wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Ophelosa – Event

STUDIO INDEPENDENT SORIA PICTURES
MA ZASZCZYT PRZEDSTAWIĆ 

FILM PT. "KŁOPOTY W RAJU"
w reżyserii rawrawr

Dopiero co ukręcony papieros tlił się jeszcze przez chwilę, ostatecznie jednak będąc zgniecionym drewnianą podeszwą w ładnym, skórzanym bucie z ozdobnym czubkiem. Mężczyzna westchnął ciężko, zdjął fedorę i zmierzwił kilka razy loki, starając ponownie ułożyć je w miejscu, tak, by powróciły na przykazane im pozycje poprzez zastosowanie porządnej ilości żelu.
Nic z tego, przypominał bardziej nastolatka z problemami z własnymi hormonami oraz przetłuszczonymi włosami, niźli poważnego partnera do biznesu. Cóż, jego rozmówca będzie musiał to przeżyć, a on w tej chwili miał już nic na to nie poradzić – właśnie tak kończy się, gdy żel nakłada się przed uświadomieniem sobie, iż prawdopodobnie czeka go odrobina trudności w formie kilku niezaprzyjaźnionych z nim postaci. Zdarza się nawet najlepszym.
Odchrząknął, pociągnął płaty marynarki w dół, ściągnął łopatki, wypchnął klatkę piersiową do przodu – bo przecież należało wyglądać na pewnego siebie, nie chciał wyjść na tchórza, nawet jeżeli chwilę wcześniej palce nerwowo tańczyły po kieszeniach – a następnie popchnął drzwi, wchodząc jak do siebie, choć zdecydowanie u siebie nie był.
Powitały go czerwone ściany wyłożone aksamitem, na widok którego blondyn nawet nie starał się skrywać własnego zdegustowania.
— Myślałem, że masz lepszy gust.
W miedzianym oku zalśniło, zdecydowanie starszy od niego mężczyzna wcisnął się w fotel, oczywiście z równie stylową tapicerką, zarzucił nogę na nogę i odrobinę zadarł brodę. Blondyn w tym niezwykle wydłużającym się czasie jedynie włożył dłonie w kieszenie, oczekując jakiegokolwiek przyzwolenia na zasiąście na drugim fotelu. Zatupał nogą, rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, z czystej ciekawości. Nad mężczyzną wisiał obraz wściekłego, obnażającego zęby psa, na biurku za to, niby w kontraście, zdjęcie młodej dziewczyny ukazującej dziąsła w wesołym i bardzo brzydkim uśmiechu.
Skinięcie głową i tajemniczy uśmiech całkowicie wystarczyły mu do wykonania ówże ruchu. I on zdecydował się na zarzucenie nogi na nogę, na kolanie ułożył splecione dłonie, pochyliwszy się odrobinę do przodu. Okazanie swojego zainteresowania było w końcu podstawą wszystkich podstaw.
Mężczyzna w czerwonym fotelu nie spieszył nie, bo niby po co i gdzie, powoli sięgnął po cygaro, oczywiście zwinnie i praktycznie niezauważalnie w odpowiednim momencie obcinając końcówkę. Zza klapy marynarki wyjął zapalniczkę, srebrną, piękną, stwierdziłby aktualny obserwator, choć trzeba było przyznać iż należał on do grupy mocno ortodoksyjnej korzystającej z zapałek niźli coraz to nowocześniejszych wymysłów. Aczkolwiek znał i ludzi dymiących za pomocą cedru – ten jednak już dawno sobie odpuścił, stwierdziwszy, iż noszenie kawałka drewna w marynarce było wyjątkowo niewdzięczne, a to się jeszcze przypadkiem zabrudziła popiołem, a to drzazga weszła w palec, bo i do takich przypadków miał niezwykły talent.
— Już się naoglądałeś, oceniłeś, czy możemy zaczynać?
Konkretne słowa uderzyły o uszy niczym głowa o podłogę, gdy pijane stopy plątały się samowolnie z powodu miękkich kolan. Chryzant zamrugał kilka razy, szybko orientując się, że powinien odpowiedzieć. Zamiast słów z krtani jednak wydobyło się ciche jęknięcie, ostatecznie więc postawił na pospieszne pokiwanie głową.
— Doszły mnie słuchy, że masz doświadczenie w takich sprawach. — Dym opuścił usta starszego mężczyzny, okalając jego twarz w puszystej, aczkolwiek śmierdzącej, chmurze. Cohiby. Chryzant za nimi nigdy nie przepadał. Drogie, za delikatne i jeszcze gorzkie. I w dodatku zbyt popularne, phi. Zwykła popisówa.
— Zdarzało się. Nie konkretnie w takich, ale doświadczenie mam.
— Szybko, po cichu i bez problemów?
— Zazwyczaj — odchrząknął, rozluźniając odrobinę sylwetkę i mocniej usiadłszy w fotelu, zarzucił nogę na nogę. Wypolerowany, skórzany oksford odbił czerwonawe światło. — Oczywiście wszytko zależy od sytuacji, ale staram nie przysparzać nikomu problem…
— Obawiam się, że tym razem będziesz musiał to zrobić. — Bursztynowe oko zalśniło niebezpiecznie, Chryzant nie zauważył nawet, gdy wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł dreszcz. Przełknął ślinę, zauważając, że mężczyzna był duży. Ogromny. Prawdopodobnie górujący nad nim o jakieś dziesięć centymetrów, a do tego dochodziły szerokie barki, mocne ręce i… Poruszył stopą, przywracając myśli do teraźniejszości. Nie wypadało. — Przysporzyć komuś problem w sensie. Kilka problemów i to dosyć dobitnych.
— Panie Myszkin, nie jestem bandytą, a detektywem.
— Dlatego siedzi teraz pan w fotelu gangstera?
Chryzant wzruszył ramionami.
— Dobrze płacą.
Mężczyzna wybuchł donośnym śmiechem, a wraz z wybuchem, z ust buchnął dym. Jeszcze gęstszy niż poprzednio, blondyn nie zauważył nawet, gdy zaczął kaszleć. Może nadszedł odpowiedni moment na rzucenie, nigdy nie chciał przyspieszać własnej śmierci, która i tak wisiała nad jego karkiem z każdą podejmowaną sprawą. Kaszlenie zmienił jednak na śmiech, nerwowy co prawda, ale nadal śmiech.
— No tak. — Mężczyzna strzepał odrobinę popiołu z cygara. — Świat schodzi na psy, dla młodych zaczynają się liczyć jedynie pieniądze, po co im jakikolwiek honor czy godność, wezmą teraz wszystko, co, pewnie gdybym rzucił ci pieniądze pod nogi i powiedział, że wszystko co zeżresz, będzie twoje, to byś to zrobił? — zapytał, parskając śmiechem.
Chryzant pokręcił głową, choć przez umysł przebiegła jedna, w jego skromnym zdaniu dosyć trafna myśl, której jednak nie wypowiedział na głos. Wolał się nie narażać, wolał siedzieć cicho i kiwać głową, niż wprost zapytać się, czy Zivko Myszkin uważa gangsterskie samosądy za nie godzące w jego honor.
— Przejdźmy do sprawy. Im szybciej zacznę się nią zajmować, tym szybciej skończy się pański problem. A przynajmniej jest taka szansa.
— Nie będziesz mnie pospieszać, chłopcze. — Usłyszał przeładowywanie pistoletu, stwierdził więc, że skinie jedynie głową i po raz kolejny wbije wzrok w podłogę. Oczywiście wyłożoną czerwonym dywanem. Przygryzł policzek od środka, stwierdzając, iż cały ten pokój przypominał bardziej pokój w burdelu niźli gabinet poważnego pana gangstera. No cóż. — Ale przejdźmy do sedna, czas to pieniądz, pieniądz to czas, a jeszcze na naszych pozycjach nie żyje się wiecznie. Mamy problem w Raju.
— Raju?
— Kasynie. Ktoś zaczął węszyć. Ktoś zaczął za dużo wygrywać. Ktoś zaczął być niebezpieczny dla biznesu.
— Nie lepiej byłoby wynająć więc kogoś, kto taką osobę po cichu usunie?
— Celne pytanie, ale na początku trzeba taką osobę wytropić.
— Och — westchnął, pokiwał głową. — Zrozumiałe. Wiadomo jak wygląda, jak się nazywa, jakieś cechy charakterystyczne?
— Jeżeli byśmy wiedzieli, to nigdy byś tu nie siedział, chłopcze.
— Och.
Saksofon trąbił w uszach, w jego guście odrobinę za głośno, gdy akompaniowały mu jeszcze pianino i kontrabas. Oczywiście, że muzyka była na doskonałym poziomie. Po prostu wydawała się odrobinę za głośna w zatłoczonym, ogromnym pomieszczeniu.
Chryzant przestał już liczyć, ile razy został popchnięty przez losowego, pijanego w sztok mężczyznę, który tego wieczora najprawdopodobniej wydał już zbyt wiele pieniędzy, nie miał jednak zamiaru się poddawać, sądząc po szaleńczym spojrzeniu. Może dosypywali coś do alkoholu? Kto wie. Stwierdził ostatecznie więc, że najbezpieczniej będzie po prostu spocząć tuż przy ścianie. Zapleść ręce na klatce piersiowej i rozpocząć przyglądanie się wszystkim klientom, przy okazji wzbudzając odrobinę niepokoju jedynie w nich, bo pracowników poinformowano odpowiednio wcześniej, że Chryzant bezpardonowo po prostu zacznie węszyć. Niczym pies, choć miał wrażenie, że niektórzy prędzej nazwaliby go kundlem, mając na uwadze spojrzenia, którymi go obdarzano w zamian za odrobinę fircykowaty uśmiech oraz zainteresowanie. No cóż, co on miał na to poradzić? Przecież za to mu płacili.
Do jednego ze stołów podszedł mężczyzna. Wysoki, prawdopodobnie wyższy od niego, w dobrze skrojonych spodniach od garnituru, najwidoczniej już po pierwszych łykach alkoholu tej nocy, sądząc po marynarce przerzuconej przez smukłe ramię. Nie widział jego twarzy, jedynie burzę czarnych loków. Rękawy podciągnął, niby w gotowości do zawziętej gry, do walczenia o ostatki honoru.
Chryzant zmrużył oczy. Wszyscy, którzy tutaj zaglądali już dawno tego magicznego honoru nie mieli. Wymknął się, gdy przyszły kredyty zaciągane na kolejne przegrane gry, gdy pozwolili wciągnąć się do niekończącej się nigdy opowieści, w której specjalnie opóźniano przynoszenie ich drinków, byleby więcej czasu spędzili u boku spostrzegawczego krupiera, w której nęceni byli zachętami pięknych kelnerek, by spróbowali wygrać choć jeden raz, a swą wygraną zadedykowali im w zamian za całusa w policzek.
Cóż jednak za zdziwienie, mężczyźni zebrani przy stole zaszemrali nerwowo, elegancki i prosty jak struna krupier zmrużył oczy. I jedyną osobą, która pozostała spokojną, wyprostowała się jeszcze bardziej, niż poprzednio, był czarnowłosy mężczyzna. Uniósł spokojnie wzrok znad stołu, zastukał w drewno kilka razy i powoli, z doskonale widoczną dumą w sylwetce, zgarnął wygraną pulę. Skinął głową pozostałym graczom, a następnie spojrzał prosto w siwe oczy. Uśmiechnął się, nieszeroko, a w sam raz, jedną z dłoni schował do kieszeni. Spoglądały na niego turkusowe, głębokie tęczówki.
Chryzant przełknął głośno ślinę, zauważając, jak bardzo stężały mu ramiona. Odwrócił wzrok od obserwowanego wcześniej stołu, cóż po tym jednak, gdy już go zauważono. Przeklnął w myślach, odepchnął się od ściany, a następnie, już przygarbiony, ruszył w jak najbardziej oddalone od konkretnego stołu miejsce, w myślach cały czas mając turkusowe, pyszne wręcz tęczówki, które powoli zaczynał łączyć ze wszystkimi problemami spotykającymi Zivko Myszkina oraz całą jego ekipę.
A mógł przecież zająć się sadzeniem marchwi, zasadzić drzewo i założyć rodzinę, a nie pomagać gangsterom piorącym pieniądze. Zwłaszcza, że w ostatniej gazecie pisali, że warzywa bardzo podrożały. Hura, cudowna inflacja.
Popchnął drzwi prowadzące na szeroki balkon. Wyjął tytoń, wyjął bletki – fajkę ciężko nosiło się w kieszeniach marynarki, a odrobinę świeżego powietrza zawsze całkiem nieźle poprawiało trzeźwość umysłu, aktualnie przemęczonego tłumem i hałasem przejmującym prowadzenie w dopiero co opuszczonym przez niego pomieszczeniu. Pistolet, skrzętnie przykryty marynarką zaczął nagle ciążyć niemiłosiernie u pasa, jakby zmuszając do zastanowienia się nad sensem całego tego przedsięwzięcia. Blondyn oparł się o kiczowatą, stylizowaną na grecki porządek barierkę, zajął się skręcaniem papierosa, niezbyt przejęty otoczeniem w tym niezbyt dyskretną parą po prawej, która aktualnie zjadała swoje twarze.
— Pracownikom chyba nie wypada rzucać się na klientów?
Kobieta w panice oderwała się od ust mężczyzny, z przerażeniem w oczach zerknęła na powoli wypalającego papierosa Chryzanta. Ten nonszalancko strzepał popiół za barierkę, następnie obracając się do niej plecami i opierając łokciami. Został sam, kobieta uciekła do pracy w popłochu, mężczyzna, poprawiwszy krawat i chyba zasunąwszy rozporek spodni, udał się do dalszego wyrzucania pieniędzy w błoto. Blondyn został sam. Przymknął oczy, przystępując do rozkoszowania się papierosem, choć jak rozkoszować się papierosem, który zdążył już wypalić się do połowy.
— Palenie nie sprzyja zdrowiu.
Chryzant uchylił jedną powiekę, nie zauważył jednak ani jednej sylwetki, która przykułaby jego uwagę.
— Co wy w tym widzicie?
Uchylił drugą. Mężczyzna o turkusowych oczach, które w głowie Chryzanta wręcz przebijały ciemność, spoglądał na niego, będąc opartym o białą ścianę budynku. Nadal z marynarką przerzuconą przez ramię, z podciągniętymi rękawami i odrobinę nieuczesanym włosem. Blondyn w odpowiedzi uśmiechnął się odrobinę, wyjął papierosa spomiędzy warg i ostentacyjnie strzepał popiół na podłogę.
— Hazard nie sprzyja portfelom. Co wy w tym widzicie?
Mężczyzna nie odpowiedział, miast tego decydując się na podejście do barierek. Blondyn nie zauważył nawet, gdy cudza dłoń spoczęła na jego ramieniu, ugniotła je odrobinę, ich właściciel z paniką jednak spod niej uciekł. Chryzant odchrząknął, poruszając, cóż, jeszcze bardziej spiętymi niż przed chwilą barkami. 
— Nie jesteś tutaj, by grać, prawda?
No tak. Szybko spalił swoją pozycję.
W odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami, ostatecznie uważniej zajmując się swoim papierosem niż nowym towarzyszem rozmowy, który najwidoczniej domyślił się już wszystkiego, czego domyślić się miał. Podsumowując, sytuacja była chujowa, a Chryzant powinien zacząć już planować własną ucieczkę na Bahamy.
Czarnowłosy mężczyzna poruszył nadgarstek, po czym spojrzał na zegarek ze skórzanym paskiem.
— Na twoim miejscu zacząłbym się zbierać. Policja będzie za dokładnie trzydzieści dwie minuty, a ty jesteś dosyć podejrzany, chodząc tak po kasynie bez jakichkolwiek żetonów. I nie przypominasz hazardzisty.
Chryzant otworzył usta, zamknął je szybko po chwili i zamrugał kilka razy. Uniósł dłoń do ułożonych na żel włosów, przejechał przez sztywne pasma palcami z doskonale widocznym zakłopotaniem dla jego obserwatora, który nadal spoglądał na niego tak samo beznamiętnym spojrzeniem, z jakim go przywitał. Ponownie opuścił je na metalowy drążek. 
— Jesteś z góry na przegranej pozycji — szepnął, blondyn poczuł obcy oddech na swym poliku. Jego palce nerwowo zatańczyły na pseduogreckiej barierce, jednak szybko zostały uspokojone  przez cudzą dłoń. 
— Wiem.
— Zaproponowałbym wspólny wyjazd do, na przykład, takiej Portugalii czy Włoch, ale czas nagli, nam nie po drodze, najwidoczniej i moralnie, i zawodowo — stwierdził w końcu czarnowłosy, zrzucając marynarkę z ramion, by, jak szło się domyśleć, zacząć ją zakładać. Jedna dłoń przeszła przez rękaw, przeszła i druga, odrobinę hipnotyzując właściciela srebrnego spojrzenia. — Uciekaj. 
Pistolet u pasa odbił światło padające ze środka kasyna, rozpraszając skupienie skierowane na cudze smukłe dłonie, teraz poprawiające poły marynarki, prostujące ją, bo ugniotła się odrobinę w okolicach barków. Chryzant przełknął ślinę, dosyć prędko orientując się, że przecież nie był aż tak głupi, by pomyśleć, iż będzie jedyną osobą w środku z bronią. Choć zastanawiające, fakt, jak tajemniczy mężczyzna bez problemu prześlizgnął się do środka, prawdopodobnie omijając wszelakie zabezpieczenia kasyna przez nieplanowanymi precedensami. I najwidoczniej było to całkiem możliwe.
Odchrząknął, po czym zgniótł niedopałek w pierwszej lepszej popielniczce, na chwilę opuszczając wzrok, który równie szybko, jak opuścił, podniósł. By zobaczyć jedynie pustkę. Czarnowłosy mężczyzna zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, jak gdyby nigdy go tu nie było, jak gdyby nie odszedł wcale od stołu, chcąc coraz bardziej pogrążać się w hazardowym haju. Co prawda, nie żeby na takowego wyglądał, lazurowe oczy zbyt bystro spoglądały na Chryzanta podczas tej krótkiej wymiany zdań, by podejrzewać tajemniczą personę o jakikolwiek stan upojenia, nawet ten najmniejszy, sprawiający, że zdecydowanie łatwiej się tańczyło. Zresztą, całkowicie niezauważalnie wsunął swoją wizytówkę w kieszeń szarej marynarki blondyna. Obrócił kilka razy biały, papierowy prostokącik pomiędzy palcami, uważnie mu się przyglądając, zapamiętując z niej wszystkie informacje, tak na wszelki wypadek, gdyby w którymś z szaleńczych biegów w obronie własnego życia, wypadł z kieszeni. Czy to spodni, czy to marynarki.
Myśli jednak powróciły już całkowicie do tajemniczego mężczyzny, po którym pozostał jedynie odczuwalny niedosyt w trzewiach. Był dobry. I doskonale wiedział, kiedy się wycofać.
Czerwono-niebieskie światła, które nagle zalśniły w powietrzu, zasugerowały blondynowi, że i on w tamtym momencie powinien już dawno podjąć decyzję o zakończeniu gry, w której karty zdecydowanie nie były po jego stronie, a krupier zabawiał się z nim w najlepsze, prowokując do podjęcia przegranej walki.
Chryzant tego wieczora miał jednak ogromną ochotę, by odwiedzić Włochy.

TO BE CONTINUED...

dla waszej wiadomości to jest ten typ filmu, który zostawia sobie otwartą drogę do kontynuacji, tak na wszelki wypadek, gdyby okazał się ogromnym sukcesem finansowym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz