środa, 29 kwietnia 2020

Od Javiery - Event

The Hunger Games

     Jutro miał nastać ten dzień. Niezwykle ważny dla ludzi ze wszystkich dystryktów. Dożynki. Jednak na pewno nie będą one byle jakie. W końcu nastało drugie ćwierćwiecze. Pięćdziesiąte igrzyska to nie lada wydarzenie i zapewne już opracowano wszystko.Na pewno wprowadzą jakieś urozmaicenia. Kapitol już podczas pierwszego ćwierćwiecza pokazał, to takie rocznice są wyjątkowe. To nie będą zwyczajne igrzyska. Oni się o to już postarają. Blondwłosa dziewczyna z pierwszego dystryktu, znana także jako Javiera Badwolf-Moore, jak zwykle przesiadywała przed domem. Co roku w ten dzień tak była. Siedziała i rozmyślała. Kompletnie nie podzielała fascynacji, jaką darzyli jej rówieśnicy igrzyska. Nie zrozumiała, dlaczego tyle osób zgłaszało się na ochotników. Sama nigdy nie zamierzała tego zrobić. Jednak nie zawsze można mieć, to co się chce.
— Javiera. Zapraszam do środka. Musimy o czymś porozmawiać — donośny głos Maris, zastępczej matki dziewczyny rozniósł się po okolicy. — I bez żadnych ale.
Osiemnastolatka tylko westchnęła i zrobiła, co chciała kobieta. Nie chciało jej się znowu z nią kłócić. Szczególnie w przed dzień dożynek. Skierowała się do salonu. To właśnie tam zawsze odbywały się ich “poważne rozmowy”. Usiadła na krześle w kącie. Maris nie poszła w jej ślady. Stanęła kilka kroków przed dziewczyną, przeszywając ją wzrokiem.
— Jak już pewnie wiesz, jutro zostaną wybrani kandydaci do Głodowych Igrzysk. Javiera. Właśnie ukończyłaś osiemnasty rok swego życia. Jesteś świetnie wyszkolona. To idealna okazja, abyś przyniosła chwałę swojej rodzinie. Szczególnie że aktualne igrzyska będą wyjątkowe. Drugie ćwierćwiecze to nie byle co. Masz jutro zgłosić się jako ochotniczka na trybuta.
— Przepraszam bardzo droga matko — ostatnie słowo wręcz wysyczała. — Jednak jakoś nie za bardzo widzi mi się twoja wizja. Nie mam najmniejszej ochoty uczestniczyć w tym wszystkim.
— Jesteś tego taka pewna? To jest twoja ostateczna decyzja? Nie zgłosisz się? — pytania wydawały się dziewczynie dość podejrzane.
— Jestem tego stuprocentowo pewna.
— No dobrze… Skoro tak to będę musiała iść do twojego brata, Theo. On na pewno mnie wysłucha i będzie posłuszny.
— Nie odważysz się… On ma dopiero czternaście lat! To jeszcze dziecko! Nie możesz mu tego zrobić! — oburzyła się na słowa Maris.
— I co w związku z tym? Już połowa szkolenie za nim więc równie dobrze może zgłosić się zamiast ciebie. Jak już wspomniałam mamy drugie ćwierćwiecze. Nie możemy odpuścić sobie takiej okazji. Dlatego wiedz. Albo ty, albo on. Jak wolisz — sztuczna uprzejmość kobiety obrzydzała dziewczynę. Miała wręcz ochotę zwymiotować, słysząc ją.
— Dobrze, zrobię to, zgłoszę się — warknęła i zaraz dodała. — Ale spróbuj, chociaż tknąć Theo czy do czegoś go zmuszać to gorzko tego pożałujesz. Może i mnie nie będzie, ale wiedz, że będziesz cały czas obserwowana. Mam swoje kontakty i nie zawaham się ich użyć.
— Nie interesuje mnie on, dopóki robisz, to co ci karzę. Dopóki przyniesiesz nam chwałę i sławę…


     — Nareszcie nadszedł ten wspaniały czas. Wybór trybutów — uśmiech z twarzy Flavii nie schodził nawet na chwilę. Ona naprawdę była tym wszystkim zafascynowana i niezwykle cieszyło ją owe wydarzenie. — Jeszcze zanim zaczniemy, muszę wspomnieć o pewnej kwestii. Z okazji drugiego ćwierćwiecza nie zostaną wybrane dwie osoby, ale aż cztery. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Oczywiście mam nadzieję, że mimo wszystko i w tym roku mnie nie zawiedziecie, i kandydaci sami się zgłoszą. Jednak nie przeciągając już, zaczynajmy. Najpierw panie.
— Zgłaszam się — momentalnie dało się usłyszeć głos Javiery, który to był całkiem wybrany z emocji, a także ten melodyjny należący do rudej dziewczyny stojącej niedaleko naszej bohaterki. Ich ręce w tym samym czasie wystrzeliły w górę. Widziały, jak niektórzy już mieli najprawdopodobniej także się zgłosić, ale no cóż… Trzeba było szybciej reagować.
— Mamy nasze ochotniczki! — kobieta zaklaskała. — Chodźcie tu do nas kochane.
Javiera powoli przepchała się przez tłum i wystąpiła na środek. Stamtąd została eskortowana przez Strażników Pokoju na podest. Stanęła obok pomiędzy zielonowłosą mieszkanką Kapitolu a drugą trybutką.
— Jak się nazywacie moje drogie?
— Javiera Badwolf-Moore.
—Shaylin Temprest.
— Proszę o gorące brawa dla Javiery i Shaylin! Naszych tegorocznych ochotniczek na trybutów! — wokół rozległy się gromkie brawa. Może i w innych dystryktach traktowali to wszystko inaczej. Jednak ten, do którego należała dziewczyna, był dumny z każdego trybuta. Cieszył się, widząc kolejnych ochotników, a myśl o tym, że bardzo prawdopodobne jest to, że wygrają, sprawiała, że byli jeszcze bardziej zadowoleni z tego wszystkiego.
— Dobrze. Teraz nadszedł czas na mężczyzn.
Zanim kobieta skończyła mówić ostatnie słowo, już dało się usłyszeć kilka męskich głosów.
— Muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż tyle ochotników. Jednak niestety pojechać z nami może tylko dwójka z was. Dlatego też poproszę o przesłanie na ekran nagrania sprzed chwili. Zbliżcie na naszych młodzieńców. Przekonajmy się, kto był pierwszy.
Na ogromnym ekranie po lewej stronie sceny po chwili ukazał się obraz z ostatnich kilku minut. Słychać było brawa, następnie głos zielonowłosej. Wtedy wszyscy skupili się na “filmie”. Szczególne zdenerwowanie było widać na twarzach osiemnastolatków. Każdy z nich chciał dostać się na tegoroczne igrzyska. Marzyła im się sława i bogactwo.
— No i mamy sprawę rozstrzygniętą — dezwała się Flavia, gdy wszyscy już zobaczyli, jak wszystko się potoczyło. — Proszę Strażników Pokoju o przyprowadzenie do nas naszych kandydatów.
Z tłumu wyszedł najpierw dość wysoki brunet. W jego oczach widoczne były iskierki szczęścia, podniecenia, ale jak dokładnie by się przejrzało to także żądzy. Żądzy zwycięstwa. Drugi wystąpił blondyn. Na jego ustach widać było szeroki uśmiech. Skanował wszystko wzrokiem i machał do ludzi wokół.
— Nazywam się Caspian Zabini — odezwał się, zanim jeszcze zielonowłosa zdążyła o to zapytać. Widać było, że zaskoczyło ją to trochę, ale zaraz powróciła do swej “normalnej” postawy.
— Dobrze, a ty kochaniutki? — zwróciła się do bruneta.
— Christopher Derell.
— Proszę o gorące brawa dla naszych trybutów, Caspiana i Christophera! - ponownie dało się usłyszeć głośne klaskanie. Tak samo, jak w przypadku Javiery i Shaylin. Może nawet głośniejsze.

     Po przyjechaniu do Kapitolu grupa przygotowawcza od razu wzięła osiemnastolatkę w obroty. Musieli odpowiedni przygotować ją do Parady Trybutów. Oczywiście na początku dokładnie umyli ją. Następna była dość nieprzyjemna depilacja całego ciała. Coś, co przeraziło ją to to, że postanowili także skrócić jej włosy. Nie chciała tego. Nie obcinała ich od czasu śmierci rodziców. Protestowała. Jednak to nic nie dało. Nie miała nic do gadania. Przypięto ją do krzesła i to był koniec jej “przedstawienia”. Jej niegdyś długie po pas włosy teraz sięgały ledwo łopatek. Miała ochotę się rozpłakać, ale wiedziała, że nie może okazywać emocji przy ludziach z owej grupy społecznej. Co najwyżej mogła się uśmiechać i przyjmować wszystko z radością. Na szczęście to był ostatni zabieg z ową grupą. Została przeniesiona do innego, mniejszego pomieszczenia, w którym to zastała kobietę w dość awangardowym fioletowym stroju.
—Cathlyn Rose, twoja osobista stylistka — przedstawiła się. - Zaraz zajmiemy się twoim strojem. Jesteś z pierwszego dystryktu, dlatego nie może być to byle co. Będziesz tam błyszczała. Będziesz gwiazdą.
[...] Javiera spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie. Zielona długa suknia- szmaragdowa, jak to stwierdziła Cathlyn, podobno ten kolor idealnie do niej pasował- do której poprzyczepianych było mnóstwo małych klejnocików. Dosłownie cała się świeciła. Na twarzy osiemnastolatki pojawił się grymas. Czuła się w tym bardzo niekomfortowo. Uczucie to pogłębiał fakt, że obiecywała sobie, że nigdy więcej nie założy już sukni-ostatni raz był na pogrzebie. Westchnęła tylko i udała się do rydwanu.Stanęła obok Caspiana. To właśnie z nim została przydzielona do pary. Wolałaby cichego Christophera, ale jest, jak jest. Dostała aroganckiego gadułę.
— Uśmiechaj się. Musimy dobrze wypaść — chłopak od razu ją upomniał.
Mimo że bardzo chciała, zrobić mu na złość odpuściła. Potrzebowała sponsorów. Kiedy wyjechali, od razu przybrała na twarz sztuczny uśmiech i zaczęła machać do widowni. Wsze obecne krzyki radości udowadniały, że właśnie tego chciała publiczność. Pragnęli tego udawanego szczęścia, a nie prawdziwych oblicz nastolatków.

     Nadszedł czas ostatnich treningów przed Igrzyskami. Wszyscy trybuci stali pośrodku sali. Tam trenerka zaczęła najpierw sprawdzać obecność. Zajęło to trochę czasu przez to, że tym razem było czterdzieści osiem osób. Gdy tylko każdy został odhaczony, kobieta zaczęła tłumaczyć zasady tam panujące. Przedstawiła także, gdzie można podszkolić się w różnych dziedzinach. Javierze, nie za bardzo przypadł do gustu fakt, że cztery treningi są obowiązkowe dla wszystkich. Wytrzymałościowy, trafianie za pomocą dowolnej broni do celu, walka pomiędzy dwoma osobami i podstawowa sztuka przetrwania. Stanowczo wolałaby to ominąć. Robić wszystko w swoim własnym tempie i kolejności. Niestety w tej kwestii nie miała nic do gadania. Podczas pierwszego treningu niektóre osoby nie dawały rady. Spadały z drabinek czy puszczały uchwyty. W każdym takim momencie dało się usłyszeć głośny śmiech osób z pierwszego lub drugiego dystryktu. Javiera tylko wywracała oczami na ich zachowanie.
— Jak dzieci — wymamrotała do siebie.
Na szczęście reszta treningów poszła całkiem sprawnie. Dziewczyna musiała przyznać, że całkiem przypadło jej do gustu trafianie do celu. Niemalże zawsze trafiała toporem do celu. Ale co się dziwić. W końcu to była broń, którą wybrała na całe swoje szkolenie w akademii.
— Javiera! — usłyszała nagle męski głos, po tym, jak skończyły się obowiązkowe zajęcia.
Osiemnastolatka odwróciła się i momentalnie w oczy rzucił się jej blondwłosy chłopak. Caspian. Ten uśmiechał się szeroko, machając do niej. Co jest z nim nie tak… On jest stanowczo za bardzo wesoły i beztroski. Nie chcąc robić jeszcze większej szoki po prostu podeszła do niego.
— Jak wiesz, zawodowcy zawsze trzymają się razem. Tworzą sojusz. Dlatego oczywiście mam nadzieję, że też do nas dołączysz — wskazał na kilka osób wokół siebie. Na niesławnych zawodowców.
— Podziękuję. Wolę działać sama — uśmiechnęła się sztucznie i szybkim krokiem odeszła od grupki.

     — Javiera Badwolf-Moore!
To była jej kolej. Ten czas gdzie nie mogła się pomylić. Pokaz umiejętności był jedną z najważniejszych części przygotowań do igrzysk. W końcu dzięki punktacji, jaką tam się uzyskuje, zależeć będzie czy znajdzie się sponsorów. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i ciężko wypuściła powietrze. Powoli wkroczyła do pomieszczenia. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Spojrzała na widownię. Każdy dokładnie się jej przyglądał. Ale czego innego mogła się spodziewać. Należała do pierwszego dystryktu. Zawsze od nich liczono na jedne z najlepszych pokazów. Nie chcąc okazać po sobie strachu, który wbrew sobie czuła, szybko przybrała na twarz maskę obojętności. Podeszła do stojaka z broniami. Niewiele myśląc, zgarnęła stamtąd topór. Teraz nadszedł czas na pokaz. Na początku pojawiło się kilka manekinów. Javiera od razu rzuciła się w “wir walki”. Odcinała lalką kończyny, głowy. Zostawiała na nich spore szramy. Kiedy pozbyła się wszystkich, usłyszała lekki szelest gdzieś za nią. Nawet nie odwracając się, rzuciła toporem za siebie. Dopiero po chwili postanowiła sprawdzić co z ostatnim “przeciwnikiem”. Uśmiechnęła się ledwo widocznie, gdy ujrzała błyszczące ostrze, które to wbiło się w głowę “ofiary”. Usłyszała powolne oklaski. Ukłoniła się przed widownią i bez słowa wyszła z sali. [...]
— Dystrykt pierwszy. Javiera Badwolf-Moore. Dziewięć punktów!
— Wspaniały wynik kochana — mówiąc to, Flavia zaczęła klaskać i chciała przytulić dziewczynę, ale ta szybko się odsunęła.
Osiemnastolatkę mało to wszystko zachwycało. Zdobyła te punkty i tyle. Po co się tak cieszyć. Po co rozbić z tego nie wiadomo co, skoro i tak nie wiadomo czy w ogóle przeżyje po wyjściu na arenę. Prychnęła tylko i wstała, udając się do swojej sypialni. Na dzisiaj miała dość tego wszystkiego. Chciała po prostu zostać sama.

     Trybuci wjechali na arenę. Prawie całe pięćdziesiąt osób. Javiera tylko szybko sprawdziła, jak tym razem miało wyglądać miejsce, w którym mieli stoczyć walkę o życie. Kwiecista łąka, pośrodku której leżał Złoty Róg. Jednej strony okalał ją gęsty lat, a z drugiej góry ze śnieżnymi szczytami. Zaraz jednak wróciła wzrokiem do swego celu. Stalowy “budynek”. To stamtąd musiała zdobyć ekwipunek i broń. A musiała to zrobić jak najszybciej, a potem ulotnić się z tej otwartej przestrzeni. Odliczała w myślach sekundy do startu. 3… 2… 1… Na dźwięk armaty wszyscy rzucili się do zabójczego biegu. Niektórzy zgarnęli rzeczy z brzegu i szybko uciekli. Dziewczyna natomiast praktycznie w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie, wbiegła do środka Rogu. Tam od razu odnalazła wzrokiem ścianę, na której znajdowały się wszelkiego rodzaju bronie. Nikt pewnie nie zdziwił się, widząc, że zgarnęła stamtąd topór. Następnie chwyciła plecak, mając nadzieję, że znajdzie tam najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedziała, że zapewne wiele osób skieruje się do lasu. Chociaż bardzo tego nie chciała, to też musiała to zrobić. Tam będzie o wiele łatwiej przetrwać niż w górach. Podczas ucieczki wpadła, na jakąś dziewczynę. Niewiele myśląc, po prostu zamchnęła się toporem. Jednym szybkim ruchem pozbawiła ją życia. Rzuciła się do dalszego biegu. Już była u progu lasu, gdy usłyszała świst powietrza, a obok jej głowy przeleciał oszczep. Czuła skapującą krew przez to, że ostrze przecięło jej ucho. Zapewne niektórzy, wiedząc, że była z pierwszego dystryktu spodziewaliby się, że ta odwróci się i zacznie walczyć. Wbrew pozorom tak się nie stało. Javiera nawet nie obejrzała się za sobą, aby sprawdzić, kto próbował właśnie ją zabić. Chociaż podejrzewała, kto to mógł być. Christopher popisywał się takimi zdolnościami podczas treningów. Nie zdziwiłaby się, gdy to był on. Szczególnie patrząc na to, że nie przystała do zawodowców. Teraz pewnie pragnęli się zemścić. Biegła cały czas przed siebie. Skręcała w różne strony. Byleby tylko zgubić niedoszłego zabójca i znaleźć chwilowo bezpieczne miejsce. Po mniej więcej piętnastu minutach przystanęła pomiędzy dość gęsto rosnącymi krzakami. Usiadła na ziemi, licząc, że dzięki roślinom nie będzie aż tak widoczna. Wzięła kilka głębokich wdechów i ciężko wypuściła powietrze. Wtedy dopiero położyła przed sobą plecak i zaczęła sprawdzać jego zawartość.
— Całkiem nieźle — mruknęła do siebie, widząc śpiwór, bidon z czystą wodą, sztylet, zapałki i jakieś leki. Jeżeli dobrze kojarzyła, jeden był na oparzenia, drugi na ukąszenia. Trzeciego nie znała. W niedalekiej przyszłości zapewne dowiem się, do czego będzie mi on potrzebny...

     Dziewczynę obudził mocny ból w szyi. Momentalnie usiadła i poczuła, jak coś szarpie jej skórę w tamtym miejscu. Niepewnie podniosła rękę, starając się dosięgnąć źródło bólu. W rękach poczuła coś puchatego. Zacisnęła zęby i mocno pociągnęła owe stworzenie. Chciała jak najszybciej pozbyć się go. Po kilku szarpnięciach udało jej się. Chociaż trzeba wspomnieć, że prawie się popłakała, czując, jak zwierzę oderwało jej kawałek skóry. Szybko drugą rękę przycisnęła do rany. Dopiero wtedy spojrzała na stworzenie wijące się przed nią. Wyglądało jak zwykła wiewiórka. Jednak kiedy przyjrzała się jego pyszczkowi, ujrzała ostre jak brzytwa zęby, które to właśnie przeżuwały fragment ciała dziewczyny. Skrzywiła się. Zrobiło jej się niedobrze na ten widok. Musiała pozbyć się tego dziwnego wytworu. Dlatego też na chwilę zabrała rękę z rany i chwyciła za sztylet. Wbiła go prosto w serce wiewiórki, a jej martwe truchło zrzuciła na ziemię. Wiedziała, że jeżeli spotkała tutaj jedną, to może być ich więcej. Nie czekając dłużej, spakowała wszystkie swoje rzeczy do plecaka. Teoretycznie powinna zająć się raną na szyi. Jednak to musiało poczekać. Chwilowo tylko przyłożyła do niej liście i szybko ruszyła w dalszą drogą. Oczywiście to by było za piękne, jakby wszystko poszło tak łatwo. Wtem usłyszała szelest liści za sobą. Powoli odwróciła się. Obok martwego ciała zebrała się kilkanaście podobnych wiewiórek. Ich wzrok spotkał się. Wtedy była już stuprocentowo pewna. Musiała uciekać. Inaczej te stworzenia zjedzą ją żywcem. Jednej się pozbyła, ale z całą zgrają nie da sobie rady. Rzuciła się do szaleńczego biegu. Nie zwracała uwagi na gałęzie, dzięki które to poprzecinały jej skórę w niektórych miejscach. Po prostu biegła. Sama nawet nie wiedziała dokładnie gdzie. Nie mogła umrzeć w taki sposób. Nie od mięsożernych wiewiórek. W końcu w jej oczy rzucił się skraj lasu. Momentalnie przystanęła. Musiała sprawdzić, czy nikogo nie ma na łące. Inaczej mogłaby wpaść z deszczu pod rynnę. Uciekając przed zabójczymi stworzeniami, mogła trafić prosto w ręce zawodowców. Przykucnęła i zaczęła rozglądać się wokół. Wiewiórek, na razie nie było widać. Chociaż tyle… Zdziwiła się, kiedy na łące również zauważyła pustkę. Było to dość niepokojące. Zazwyczaj zawodowcy tworzyli obóz przy Rogu Obfitości. A teraz nie było tam żadnego śladu, który wskazywałby na to, że mogli tam przebywać. Coś musiało być nie tak. Chyba jednak woli unikać tej łąki. Została tam gdzie była. Póki miała okazję, musiała zająć się ranami. A w szczególności tą na szyi. Wyciągnęła bidon z plecaka. Niestety. Będzie musiała poświęcić trochę jakże cennej wody. Ściągnęła prowizoryczny opatrunek z liści i przemyła ranę. Syknęła, czując lekkie pieczenie. Teraz przyszedł czas na najgorsze. Nie miała tutaj żadnych opatrunków. Tylko liście i ubrania na sobie. A one nie sprawią, że uniknie zakażenia. Wzięła jeden z grubszych patyków leżących w pobliżu i podpaliła koniec. Następnie przystawiła to do rany. Ból był okropny. Jednak to była jedyna rzecz, którą mogła zrobić, aby przedłużyć swe życie o, chociaż kilka dni.

     Dziewczyna wbiegła na łąkę. To właśnie tam zauważyła chłopaka pochylającego się nad jakimś ciałem. Był on ostatnią osobą oprócz niej, która pozostała na polu bitwy. Niestety ten niemalże natychmiastowo ją zauważył. Czyli z zaskoczenia już go nie weźmie. Będą musieli walczyć. Javiera podbiegła do bruneta. Zamachnęła się toporem, ale Haymitch zrobił unik. Była to zacięta walka. Żadna strona nie chciała odpuścić. Bronie co chwilę przecinały powietrze. Dwójka nastolatków była już pełna ran. W pewnym momencie dziewczyna zaczęła wygrywać. Ona atakowała, a chłopak tylko starał się bronić. Jednak nie spodziewała się tego, że ten nagle postanowi zmienić bieg akcji. W oko Javiery został wbity sztylet. Krzyknęła, czując okropny ból. Wypuściła z ręki topór, a drugą chwyciła za rękę bruneta. Powoli odciągnęła ją od siebie, tym samym wyciągając ostrze. Miała teraz o wiele bardziej ograniczone pole widzenia. Ruchy nie były już aż tak skoordynowane. Jednak takie coś nie mogło przeszkodzić jej w wygranej. Widząc, że chłopak zaczął się oddalać, pobiegła za nim. [...]
Wiedziała, że nadszedł ten wiekopomny moment. To jest właśnie to. Zaraz to wszystko się skończy. Zwycięży. Wróci do domu. Do swych ukochanych braci. Wtedy dzięki pieniądzom z wygranej zabierze ich od Maris. Zapewni im lepsze życie. Pozostało tylko uśmiercić tego chłopaka z dwunastego dystryktu. To był ostatni krok do szczęścia. Dlatego też mimo bólu w ciele biegła za nim. Dotarli aż na skraj urwiska. Wtedy była niemalże stuprocentowo pewna, że uda jej się. Chłopak wręcz wił się już w agonii, więc raczej trudno nie będzie. Mimo braku jednego oka postanowiła zakończyć to jak najszybciej. Zamachnęła się i rzuciła toporem w stronę trybuta. Ten jednak się pochylił. Broń przeleciała nad nim. No cóż… Trudno. Trzeba będzie to załatwić w tradycyjny sposób. Wtem stanęła jak wryta. Kompletnie nie spodziewała się tego, co właśnie miało się wydarzyć. Szok malował się na jej twarzy. Jak w zwolnionym tempie widziała topór, który odbił się od bariery i teraz mknął prosto w jej stronę. To był koniec. Przegrała. Poczuła niewyobrażalny ból, kiedy ostrze wbiło się w jej głowę. Z jej ust wydobył się ostatni krzyk pełen agonii. Tak właśnie zakończył się żywot Javiery Badwolf-Moore.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz