta drzazga wydobyta z wydawać się mogło, idealnie heblowanej dechy.
Jak bardzo zdarzało mu się nie wierzyć w to, jakim szczęśliwcem, mimo niektórych przeciwności losu, postanowiono go uczynić, tak teraz całość ta zdawała się nie robić na nim szczególnego wrażenia, gdy zaślepiony był jedyną, niezaspokojoną dotychczas żądzą, która gnębiła go już od jakiegoś czasu, by teraz, gdy nareszcie mogła zostać zaspokojona, zamiast tego pogłębiła się trzykrotnie, wpychając go do nieskończonego tunelu rozgoryczenia i czystej złości, która wrzała mu pod skórą, jak niepokorne węgliki rozrzucone w trakcie roztropnego zasypywania pieca. Cała jego dotychczasowa cierpliwość, której pokłady posiadał niezmierzone i nad którą pieczołowicie pracował przez trzydzieści lat swojego życia, wiedząc jak bardzo przydać może mu się w przyszłości, wyparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Przeklął wtedy wszystkich, zaczynając na uporczywej dwójce, poprzez cholernych bogów i Leonarda, który doprowadzał go do białej gorączki, ilekroć się do niego zbliżył i samą fizjognomią pobudził każdy nerw, na samym sobie kończąc. Pozwalał bowiem okręcać się wokół małego palca blondyna, jak tylko to sobie zażyczył, nie mrugając nawet okiem. Przy chłopcu zwyczajnie brakowało mu asertywności, której zdawać się mogło, dotychczas miał aż zanadto.
Ciężką miał pierś, gdy myślał o całej tej sytuacji i rozczarowaniu, jakie mu ono przyniosło. Ciężką pierś miał również, gdy zrozumiał, że druga taka sytuacja mogła się nie powtórzyć, ale rzeczywiste kowadło upadło mu na żebra, dopiero gdy zorientował się, że zaborczy charakter Leo może przez dłuższy czas nie pozwolić na kolejną okazję podobnego sortu. Co gorsze, sam młodzieniec mógł równie dobrze obrazić się na mężczyznę za zwykłe zostawienie otwartych drzwi.
I takowa ciężka pierś męczyła go przez bity tydzień, który rozbijał się o kręcenie się wokół siebie jak dzikie psy. Ciągłe podchody, niepewne szturchnięcia, przypadkowe otarcia, gdy znalazło się zbyt blisko siebie. Powtarzające się warknięcia, odsłonięcia długich, błyszczących szabli, które powleczone śliną odstręczały człowieka, gdy ten przekraczał granice. Ten nieskładny, dość chaotyczny taniec towarzyszył im przez równe siedem dni, które, mimo że przepełnione były grozą i niepewnością skierowaną ku drugiej osobie, to równocześnie przepływały żwawym nurtem, oczyszczając koryto z dotychczasowego mułu. Nienawiść przeplatała się z pożądaniem, które każdego dnia pulsowało pod skórą z coraz większym impetem, domagając się właściwego zaopiekowania. Wystarczył widok drugiego, by twarz Adonisa zaczęła robić się w jego odczuciu gorąca, by czuł, jak emocje powoli rozsadzają mu zatoki, jak zatykają mu się uszy, a serce mimowolnie zaczyna bić szybciej.
Aż pewnego dnia dziki pies usiadł obok niego przy obiedzie, zupełnie jak to robił do tej pory. Co prawda nie uśmiechał się ani nie trzepotał rzęsami, jednak mimowolnie szturchał go ramieniem, udając, że nic takowego nie ma miejsca.
Zachowujemy się gorzej niż zakochane dzieciaki.
Chociaż tobie nawet to przystoi, chociażby ze względu na wiek.
Nie przeszkadzało mu to. Znowu czuł się, jakby miał siedemnaście lat, pstro w głowie i zdecydowanie zbyt wygórowane ambicje co do swojej przyszłości. Posłał chłopcu radosny grymas i chociaż ten nie odpowiedział, doskonale wiedział, że cieszy się dokładnie tak samo, jak on tylko z bycia przy drugiej osobie i spędzania z nią cennego czasu. A gdy ten położył dłoń na blacie stołu w sposób dość oczywisty i wskazujący na to, że czegoś oczekuje, ułożył swoją tuż przy tej jego, krzyżując ich małe palce. Wpatrywał się z umiłowaniem w srebrny pierścień na jego środkowym palcu lewej dłoni, gdy on wbijał swój smutny, nostalgiczny wręcz wzrok w zniszczoną dłoń Nykvista, pokaleczoną, nieco przesuszoną i zmęczoną latami rozkładania zamków na czynniki pierwsze. Dłoń wprawioną w dziele łamania szyfru, dłoń doskonale wiedzącą, jak działa każde istniejące do tego momentu ustrojstwo, które podobno chronić miało przed włamaniem. I chociaż sam wyraz jego oczu był smutny (jak zawsze zresztą, oczy jego bowiem miały kształt nadający im wyraz żalu wymieszanego z odwieczną złością), tak gdzieś w ich głębi czaiło się niewypowiedziane szczęście prawdopodobnie zachowane tylko dla Nykvista i tylko przy nim okazywane.
Trudnym jesteś dzieckiem, Montegioni.
Wstał i zostawiając blondyna samego, odszedł odstawić swój talerz i wrócić do obowiązków, które mimo wszystko nie miały zamiaru zniknąć z taką łatwością, jak czas spędzany w towarzystwie Leonarda.
Czasem cię nie rozumiem.
Nie sądził, że ktoś zaraz po obiedzie będzie oczekiwał od niego pomocy. Zazwyczaj czekali, chociaż godzinę, zanim przychodzili z problemem. Większość albo brała przerwę po posiłku, aby wszystko im się przysłowiowo ułożyło w brzuchu, albo bardzo się ociągała, chcąc samym medykom chwilę odpoczynku, tymczasem dokładnie pół godziny po jego powrocie do gabinetu rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.
Dał sobie głowę uciąć, że nie dawał siwemu znaku o nadejściu czasu na wizytę kontrolną z jego kundlem. O dziwo psa jednak nie było (przynajmniej na początku, ale wystarczyło zaledwie kilka chwil, by znaleźć się w zasięgu wzroku, psując cały dotychczasowy efekt, o ile się dało), co mimo wszystko spotkało się z pewną ulgą, która niespodziewanie zrzuciła, chociaż część głazu z piersi Adonisa. Siwy jednak niósł coś innego i wcale się to Nykvistowi nie podobało.
Czasem nie dajesz się zrozumieć.
Wytłumaczył mu, że to tylko ciasteczka, ot, gest w ramach przeprosin, które uważał, że wisiał Adonisowi, a o które ten prawie w ogóle się nie prosił, wychodząc z założenia, że osoby, które zaszły mu za skórę, zdecydowanie woli omijać szerokim łukiem, niż się z nimi ugadywać i potem tak żyć z echem przeszłości odbijającym się w każdym, chociaż najmniejszym ich ruchu. Tiago jednak zdawał się twardym orzechem do zgryzienia, którego Adonis nie miał pozbyć się aż tak szybko, dlatego prędko przydział swoją buźkę w parszywy, ale za to, jak bardzo wyćwiczony uśmiech i kiwnął głową.
Czasem chyba nawet sam siebie nie rozumiesz.
— Oh, dziękuję, ale nie trzeba było. Mam tylko nadzieję, że psiak ma się lepiej — cedził słowa przez zęby, wciąż jednak brzmiąc tak doskonale neutralnie, jak zawsze, śląc w jego stronę radosny grymas i opierając się tyłkiem o krawędź blatu, przy którym stali. — Poszukałem trochę informacji o tym paskudztwie — mówił, tu wskazując mimowolnie na łapę psiaka — i nie powinno to być nic groźnego. Póki nie wdało się zakażenie, będzie zdrów jak ryba, a widzę, że do niczego takiego nie doszło, tak więc chyba więcej wizyt kontrolnych potrzebnych nie będzie.
Doskonale wiedział, że nie przyglądnął się psu, ale naprawdę nie miał już na to ochoty, a odkąd wilczur, czy czym on tam był od pewnego czasu, harcował, gdzie popadnie, stwierdził, że to doskonały dowód na to, by oszacować zdrowie zwierzaka na absolutnie w porządku.
— Mogę w czymś jeszcze pomóc?
Przesączone wiadomością „daj mi człowieku święty spokój, błagam cię na litość boską” zdanie zawisło ciężko w powietrzu, nasycając atmosferę nieprzyjemnym posmakiem.

Ale mi to nie przeszkadza.
Chcę być przy tobie, Leonardo. Częściej niż ktokolwiek inny.
Bliżej niż ktokolwiek inny.
Chociaż wiem, że nigdy nie musnę cię w ten sam sposób, co chłopiec z twoich snów.


⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Tiago?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz