wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Philomeli cd.Xaviera

Nie potrzebowała większej zachęty. Ledwie piekielne puzderko dotknęło twardej powierzchni ubitego traku rozpryskując się w fajerwerku wirujących śrubek i trybików w nicość, uchyliła się w gwałtownie w bok unikając zbliżających się w jej kierunku ciężkich łapsk niedoszłego porywacza, który zbyt był zaskoczony całym zajściem by przykładać większą wagę do próby schwytania nieposłusznej sylfy i wtoczyła się pod koła wozu. Nie był to może najmądrzejszy pomysł, a już na pewno trudno byłoby określić go, jako bezpieczny, ale jak to w takich sytuacjach wszedłszy na bagnisty teren czasem lepiej starać się przebrnąć go do końca niż zawracać. Drewniana konstrukcja ponad jej głową trzeszczała niemiłosiernie grożąc zwaleniem się z całym dobrodziejstwem inwentarza na jej wątłe ciało, co niewątpliwie skończyć by się musiało pogrzebem przy zamkniętej trumnie, o ile w ogóle byłoby, co zbierać. Woźnica wyraźnie nie radził sobie z uspokajaniem zranionego konia, bo ogromne drewniane koła zdolne zmiażdżyć w każdej chwili jej rękę lub nogę wędrowały z głuchym skrzypieniem w te i we w te, a wypryskujący spod kopyt spłoszonych zwierząt piasek zmieszany ze żwirem ranił dotkliwie wyjątkowo delikatną skórę sylfy. To, co właśnie robiła byłoby kompletnym szaleństwem, gdyby nie fakt, że wszelkie opcje spokojnego załatwienia sprawy pozostawili daleko za sobą między murami spowitego mgłą miasteczka w momencie, gdy szanowny pan bard postanowił słuchając raczej trunków szumiących we krwi niż podszeptów zdrowego rozsądku wdać się w dyskusję z najgorszym możliwym gatunkiem potencjalnych towarzyszy podróży. Z drugiej strony gdyby nie jego pijacki wybryki i bądź, co bądź okazywane przy tej całej ułańskiej fantazji spryt i zimna krew pewnie dawno siedzieliby skuci wewnątrz pędzącej nie wiadomo dokąd karety. Tak po prawdzie było, za co mu dziękować, ale w życiu nie zamierzała mu o tym mówić. W gruncie rzeczy ego Xaviera i tak było już nadto wybujałe. Zerknęła w stronę spłoszonych koni, których kolejny ruch omalże nie zgruchotał jej ręki. Sądząc po niezbyt pewnych krokach, których odgłosy rozpoznawała bezbłędnie i słyszała dość wyraźnie, na talencie szermierczym towarzysza tej wyprawy nie specjalnie mogła polegać, a przynajmniej w podobnym stopniu jak na swoim wzroku. Dopóki pozostawała w kręgu światła z przymocowanych na rogach pojazdu latarni radziła sobie całkiem nieźle, tym bardziej, ze każdy z napastników miał krok więcej niż charakterystyczny i nie wykazywał przesadnie rozwiniętych talentów bojowych. Uchylenie przed ciosem z jej zręcznością było igraszką. Teraz, kiedy w kompletnych niemal ciemnościach znaleźć miała przedmiot wielkości gałązki, który na domiar złego nie wydawał żadnych dźwięków jej talenty były niemalże bezużyteczne. Może to lepiej, że nie dostrzegała jak kilkakrotnie koło wozu zbliżyło się niebezpiecznie do ich obietnicy ocalenia. Klucze do magicznych kajdan miały to do siebie, że nie tylko przypominały wykonane z bardzo kruchego materiału różdżki, ale w istocie takimi były. Nie była pewna, co stałoby się gdyby takie narzędzie zostało złamane, ale domyślała się, że nic przyjemnego dla kogoś, kto ma rękę uwięzioną w magicznych kajdanach. Błądząc po omacku natrafiła wreszcie palcami na poszukiwany przedmiot. Nie zdążyła chwycić mocniej, gdy jakaś siła z nieustępliwym wprost uporem poczęła wyciągać ją spod wozu. Szarpnęła się rozpaczliwie, ale zamiast oczekiwanego poluźnieni uchwytu poczuła tylko ból w dłoni. Stłumiła syknięcie z niepokojem nasłuchując zbliżających się i oddalających odgłosów poruszającego się wozu. Najprostszym byłoby odpowiednio szybko wytoczyć się na światło i spróbować jakoś unieruchomić na pewien czas przeciwnika jednak ryzyko utraty szansy na zrzucenie tego paskudztwa ograniczającego jej moce było zbyt duże. Bez swojej magii była bezbronna. Mogła się uchylać i uciekać, bo na to sił miała dosyć, ale o ostatecznym ciosie nie mogło być mowy. Co by poczuł ktoś o tak niedźwiedziej sylwetce nawet gdyby dała mu w twarz? Swędzenie na policzku. Zdecydowana na wszystko sięgnęła raz jeszcze w stronę klucza. Udało się. Błyskawicznie rozpięła kajdany i krzyknęła głucho. W ułamku sekundy ujrzała ponad sobą rozgwieżdżone niebo. Zerwała się na równe nogi przerażona tym, do czego pchnął ją instynkt. Zdążyła akurat w chwili, gdy przeciwnik próbował przygwoździć ją sztyletem do ziemi. Skąd oni biorą tyle tego żelastwa. Zręcznie przeskoczyła ponad napastnikiem i wyostrzonym słuchem starała się wychwycić obecność towarzysza. Było cicho jakby jej nagła interwencja wszystkich poza nieco nadgorliwym łowcą wprawiła w słuszne osłupienie. Kolejny raz tej nocy postanowiła zaryzykować. 
- Xavier rzuć mi szpadę, bo i tak sobie z nią nie radzisz. 
- Pff… znalazła się mistrzyni szermierki, a ja, czym się będę bronił. Gołymi rękami mam go udusić? – usłyszała obrażoną odpowiedź z pewnej odległości.   
- Jeśli sprawi ci to przyjemność nie mam nic przeciwko – odkrzyknęła unikając kolejnego ciosu – ale mimo wszystko…
Nie dokończyła, bo cienki metal wbił się tuż koło jej stopy.
- Dzięki bardzo – mruknęła niezbyt uszczęśliwiona, jako że ledwie parę centymetrów i ostrze zamiast w ziemi utknęłoby w jej ciele. W duchu obiecywała sobie nigdy więcej nie prosić barda o rzucanie czymkolwiek. – Dzięki za broń i za starania o niezabicie mnie przy okazji. Po czyjej ty jesteś stronie?!
- Kiedy to nie ja! – odwrzasnął tonem tak rozpaczliwym, że nie mogła mu nie wierzyć. Istotnie wyglądało na to, że został rozbrojony wbrew własnej woli. Dla niej oznaczało to tyle, że będzie musiała chronić nie tylko własne pierze. Nie podobało jej się to specjalnie. Sprawnym ruchem zrzuciła marynarkę i rozprostowawszy skrzydła podleciała nieco w górę, by szybciej dotrzeć do nieszczęsnego towarzysza. W ostatniej chwil sparowała cios, który groził uszkodzeniem jego wzniesionej dłoni. 
- Xavier – szepnęła na tyle cicho żeby przeciwnicy nie zdołali jej usłyszeć. Niestety jak zawsze przesadziła i bard również niczego nie usłyszał.
- Xavier – zwróciła się do niego nieco głośniej – gdzie ty błądzisz myślami. 
- Patrzę na tą karetę, którą przed chwilą wrzuciłaś na drzewo i zastanawiam się, czemu wcześniej nie skorzystałaś z tych wspaniałych zdolności, a zamiast tego pozwoliłaś by na uszczerbek narażona została moja uroda.
Wskazał na wyimaginowane zadrapanie na twarzy, którego nawet gdyby istniało realnie nie zdołałaby dostrzec w tych ciemnościach.
- Powiedzmy, że nie wiedziałam, że to potrafię – odparła niezbyt wprawnie parując kolejne pchnięcia - Myślisz, że gdyby to było tak całkiem bezpieczne bawiłabym tym pogrzebaczem.
- Chwila, więc jaka była szansa, że to się uda?
W ostatniej chwili pociągnęła go w dół, by kolejne ciecie nie zatrzymało się na jego szczęce. Drugi napastnik nie spieszył się z pomocą koledze. Czekał aż ten ją zmęczy. Było jej to na rękę. Nie znała się na walce na tyle by walczyć z dwoma na raz. A ten miał nóż. Znowu nóż.
- Mniej więcej taka sama jak na to, że wszyscy wylecimy w powietrze, albo ciśnie rozsadzi nas od środka – odpowiedziała na pytanie. 
- Chyba musze się napić. 
- Czy musze ci przypominać, że to właśnie przez picie wpakowaliśmy się w tą całą hecę.
Przeskoczyła na tył przeciwnika, który na tyle stracił zainteresowanie Xavierem, że spokojnie mogła zaryzykować zostawienie go na chwilę samego. Udało jej się zranić nawet łowcę, ale to mu się raczej nie spodobało, bo natarł z jeszcze większą wściekłością. Wróciła na dawną pozycję, bo usłyszała szybko zbliżającego się  
- Ty tak beztrosko nie szargaj świętości, bezbronnych napojów nie szkaluj. Jakbyś się lepiej maskowała to nic by się nie stało.
Przy tej oracji wznosił ręce w niebo jakby oczekując jego sprawiedliwych wyroków. Wcisnęła mu w te wyciągniętą dłoń jakiś kij, który nie wiadomo, kiedy zdołała podnieść.
- Czyli to moja wina?
- Po co mi ten kij?
- Żebyś się walnął w łeb może zmądrzejesz, a wtedy możesz się zająć tamtym panem z nożem.
Wypowiedź przerwał jej syk bólu, gdy przeciwnik dosięgnął jej skrzydła.
- Xavier ja cię błagam wymyśl coś to postawię ci butelkę, czego tylko zechcesz przy naszej następnej wizycie w barze. Albo na razie zatkaj uszy.  
Kolejny raz krzyknęła tym razem ogłuszając przeciwników na dobrych kilka minut dających im czas na ucieczkę.
- A teraz trzeba się gdzieś schować, bo nie wiem jak ty, ale ja już nie mam siły na kolejne starcie, Zdołasz nas jakoś zamaskować magią?


Xavier?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz