sobota, 4 kwietnia 2020

Od Tadeusza CD Balthazara

𝔗
— Nie uważasz Tadeuszu, że powinieneś częściej tu zaglądać? Niezwykle zmizerniałeś odkąd ostatni raz ciebie widziałam.
Siwowłosa kobieta nachyliła się nad żabą. Ta, jakby speszona takim podejściem do swojej sprawy, opuściła i uciekła szklanym spojrzeniem na drewniany parkiet, nagle wydający się niezwykle interesującym. Naliczył na nim dokładnie czternaście i pół oka – jedno zasłonięte zostało kuchennymi szafkami, stąd też ta niby przekrojona w pół liczba.
— Dużo spraw na głowie, kochana, zima, wszyscy przeziębieni, wszyscy zakatarzeni, nawet chwiluni dla własnego umysłu nie mogę znaleźć, a co dopiero na spokojnie zjeść — wymamrotał, wzdychając cieżko, po czym podrapał się po łysym łbie. Zaczynał żałować, iż nie miał w tym momencie przy sobie cylindra – jego rondo idealnie nadałoby się do zagniatania materiału palcami, a w takim beznadziejnym przypadku musiały poruszać się w swej smutnej samotności, raz na jakiś czas przypominając sobie ruchy do rzucenia nieco prostszych zaklęć.
Szkoda tylko, że możliwości posługiwania się nimi już od dawien dawna nie miał.
Irina mruknęła coś pod nosem, wzruszyła ramionami. Zadarła nos ku sufitowi, prychnęła, ewidentnie będąc odrobinę poruszoną stwierdzeniem, iż medyk nie znajdzie nawet chwiluni, by degustować się w jej specjałach, po czym odwróciła się na pięcie, by ponownie zająć się własnymi sprawami.
— Obiecuję, gdy tylko przyjdzie wiosna, pierwsze co zrobię, to zjem — Irina zatrzymała się w swoim krzątaniu, jedna noga nawet zawisła w powietrzu, nim została postawioną na skrzypiącej desce — powoli i przy stole — dodał jeszcze, staruszka zerknęła na niego przez ramię — w miłym towarzystwie. I nie będę narzekał.
Irina uśmiechnęła się szeroko, skinęła głową, a następnie, już nie odpowiadając, bo co miałaby odpowiedzieć, przecież wystarczało zawsze spojrzenie, zajęła się swoimi pracami.
Tadeusz westchnął głośno, dopiero orientując się, że wstrzymał oddech na dobre kilkanaście sekund. Kto by pomyślał, był z niego stary wyjadacz, a jednak strach go oblatywał na samą myśl o karcącym spojrzeniu kucharki – no cóż, taki był jej urok, przynajmniej nikt nie wchodził kobiecie na głowę, w przeciwieństwie do jego własnej sytuacji.
Odchrząknął, zarechotał kilka razy, a w tym samym czasie zagwizdał metalowy czajnik. Tadeusz podskoczył, może i będąc odrobinę spłoszonym tym nagłym dźwiękiem. Szybko podbiegł do zagotowanej wody, by po kilku sekundach zorientować się, iż nieochronioną niczym łapą raczej nie pochwyci metalowej rączki. Burknął pod nosem, podreptał w miejscu, po czym, pozbywszy się tych negatywnych uczuć, bo przecież gdyby był nadal potężnym czarnoksiężnikiem, nie musiałby w pierwszym miejscu nawet ruszać do kuchni, a po prostu usiąść w miękkim fotelu – herbata zrobiłaby się sama, woda zagotowałaby się na samą myśl, ba, i najlepszej jakości zioła nagle znalazłyby się w powietrzu, podczas gdy skoczki ustawiałyby się samodzielnie na planszy, może wchodząc w jakieś dysputy.
Tak, szachy magów zawsze były wspaniałą trupą teatralną, za każdym razem przedstawiając inną sztukę.
Medyk sięgnął po różowawą, bo na pewno nie była ona różowa, szmatę i pochwycił czajnik, oczywiście i tak krzywiąc się na samą myśl o gorącym metalu i zawartej w nim wodzie, która w każdej chwili mogła się na niego wylać, nieszczęśliwie poparzyć, kto wie, może roztopiłaby go tak jak czarownicę ze wschodu czy zachodu, tegoż szczegółu już dawno nie pamiętał. Zioła zostały zalane, idealny napój do idealnej gry. Pochwycił ceramiczny kubek w łapki, a następnie, oczywiście uprzednio żegnając się z Iriną, bo bez pożegnania wychodzić nie wypadało, ruszył do sali głównej.
Dziwnym uczuciem było spoglądanie na siedzącego w bezruchu demona, oświetlanego jedynie tańczącymi w kominku ciepłymi płomieniami. Światło zahaczało o jego rogi, zdecydowanie wspaniałe i pięknie zakręcone i zdecydowanie dla niedoświadczonej osoby przerażające, choć nie były one takowymi dla Tadeusza – w swym życiu widział biesy groźniejsze, powodujące dreszcz wzdłuż kręgosłupa na samą wspominkę. Stąd też zupełny brak obawy o przypadkowe nabicie się na ówże poroże – zresztą, demony miały lepsze sposoby na doprowadzanie do śmierci, a zwykłe ganianie za ludźmi i innymi stworzeniami jak byki uwłaczało ich wszechpojętej godności.
Uśmiechnął się pod nosem. Tak jak zawsze myślał – demony znajdują się same, a ganianie za czarodziejskimi lampami i pocieranie wszystkich, na które się natrafiła zawsze było marnotrawstwem cennego czasu. Uśmiechnął się również na widok pustej już szklanki przy stole. Cóż, demon też byt, a i on w formie żaby czasami znajdował chęci na poczęstowanie się kapką rozgrzewającego alkoholu, zwłaszcza gdy na dworze szalały zamiecie i inne nieprzyjemności.
— Przepraszam, że musiałeś mnie tak długo oczekiwać — westchnął Tadeusz, stawiając kropkowany kubek obok planszy, następnie samemu zatapiając się w miękkim fotelu z cichym westchnięciem, przy okazji zauważając iż barwy pionów zostały już wybrane. Białe dla niego, czarne dla demona, sytuacja idealna, zwłaszcza gdy nie grało się dobre kilkadziesiąt, a może to już sto, lat. — Pogawędki się odrobinę wydłużyły, a ja, choć niezbyt wylewny, nie mogłem sobie ich odpuścić.
Uniósł łapę w powietrze, zastanowił się odrobinę, choć nie było wcale nad czym. Proste, niezbyt oryginalne otwarcie, ale cóż zrobić, gdy na samym początku zawsze należało się odpowiednio rozkręcić. Pion na E4.
— Och, przepraszam również za swój brak manier. Chwilę temu spóźnienie, teraz rozpoczęcie gry bez żadnego imienia czy nazwiska. Tadeusz Idiveus Softmantle od dobrych kilkudziesięciu, jeżeli nie stu lat, choć niektóre istoty pańskiej nacji znają mnie jeszcze pod zupełnie innymi imionami — przedstawił się, skinąwszy głową, po czym sięgnął po herbatę i upił łyk. Skrzywił się, orientując się iż niefortunnie poparzył sobie język.
Laska stojąca przy ścianie rzuciła na niego białe światło, co w dawnej formie maga mogłoby i wzbudzić jakiś podziw ze strony demona, gdyby tylko spoglądały na niego hipnotyzująco chłodne tęczówki mężczyzny. Teraz jednak, gdy na marę spoglądały żabie, szklane oczęta, mogło wzbudzić to co najwyżej marny śmiech politowania.
Tadeusz nigdy nie lubił, gdy obdarzali go współczuciem.
𝔗
[ let the game begin ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz