niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Yuuki - Event

Trzydzieści księżyców wcześniej.

     Było cicho i spokojnie; świat zamilkł. Niebo już dawno utraciło swój czysty, spokojny błękit, okrywając się nocną, atramentową płachtą, która rozlała się aż po samą linię horyzontu, rzucając na wszystko dookoła mroczny, tajemniczy cień. Cień, który bez litości skradał jasne barwy, zniekształcał nawet najmilsze dla oka obrazy, zamieniając je w wymyślne mary. Działo się to jak co dzień, kiedy ktoś dochodził do wniosku, że słońce zbyt długo królowało na niebie. A wśród wszechobecnego, jednolitego granatu, w górze połyskiwało jedynie kilka pojedynczych gwiazd, rozsianych niedaleko siebie, czasami przysłanianych przez mknące w ciemności chmury, niczym wydmuchiwane przez niewidzialną bestie obłoki.
     Było cicho i spokojnie.
     W porcie również zanosiło się na spokój. Przycumowane statki niczym śpiące, niegroźne kolosy unosiły się lekko na tafli wody, kołysząc raz za razem gdy mocniejszy podmuch rozbrykanego wiatru wpadł w ich żagle, psocąc i wyrywając je ku wielkiej wodzie. A mimo to kolosy wciąż spały, oczekując porannego odpływu i powrotu marynarzy na ich pokład.
     Było cicho i spokojnie.
     A jednak nie wszędzie.
     — Ha! Znowu przegrałeś!
     Gromki, rozigrany śmiech rozniósł się po czterech, cienkich ścianach karczmy, by chwile później zawtórowały mu kolejne, jeszcze głośniejsze i śmielsze. Jak gdyby ktoś niespełna rozumu chciał przebić się poza otaczające go zbitki drewna i gęstą ciszę.
     — Tfu! — splunął jeden z mężczyzn, odchylając swój kufel ze złocistym trunkiem, biorąc solidny łyk. — Jeszcze raz!
     I znów kaskada śmiechów rozszalała się między stołami i wśród wszystkich spragnionych, którzy przy owych stołach zasiadali. Pomimo szczytu księżyca skrytego wśród latających obłoków, karczma była jednym z niewielu miejsc, które nigdy nie zasypiały. Miejscem, gdzie strudzeni żeglugą marynarze mogli spocząć, odprężyć kości, przepłukać gardło, podzielić się wieściami zza mórz. Tak, jakby noc nie miała tu prawa wstępu.
     — Staremu Jenkinsowi nie polewajcie już — wtrącił nagle korsarz z gęstą, długą brodą, spomiędzy której błyskał rozbawiony uśmiech. — Jeszcze zacznie gadać, że widział nieistniejące statki — zerknął na swojego kolegę obok, tykając go wymownie łokciem i dodał prześmiewczo: — Na przykład taką Czarną Perłę.
     Po sali na nowo rozniosły się śmiechy, tym razem żywsze i głośniejsze, jeden przekrzykujący drugi. Wydawać by się mogło, że słowa te rozbawiły większość tych, do których dotarły, lecz ku zdziwieniu znalazł się wśród wesołej kompanii jeden, nachmurzony człowiek. Mężczyzna ze skwaszoną, niezadowoloną miną siedział przy wspólnym stole, w jednej dłoni dzierżąc plik podniszczonych już kart. W pierwszej chwili nie odezwał się słowem, cierpliwie czekając i mieląc w ustach pewne szorstkie przekleństwo, które szybko przepił łykiem trunku.
     — Czarna Perła wciąż pływa po przeklętych wodach. Głosy mówią, że jakiś czas temu wypłynęła z Isla de Muerta.
     — Isla de Muerta powiadasz? A skądże znasz owe plotki, skoro nikt nawet nie wie gdzie dokładnie leży wyspa i czy w ogóle istnieje. Tak, jak ten przeklęty statek. Pewnie leży na dnie oceanu po ostatniej bitwie.
     — Ooo niee.. — Mężczyzna pokręcił ze zgrozą głową, wzrok mając utkwiony w jednym, niewidzialnym punkcie zawieszonym przed jego oczami. — Czarna Perła pływa wraz z nowym kapitanem na swoim pokładzie. I źle się będzie działo, wspomnicie jeszcze moje słowa.
     Jednak nie wszyscy podzielali zdanie starego Jenkinsa. Większość machnęła lekceważąco ręką, pomruczała coś pod nosem i dolała sobie trunku, wracając do kart. A stary Jenkins westchnął tylko, prawdopodobnie jako jedyny zdając sobie sprawę z tego, co w każdej chwili mogło nadejść. Tajemnicą było, skąd wypływały szemrane słowa muskające opowiastkę o legendarnym statku, jednakże nawet najmniej wiarygodne historie noszą w sobie małe ziarnko prawdy, które z czasem kiełkuje, coraz dobitniej wykazując swoją obecność w owych historiach. Jakoby rosło za każdą wspominką, małym napomknięciem. I tylko nieliczni, tacy jak Jenkins, w to wierzyli.
     A czy słusznie? Cóż.


Trzydzieści księżyców później.

     Pogoda była wręcz idealna. Słońce, po kilku dniach bezustannych ulew i sztormów, ku pokrzepieniu strudzonych korsarzy zawisło wysoko na niebie, rozlewając swój żar na cztery strony świata. Woda; czysta, przejrzysta, migocząca w jasnych promieniach, falująca spokojnie raz za razem w swoim niezmąconym rytmie. Jedynie gdzieś w górze słychać było szczebiot kołujących ponad rozdmuchanymi, brudnobiałymi żaglami mew.
     — Yo ho, yo ho, piratem pragnę być.
     Szur.
     — Jesteśmy łobuzami i łajdakami, nikczemnikami i łotrami.
     Szur.
     — Jesteśmy hultajami i czarnymi owcami.
     Szur.
     — Yo ho, yo ho, pirackie życie jest dla mnie.
     I przeklnięcie.
     Mężczyzna, który do tej pory, w pozycji klęczącej, zamaszystymi, gwałtownymi ruchami szorował pokład, splunął jadowicie w bok, zaciskając kościste palce na szczotce. Słońce od kilku dobrych godzin niemiłosiernie grzało mu w plecy, a fakt, iż jego praca nie chyliła się ku końcowi, stanowczo nie pomagał. Zwłaszcza, że pokład z minuty na minutę zamiast czyściejszym, zamieniał się w coraz większe bagno, jak na złość.
     Na imię miał Hektor Barbossa i teoretycznie to on był kapitanem owego statku; statku, na widok którego krew krzepła w żyłach, a duch ze strachu ledwo plątał się po ciele. Statku, o którym snuto wiele nieprawdopodobnych opowiastek i historii. Czarna Perła, królowa mórz, najmroczniejsza z legend wspominana jedynie w piekielnych opowieściach, które to były postrachem niewinnych dziatek. Hektor Barbossa jeszcze jakiś czas temu, z wielką dumą, pod piracką banderą czarnej legendy przemierzał najstraszniejsze zakamarki mórz, przyśpiewując tą charakterystyczną, piracką piosnkę.
     Do czasu, aż ktoś go nie ubiegł.
     — Yo ho, yo ho, piratem pragnę być.
     Kobieta stojąca przy sterze na nowo zanuciła swą pieśń. Jej delikatne, jasnoróżowe usta zdobił melancholijny, skromny uśmiech, jedynie plątający się od kącika do kącika, podczas gdy piwne, błyszczące tęczówki z nabożną starannością oglądały złoty medalion dzierżony w jej dłoni. Nieśpiesznie obracała go między palcami, gładziła opuszkami, od czasu do czasu podrzucała delikatnie do góry, by mógł lśnić w ciepłych promieniach słońca. Owy medalion był rozmiarów nieco większej, uwypuklonej monety, z wyrytą po obu stronach czaszką, zdobioną miękko wokół. I mimo, iż wyglądał pięknie i niewinnie, dzierżył w sobie niewyobrażalne zło, które koniec końców odnalazło tego, kto bez zawahania gotów był zanurzyć się w nim po czubek głowy.
     W końcu kobieta zacisnęła medalion w ręce, by chwilę później wsunąć go do kieszeni spodni. Z pełnią gracji i szybkości zsunęła się po drewnianej barierce otaczające schody prowadzące na mostek, by przy samym końcu odbić się delikatnie i dość spektakularnie wylądować na dole. Tuż przy nosie Hektora Barbossy.
     — Tak trzymaj, świetnie ci idzie — rzuciła na szybko, nie obdarzając mężczyzny nawet krótkim, przelotnym spojrzeniem. Od razu ruszyła przed siebie, żwawym, pewnym krokiem oznajmiając załodze, że jakakolwiek przerwa właśnie się skończyła, nawet, jeśli wcześniej nie było o niej mowy.
     Barbossa, posyłając w stronę kobiety jedno ze swoim najbardziej nienawistnych spojrzeń, zmielił między zębami kolejne przekleństwo, w ostatniej chwili powstrzymując się, by go nie wypluć.
     Każdego piekielnego dnia i każdej piekielnej nocy nie mógł uwierzyć w to, że on, Hektor Barbossa, w tak prymitywny sposób utracił wszystko, co czyniło go prawdziwie dumnym piratem. Do tej pory myślał, że diabły pokroju przeklętej kobiety kroczącej po statku zamykane są w najgłębszych, piekielnych czeluściach, jednak najwidoczniej niektóre z nich potrafią uciec z samego piekła i świetnie bawić się tutaj, na ziemi.
     Pirat westchnął w końcu ciężko, z bolesnym jękiem dźwigając się z wolna z kolan i rozmasowując bolące plecy. Czuł jak każda, najmniejsza komórka jego ciała wręcz krzyczy, wymęczona przez upał i trwanie w jednej pozycji. Mimo wszystko dźwięk zbawczych słów jakie chwile później rozeszły się po statku zrekompensował mu wszystko.
     — Widać ląd!
     I nagle, za sprawą tych dwóch, krótkich słów, cały statek zawrzał. Od samego dzioba aż po sterburtę jedne usta przekazywały owe magiczne brzmienie drugim, gdy zza linii horyzontu wyrósł nieśmiało czarny punkt zwiastujący rychłe zejście na ląd i wymarzony odpoczynek. Dla żeglujących tygodniami piratów była to najlepsza nagroda, zwłaszcza, iż ląd na którym mieli rozprostować kości tak zwykłym lądem nie był, ot co, zwłaszcza dla pirata.
     Pani kapitan również ożywiła się widocznie, tanecznym krokiem na powrót wbiegając na mostek i wbijając koci wzrok w coraz wyraźniejszy punkt na morzu. Musiała przyznać, że jej samej również przydałaby się chwilowa zmiana otoczenia, tym bardziej, jeśli wszystkie jej plany w końcu układały się w piękną, spójną całość. Zbliżali się do miejsca, które w ustach każdego pirata brzmiało niczym błogosławione królestwo. Wiedział o nim każdy, kto zasmakował życia w nieprawości, zdala od jakichkolwiek prawd i nakazów.
     Zbliżali się do Tortugi.
     Zeszła na ląd tuż po tym jak cała załoga wręcz wylała się ze statku, nie bacząc już na nic i na nikogo, a za cel obierając sobie tylko i wyłącznie trunki i kobiety. Zatapiając obcasy w miękkim piasku stanęła w delikatnym rozkroku, niespiesznie omiatając wzrokiem okolicę. Tak, jakoby chciała dostrzec każdy, najmniejszy szczegół miejsca, każdą zmianę, każdą nową i znajomą twarz, jaka przewijała się wśród plam światła rzucanych przez pochodnie. Kobieta odetchnęła głęboko, zsuwając w końcu kapelusz z głowy i wyrzucając radośnie ręce do góry.
     — Ahhh, Tortuga! Czuje się prawie jak w domu.
     Hektor Barbossa stojący tuż obok, zerknął mało sugestywnie w kierunku kobiety. Jej twarz w tamtym momencie przyodziała delkatne, wręcz dziecięce rysy, które uwydatniał szeroki uśmiech jaki pojawił się na jej ustach. Brązowe fale, zmierzwione nieco przez wiatr, opadały delikatnie na jej połowicznie odsłonięte ramiona, układając się na, dość mocno, odsłoniętym, biuście. Niezmiennym pozostawał jednak ten niebezpieczny, dziarski błysk w piwnych tęczówkach, co za każdym razem przypominało Barbossie, że nie warto. Po prostu nie warto.
     — I co dalej?
     — Jak to co? — zdziwiła się Tenebris, zerkając pytająco na Barbosse, poprawiając przy tym koszulę. — Jesteśmy na Tortudze, mam ci wyjaśniać jak się pije i zdobywa kobiety?
     Mężczyzna przewrócił oczami, wydając z siebie głuchy, zirytowany dźwięk.
     — Wiesz, że nie o to mi chodziło.
     — Spokojna twoja piracka głowa. Ty idź się nieco rozerwać, a mi zostaw interesy.
     — Właśnie tego najbardziej się obawiam — burknął, lecz wydawać by się mogło, że owe słowa nie dotarły do kobiety, bądź dotrzeć nie chciały. Kontynuowała, tak, jakby Barbossa nie wydał z siebie żadnych dźwięków.
     — Lucynka pilnuje statku, reszta już z pewnością znalazła sobie lepsze zajęcia.
     Tenebris ostatni raz zerknęła raz w jedną, raz w drugą stronę, by sekundę później dziarskim krokiem ruszyć w kierunku tawerny, znikając Barbossie z oczu szybciej niż rum z jego schowków.
     Kobieta już z daleka mogła usłyszeć głośne, siarczyste przeklinanie charakterystyczne dla gry w karty i pijackie, ochrypłe od nadmiaru trunków śmiechy. Gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia, uważając przy tym, aby przypadkiem nie stracić głowy, uderzył ją zatęchły odór dymu papierosowego, alkoholu i spoconych ciał. Mimo, iż wszystkie okna rozwarte były na oścież, kobieta miała wrażenie, że smród Tortugi przylgnął do ścian tawerny, wsiąkając w brudne drewno już na wieki. Gdzie nie rzucił okiem, w każdym kącie było tłoczno, ciała odziane w zmemłane, szare odzienia mieszały się między sobą, utrudniając rozpoznanie kto jest kim. Mimo wszystko Yuuki Tenebris, po krótkim rozeznaniu się we wnętrzu, ruszyła przed siebie, prosto pod oblegany bar, który w tamtym momencie dla większości służył jako podpórka dla ociężałych, schlanych głów. Piratka nie bacząc jednak na warunki i ogólny burdel, a było to słowo najtrafniej określające całą tą sytuacje, panujący wokół niej, znalazła wolne miejsce przy jednym z nieprzytomnych mężczyzn i szybko zajęła je, stając przy barze. Przywdziewając delikatny, nonszalancki uśmiech wyginający jej usta, oparła łokcie na blacie, nachylając się bliżej ku kobiecie stojącej za nim.
     — Witaj, Charlotte. Czy masz dla mnie jakieś cudowne wieści?
     Barmanka zerknęła na Tenebris zza ramienia, dopiero w tym momencie dając dostrzec piratce, iż nie jest sama. Mężczyzna opierający się o ścianę również przerzucił swój półprzytomny, przekrwiony wzrok na brunetkę, nie odsuwając jednak swych dłoni od ciała kobiety, a dokładniej od jednego dość intymnego miejsca.
     Tenebris nie zgorszyła jednak ta sytuacja. Z widocznym rozbawieniem plątającym się po jej twarzy i w oczach, niczym małe ogniki w pochodniach, uniosła brew ku górze, przeskakując wzrokiem raz na kobiete, raz na mężczyzne.
     — Oh, wybaczcie mi. — Tenebris przygryzając lekko wargę zerknęła znacząco nieco niżej, na talie barmanki. — Nie chcę wam przeszkadzać.
     — Wyszedł chwile przed tobą.
     — Cudownie, wspaniale wręcz.
     Yuuki klasnęła w dłonie, zrywając się gwałtownie do pionu. Nim jednak zdążyła odwrócić się na pięcie i zniknąć, wyjęła z kieszeni spodni mały, brązowy woreczek, rzucając go na blat. Zabrzęczał on cicho, opadając na klejące się drewno, by chwile później szybko zniknąć w dłoni barmanki. Tenebris nie zareagowała już, nie odezwała się słowem, nie zaszczyciła spojrzeniem, gdyż wymijając słaniające się po podłodze ciała, opuściła tawernę.
     Nie spieszyło się jej ani trochę. Wolnym, spokojnym krokiem wydeptywała w brudnym piasku ściężkę na powrót ku Czarnej Perle, mimo, iż wypłynąć z Tortugi mieli dopiero o świcie. Tenebris nie chodziły jednak po głowie odpływy, nie chodziło samotne opuszczanie wyspy, gdyż ku Perle ciągnęły ją stare i nowe, brudne, niedokończone interesy. Ich charakterystyczną, ukrytą w cieniu sylwetkę dojrzała już z daleka kiedy, próbując zachowywać się względnie cicho, broniła się przed nachalnymi atakami czarnej kury.
     Kobieta w końcu zatrzymała się i podpierając się pod bok zerknęła z rozbawieniem na statek.
     — Jack Sparrow.
     Postać zastygła w miejscu, jakby nagle porażona przez wspomnienia i dźwięk głosu, o którym tak bardzo pragnął zapomnieć, a czego zrobić nie potrafił. Tenebris widziała oczami wyobraźni, jak odwrócony do niej plecami mężczyzna w tamtym momencie przeklnął srogo pod nosem, aczkolwiek głucho, poruszając jedynie wargami, które chwilę później zacisnęły się w wąską linie. Mogła przysiąc, że doszukiwał się w głowie jednego, najbardziej trafnego z możliwych wytłumaczenia, które było pewnym kłamstwem na temat tego, co robił na Tortudze.
     A zwłaszcza czego szukał na Czarnej Perle, choć ona doskonale wiedziała jakie demony pętały jego umysł, toteż akurat ją trudno było omamić nieprawdą płynącą z jego ust.
     Tenebris westchnęła po chwili. Mogłaby rzec, że ona również nie jest zadowolona z tego spotkania, lecz tym razem nie chciała kłamać.
     — Yuuki, skarbie! — Pirat odwrócił się nagle, z rozpostartymi szeroko ramionami zbliżając się wolnym krokiem do kobiety. — Jak ten czas szybko leci. Nie widzieliśmy się ostatnio na pewnej bezludnej, przeklętej wyspie?
     Brunetka uśmiechnęła się. Był to uśmiech bardzo niewinny, bardzo uroczy i bardzo przyjazny jak na nią.
     Co wcale nie znaczyło dobrze.
     — Oh, to ta wyspa gdzie przeżyliśmy wiele cudownych nocy? Jakże mogłabym zapomnieć.
     Pamiętała doskonale. Jack Sparrow i Yuuki Tenebris pewnego razu oboje znaleźli się na pewnej opuszczonej, przeklętej wyspie. Wiedzieli o sobie tylko tyle, że oboje są piratami, oboje mają brudną przeszłość i jeszcze brudniejszą przyszłość. Byli rabusiami, łotrami, najczarniejszymi charakterami dbającymi tylko i wyłącznie o własny interes, nigdy niezdolnymi do miłości, do obdarzenia drugiej osoby bezinteresownym uczuciem. A mimo to na pewnej opuszczonej, przeklętej wyspie stało się coś nieprawdopodobnego, co poruszyło ich zatwardziałe serca, choć żadne z nich otwarcie nigdy się do tego nie przyznało.



     Oboje leżeli na rozgrzanym piasku jednej z karaibskich plaż. Nadzy, okryci jedynie przez delikatny, ciepły powiew wiatru i granat nocnego nieba, wypatrując w górze jasnych, małych punkcików. Oboje milczeli, trwając tak już dłuższą chwilę, podczas której wsłuchiwali się we własne myśli i delikatny szum oceanu, którego fale wypływały nieśmiało na brzeg. Żadne z nich nie potrafiło dokładnie stwierdzić którą z kolei noc spędzili na piciu rumu, śpiewaniu pirackich przyśpiewek i kochaniu się pod gołym niebem. Śmiało mogli stwierdzić, iż dawno temu stracili rachubę czasu, żyjąc od jednego księżyca do drugiego, nie pytając o nic, co mogłoby zniszczyć tą dziwną więź porozumienia jaka ich połączyła. A może to wcale nie była więź, a zwykły zbieg okoliczności, który posadził ich na przeklętej wyspie, zdanych tylko i wyłącznie na siebie?
     Kto wie.
     — Na wielu przeklętych, opuszczonych wyspach utknąłeś w swoim nędznym, pirackim życiu? — zagadnęła nagle Tenebris, nie przestając wpatrywać się w niebo.
     — Owszem, zdarzyło się nie jeden i nie dwa razy — odparł, lecz szybko dodał: — Ale nigdy w tak pięknym i cudownym towarzystwie jak teraz, moja droga.
     Yuuki parsknęła śmiechem.
     — Gdybyś dusze miał równie piękną, jak piękne są twoje kłamstwa.
     — Każde z nas ma piękną duszę, moja droga - rzekł z filgarną, zagadkową nutą w nieco ochrypłym od alkoholu głosie i przekręcił głowę w bok,  by móc na nią zerknąć.
     Kobieta przyglądała mu się już od pewnej chwili, kiedy on nie dosrzegając tego, pochłonięty przez słowa, którymi jej odpowiadał, wciąż lustrował wzrokiem ogrom granatu. Teraz całkowicie skupił się na niej, po kolei, nieśpiesznie chłonąc wzrokiem jej piwny, dziki, głęboki odcień tęczówek otoczonych przez wachlarz kruczoczarnych, gęstych rzęs, zgrabny nos z niefortunną blizną tuż obok, zaróżowione policzki, lekko rozchylone wargi, brąz kosmyki splatające się wokół szyi i na ramionach. Gdzieś w głębi pragnął ją dotknąć, pragnął delikatnie przejechać opuszkami palców po jej policzku, po szpierzchniętej wardze, wpleść je we włosy. Wiedział jednak, i wiedziała to również ona, że nie mógł tego zrobić. Oboje nie mogli tego zrobić. Tak, jakby ktoś na samym początku wyznaczył im zasady, dzięki którym wciąż mogli pozostać sobą, żywi, z tak samo brudnymi kartami. Tak, jakby owe zasady wyznaczyli oni sami, doskonale wiedząc co stałoby się, gdyby pozwolili sobie na jakąkolwiek czystą i głośno wypowiedzianą miłość w ich życiu.
     W końcu byli piratami. Łobuzami, łajdakami. Nikczemnikami i łotrami.
     Yuuki uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu, doskonale rozumiejąc o czym myślał w tamtym momencie Sparrow. Mimo to nie odezwała się, a jedynie podniosła nieznacznie, podpierając na łokciach i nachylając nad mężczyzną złożyła na jego ustach krótki, nieśpieczny pocałunek.
- Pójdę po rum. Chyba czas się napić. - Tenebris na powrót przywdziała swój charakterystyczny dla siebie uśmieszek i wstała, nim Jack zdążył się odezwać [...]



     — Powiedz mi, skarbie — zaczął niewinnie Sparrow, zerkając niepewnie na kurę, która wlepiając w niego mordercze spojrzenie syczała groźnie, w każdej chwili gotowa do ataku. — Po co ci tak właściwie taki duży i straszny statek?
     Yuuki uśmiechnęła się, zmniejszając dzielącą ich odległość i z wolna okrążając pirata. Stukot jej obcasów odbijał się złowieszczym echem po pokładzie statku i w uszach Sparrowa, który dzięki temu nie musiał śledzić kobiety wzrokiem.
     — Może dlatego, że sama jestem duża i straszna — odparła figlarnie, zatrzymując się na moment tuż za plecami pirata. — Zdaje sobie sprawę, że nie trudno było ci się domyślić, iż ostatni medalion Cortéza należy teraz do mnie, dlatego nie musisz już udawać zaskoczonego.
     — Cóż, od zawsze lubiłaś igrać ze śmiercią — Jack Sparrow uśmiechnął się nieco krzywo, odwracając do kobiety, by ujrzeć skrzące się w jej piwnych tęczówkach ogniki. Mimo, iż Tenebris wciąż była dla niego zagadką nie do rozwiązania, czasami udawało mu się zgadnąć, co może chodzić jej po głowie w danym momencie. I nigdy nie było to coś dobrego.
     Yuuki zaśmiała się.
     — Cudownie, że nasze drogi skrzyżowały się ponownie akurat tutaj, na Czarnej Perle. Mam nadzieję, że jako były kapitan tego pięknego statku, doceniasz to.
     — Pękam ze szczęścia — odparł z uśmiechem, lecz owy uśmiech nie sięgał choćby kącików jego czarnych tęczówek. Z pewnością nie tak wyobrażał sobie ponowne postawienie stopy na Perle.
     — Chciałabym, abyś ponownie mógł żeglować pod jej banderą, Jack.
     — Kusząca propozycja, jednak kiedy wypływa ona z twoich ust, wiem, że gdzieś tam pośród słów czai się obietnica śmierci.
     Uśmiech kobiety nagle stał się mroczniejszy, przepełniony dziwym złem, jedynie unoszący delikatnie ku górze kąciki jest ust. Podeszła ona do pirata, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy ich twarze dzieliły zaledwie milimetry. Nie musiała go dotykać, aby Sparrow mógł poczuć jak jej ręce prześlizgują się po jego ciele, pozostawiając za sobą nieprzyjemne, drętwe uczucie. Przyglądali się jednak sobie nawzajem, nie spuszczając wzroku choćby na sekundę.
     — Bystry jak zawsze — prawie, że wyszeptała, odczekując chwilę, nim ponownie zabrała głos. Odsunęła się w końcu, z wolna przechadzając po statku. — Chcę, byś popłynął ze mną na pewną wyspę. Równie opuszczoną i równie przeklętą co niegdyś, lecz nieco inną jeśli chodzi o bogactwa jakie kryje.
     — Oh, a już myślałem, że chcesz zwrócić medalion Cortéza, aby w końcu zdjąć klątwę z załogi — Sparrow odetchnął głęboko, teatralnie łapiąc się za serce. — Kontynuuj, słońce.
     Yuuki, wydawać by się mogło, iż kompletnie zignorowała pirata, wyciagając z kieszeni spodni nieco pogięty i poplamiony kawałek papieru, a następnie rozprostowała go na swojej nodze i podsunęła mężczyźnie. Sparrow zmarszczył czoło, wytężył wzrok i spojrzał w skupieniu na kartkę, lustrując wyrysowane na niej szlaki, miejsca i oznaczenia. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż po chwili zerknął z powrotem na Yuuki i uniósł z powątpiewaniem brew.
     — Śmiem twierdzić, że w tej zwykłej, brudnej mapie kryje się pewien haczyk, którego nie widać na pierwszy rzut oka?
     — Owszem. — Yuuki kiwnęła, wskazując palcem na mały, czarny punkt. — Czarny Czerep.
     — Nigdy nie sądziłem, że może być tam coś ciekawego — przyznał bez ogródek Sparrow.
     — Diabeł tkwi w szczególe. Z pewnością słyszałeś o krainie umarłych, bajce o skarbach kryjących się tam, o samych piekielnych czeluściach, gdzie tkwi kamień z korony pierwszego księcia, który znalazł przejście tam jako człowiek i już nigdy nie wrócił?
     — Coś obiło mi się o uszy.
     — Gdzieś na świecie istnieje owe przejście. Nie jeden pirat poświęcił życie, aby móc je odnaleźć, w końcu każdego z nas ciągnie do złego. Ci, którym rzekomo się udało, nie mogli powrócić z krainy...
     —...Chyba, że nie byliby ani ludźmi, ani umarłymi — dokończył Sparrow, dopiero teraz zerkając na złoty medalion, który niespodziewanie znalazł się w tamtym momencie w dłoni Yuuki.
     — Otóż to.
     Na chwile zapadła cisza. Jack Sparrow, myśląc intensywnie, wpatrywał się równie intensywnie w diabelską czaszkę wyrytą w złocie, podczas gdy Yuuki wpatrywała się w niego samego. Jack Sparrow był tym najgorszym typem pirata, który raz za razem dotyka samego dna, jednak wciąż udaje mu się być na samym szczycie wraz ze swoją przebiegłością, sprytem i wrodzonym krętactwem. Gorszym piratem od niego samego była jedynie Yuuki Tenebris, która swoją słodką, głupiutką niepozornością budziła u innych coś na kształt politowania, które nakazywało machnąć ręką i po prostu dać spokój. Diabeł tkwi jednak w szczególe.
     Tenebris nagle z powrotem przybliżyła się do pirata, a zrobiła to tak błyskawicznie i niespodziewanie, iż Jack nie zdążył chociażby kiwnąć palcem. Podpierając się na jednej nodze zarzuciła ramiona za szyję mężczyzny, prawie, że przylegając do niego ciałem i przekrzywiając delikatnie głowę zerknęła w jego czarne tęczówki.
     — Popłyń ze mną, Jack. Wiem, że chciałbyś, więc przestań się już sobie opierać. — Kobieta zniżyła głos, wędrując wzrokiem na przemian od jego oczu do ust. — Jesteśmy czarnymi owcami, Jack. Nic się nie zmieniło. Ani ty, ani ja. — Uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie był to dobry uśmiech. Nie zwiastował słodkich pocałunków ani spokojnych, przepełnionych ciepłem poranków. Był niczym nadejście sztormu, który mógłby zniszczyć wszystko na swojej drodze.
     W końcu Tenebris nieśpiesznie odsunęła się od pirata, zerkając na niego ostatni raz.
     — Przemyśl to. Wypływamy o świcie — dodała, po czym wymijając go zeszła ze statku. Nie obawiała się, iż pirat mógłby zechcieć ukraść Perłe pod jej nieobecność i sam wypłynąć w morze. I nie tylko dlatego, że pokładu pilnowała Lucyna, ale podskórnie wiedziała, że po tym co usłyszał nie zrobiłby tego. Tak naprawdę Jack Sparrow w głębi duszy był zupełnie prostym człowiekiem, którym kierowała chęć łatwego wzbogacenia się bez większego wysiłku i brudzenia sobie rąk. Jeśli ktoś miałby wykonać za niego czarną robotę, a on jedynie zgarnąć to, co jego, nie śmiał zmieniać zasad. Tenebris nie odgadła jednak pewnego małego, ukrytego powodu, który również sprawiał, iż Jack Sparrow bardzo mocno rozważał jej propozycje.
     Kobieta, choć może i nie zdawała sobie z tego do końca sprawy, była dla niego niczym przeklęty medalion, który wciąż bezustannie nawoływał go, nawet, jeśli znajdował się na drugim końcu oceanu. I choć nie chciał się do tego przyznać, wiedząc, co dawno temu sobie przysiągł, po części zdążył to już zaakceptować.
     — A więc taki jest twój plan.
     Yuuki zatrzymała się, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos wybijający się pośród kakafonii śmiechów i wzajemnego przekrzykiwania się. Nie musiała zerkać w stronę, z której on dochodził, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z obecności skrytej w cieniu postaci.
     Hektor Barbossa przyglądał się uważnie kobiecie ze swojej kryjówki, z wyczuwalnym w tonie głosu szorstkim niezadowoleniem, którym reagował na każdy, bzdurny pomysł Tenebris, jak i na sam fakt bycia przez nią kapitanem.
     — Jaki plan? — spytała niewinnie, marszcząc delikatnie brwi w wyraźnej dezorientacji, co jeszcze bardziej zirytowało Barbosse, który warknął jedynie pod nosem, wywracając oczami. Prawdą było, że mężczyzna tracił już siły i cierpliwość do Yuuki Tenebris, lecz niewidzialna siła wraz z jego zdrowym rozsądkiem skutecznie powstrzymywały go przed zrobieniem głupstwa i wpadnięciem pod jej obcas. Skierowanie szabli ku kobiecie nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza, jeśli owa kobieta była przeklęta na tysiąc możliwych sposobów i nazywała się Tenebris.
     — Nie zamartwiaj się tak, Hektor i bądź dalej tym samym dumnym piratem, ciesząc się nieśmiertelnością i żeglowaniem po morzach. Daj odpocząć załodze, sobie i poczekaj do świtu. — Yuuki posłała mu wesoły uśmiech i poklepała żywo po ramieniu, nim ruszyła w stronę tawerny, niknąć po chwili w tłumie.


     Oboje byli niesamowicie szczęśliwi i niesamowicie pijani. Tańczyli, śpiewali, pili i znowu tańczyli i śpiewali, by koniec koniec końców zmęczeni paść na piasek, łapiąc oddech. Wokół nich walały się puste butelki po alkoholu, które jako jedyne przypominały im o upływającym na wyspie czasie. Nie dziwnym byłoby, gdyby już dawno postradali zmysły i jedynie balansowali niepewnie nad skrajną rzeczywistością, bądź nad jej resztkami. Jak to się stało, że w ogóle zdołali przeżyć, wpadając razem w pułapkę, jaką zgotowało im życie? Tego sami nie potrafili rozgryźć.
     — Yo ho, yo ho! Piratem pragnę być! — zawył Sparrow, po chwili znów podnosząc się na chwiejnych nogach, łapiąc Yuuki pod ramię by razem z nią zacząć okręcać się w chaotycznym tańcu.
     — Yo ho, yo ho! Pirackie życie jest dla mnie! — zawtórowała mu kobieta, zanosząc się czystym, szczerym śmiechem, który chwilę później popiła resztkami rumu.
     — Pirackie życie dla mnie jest! — zawołał Sparrow, nagle pociągając kobietę do siebie. Nim zdążyła do końca stracić równowagę i upaść na piach, ten złapał ją mocno w talii i biorąc szybki łyk alkoholu, wpił się w jej usta, sprawiając, że zamilkła na moment. Tenebris automatycznie zarzuciła ramiona za jego szyję, odwzajemniając gest z błogo półprzymkniętymi powiekami. Oboje, ze względu na swój stan, nie wytrzymali jednak długo w aktualnej pozycji i już chwilę później na powrót leżeli na piachu, śmiejąc się do łez.
     — Jeżeli tak ma wyglądać nasz koniec, nie będę narzekał — odezwał się w końcu Sparrow, leżąc bez sił na plecach. Tenebris, która w równie złym stanie leżała tuż obok, zaśmiała się rozbawiona, ukazując szereg białych zębów i wspięła się na mężczyznę, opierając rękami na jego klatce.
     — A jeśli nie jest to jeszcze koniec świata, poszedłbyś za mną na jego kres? — spytała po chwili, nachylając się nad jego twarzą.
     Sparrow wydał z siebie krótki, mrukliwy śmiech, odgarniając Yuuki za ucho falowane kosmyki brąz włosów, które zagubiły się na jej policzkach, by móc lepiej jej się przyjrzeć. Wyglądała uroczo i dość niewinnie, kiedy wpatrywała się tak w niego kompletnie pijana. Miała zaróżowione policzki, jej piwne tęczówki błyszczały jasno, a pojedyncze kosmyki kleiły się do spoconego czoła.
     — Oczywiście, że poszedłbym [...]


     Tamtej nocy na wyspie, kiedy to Jack Sparrow bez zawahania obiecał Yuuki Tenebris, że pójdzie za nią nawet na koniec świata, był na tyle otumaniony alkoholem, iż nie byłoby to dziwne, gdyby wszystkie dane przez niego słowa popłynęły w zapomnienie wraz ze wspomnieniami. Tak, jakby w ogóle nie zostały wypowiedziane, jakby chwilę spędzone z Yuuki na przeklętej wyspie były tylko i wyłącznie wymysłej głębokiej wyobraźni. Czymś, co nigdy nie miało prawa ziścić się.
     A mimo wszystko, gdy pierwsze promienie słońca wstydliwie wychyliły się zza linii horyzontu, a załoga Czarnej Perły wracała na statek, Jack Sparrow czekał na jego pokładzie. Gdy dostrzegł wśród piratów kobiecą sylwetkę, uniósł kącik ust.
     — Na koniec świata, moja droga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz