czwartek, 30 kwietnia 2020

Od Madeleine - Event

Różowowłosa dziewczyna stała, opierając się o ścianę znajdującą się naprzeciwko drzwi. Ręce miała skrzyżowane na piersi. Uważnie obserwowała wszystko, co działo się w pomieszczeniu. Patrzyła jak powoli cała jej “drużyna” się zbiera. W kącie stali Javiera i Tiago, którzy to zapewne znowu się o coś kłócili. Była to już ich rutyna- która to tak na marginesie mocno irytowała dziewczynę. Ezrael jak zwykle siedział przy sprzęcie komputerowym, już coś sprawdzając, pisząc skomplikowane rzeczy, których nikt z całego grona nie rozumiał oprócz jego samego. Maze natomiast stała zaraz obok Madeleine, zajmując się telefonem. Brakowało tylko Loretty. Jak zwykle…
— Znowu się spóźnia. Powoli tracę już do niej cierpliwość. Jeszcze chwila, a naprawdę coś jej zrobię — warczała przywódczyni.
Blondynka od razu położyła na jej ramieniu dłoń, chcąc ją chociaż trochę uspokoić. Raczej nikt nie chciał, aby ta wybuchła. Wtedy mogłoby być nieciekawie.
— Zaraz na pewno się zjawi. Nie martw się. Spokojnie — na te słowa Mad jedynie wywróciła oczami. Rozumiała intencje swojej dziewczyny, ale no cóż… Jej marne próby uspokajania jej niezwykle ją irytowały.
— Już jestem! Przepraszam za spóźnienie, musiałam załatwić jeszcze coś ważnego — doniosły głos specjalistki od zamków rozległ się po pokoju.
Wszystkie pary oczy zwróciły się w jej kierunku. Loretta jednak nic sobie z tego nie robiła i po prostu usiadła na stole, znajdującym się na środku.
— Coś ważnego… Oj, bo to, co tutaj się dzieje to zwykłe zabawy dla przedszkolaków. Nic specjalnie ważnego — ironizowała panna Zabini, odsuwając się od ściany. — Żeby to mi był ostatni raz. Już więcej nie będę tego tolerowała — warknęła. — Dobra. Jesteśmy już wszyscy. Czyli nareszcie możemy zaczynać. Etta, złaź stąd — szatynka niechętnie zeskoczyła na ziemię i stanęła obok mebla. - No to tak. Oto mapa całego budynku. Są tylko trzy wejścia. Główne, które na pewno odpada już na starcie, tylne i z dachu. Ezrael. Sprawdź, jak wygląda sprawa z monitoringiem i ochroną. Która droga byłaby bezpieczniejsza. Javiera…
— Jeszcze jedno słowo i coś ci zrobię — po cały pomieszczeniu rozległ się krzyk wcześniej wspomnianej osoby.
— Oj, tak się ciebie boję — tym razem odezwał się mężczyzna.
— Powinieneś albo… — nie dokończyła, bo zaraz jej przerwano.
— Czy my wam tu przypadkiem nie przeszkadzamy?! Może powinniśmy sobie pójść, aby szanowne państwo mogło się w spokoju pokłócić?! — krzyczała doprowadzona do granic wytrzymałości Madeleine.
— Przepraszamy — wymamrotali, nie chcąc już więcej drażnić liderki i szybko podeszli do miejsca, gdzie znajdowała się reszta grupy. W końcu skupili się na tym, co trzeba…
— Skoro już panuje spokój, możemy wrócić do planu…


Cztery kobiety siedziały na dachu budynku banku. Czekały na sygnał od Ezraela. Miał on wyłączył wszelakie kamery na ich drodze i sprawdzić jeszcze raz rozkład strażników, aby potem móc je instruować. Mad wygodniej oparła się o Maze, która to z troską spoglądała na swoją partnerkę. Czekanie niezwykle im się dłużyło. To od zawsze była najgorsza część napadów. Czas, kiedy one nie musiały nic robić, bo ich geniusz komputerowy pracował. Tym razem trwało to jednak wyjątkowo długo. Ukrywały się już z dobre piętnaście minut i już powoli miały tego dość. Co on może tyle robić!
— Gotowe. Możecie wchodzić. Tylko bądźcie ostrożne. Dzisiaj ochrona wydaje się być coś wyjątkowo podejrzliwa. Nie wiem, czy skądś się nie dowiedzieli o nas albo, czy czegoś nie podejrzewają — odezwał się nagle głos w słuchawce, należącej do różowowłosej.
— Nareszcie. Zaczynamy — powiedziała tylko i szybko wstała.
Cała grupa momentalnie wkroczyła do środka budynku. Na samym początku znajdowała się Maze. Była specjalistką w sztuce zakradania się. Dlatego też to właśnie ona miała zająć się w głównej mierze ogłuszaniem strażników. Od razu za nią szła Loretta, aby móc jak najszybciej zajmować się otwieraniem zamków. Tyły ubezpieczały Madeleine i Javiera. Początkowo wszystko szło im dość szybko, łatwo, sprawnie. Jednak trudności zaczęły się w momencie, gdy nagle łącze pomiędzy liderką a komputerowcem zanikło z niewiadomych powodów.
— Halo? Ezrael? — cisza. Żadnej odpowiedzi. — Niech to szlag! — rzuciła słuchawką o ziemię. — Możemy teraz liczyć tylko na siebie. Kontakt z Ezraelem się urwał. Maze. Proszę cię bądź teraz naprawdę bardzo ostrożna. Teraz już nie dostaniemy żadnych informacji o aktualnym położeniu i działaniach strażników. Musimy same ich zlokalizować.
Ta kwestia dość mocno utrudniała sprawę. Co prawda każda z nich była naprawdę niezła w skradaniu się, ale… Nie były przygotowane do takiego przebiegu zdarzeń. A niewiedza, zaskoczenie i niepewność zawsze są najgorsze. Cały ich plan mógł nie wypalić przez brak kontaktu z mężczyzną.

— Kurwa! Alarm się włączył! Ktoś musiał nas wydać! — krzyknęła Javiera, słysząc głośny dźwięk, który rozległ się w momencie, gdy miały już wychodzić ze skarbca razem z łupem.
—Ezrael — warknęła Madeleine. — To musiał być on. Teraz wszystko układa się w jedną całość. Od początku chciał nas zwabić w pułapkę. Specjalnie urwał z nami kontakt, a teraz nasłał na nas gliny. To wszystko musiała być jego sprawka!
— Nie pora teraz na to. Winnym zajmiemy się później. Teraz musimy jak najszybciej dostać się do auta, w którym czeka już na nas Tiago i zmyć się stąd — wydawało się, że Maze pozostała chyba jedyną trzeźwo myślącą osobą w grupie.
— Okej, okej. Damy radę. Nie takie rzeczy się robiło. Mamy sześć pięć worków z pieniędzmi. Loretta! Ty weźmiesz dwa. Reszta bierze po jednym. Czas wyciągnąć cięższą artylerię dziewczyny — zarządziła różowowłosa i od razu wyciągnęła dwa pistolety.
Nikt nie podważał słów liderki. Etna szybko zgarnęła swój “przydział pieniędzy”. Po chwili już wszystkie miały już wyciągnięte bronie. Teraz już nie było mowy o załatwieniu wszystkiego po cichu i bez ofiar. [...]
— Mamy jedną! — rozległ się krzyk jednego z policjantów.
Madeleine spojrzała tylko kątem oka w tamtym kierunku, nadal strzelając w przeciwników. Musiała sprawdzić o kogo chodziło. Javiera- w głębi duszy odetchnęła, że nie była to Maze. Tego się nie spodziewała. W końcu kobieta była specjalistką od broni palnej, więc z łatwością powinna się obronić. Nigdy nie pomyślałaby, że to właśnie ona sobie nie poradzi w tym wszystkim i zostanie złapana. Jednak nie mogła nic z tym zrobić. Osób w niebieskich mundurach tylko przybywało. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Jeżeli nie chciały skończyć jak Javiera, musiały uciekać z miejsca walki.

—Jedź! — krzyknęła różowowłosa do Tiago, kiedy tylko wskoczyły do samochodu. Mężczyzna momentalnie przycisnął pedał gazu.
— Boże. Nareszcie jesteście. Już zaczynałem się martwić, że coś wam nie wyszło — powiedział cały czas skupiony na drodze.
— Taaak… Jesteśmy… — mruknęła Loretta.
— Niestety, ale miałeś dobre przeczucie. Coś nam nie wyszło. Ktoś zawiadomił gliny — warknęła Madeleine, która na nowo stawała się coraz bardziej jak tykająca bomba.
— Jak kto?! Kto?!
—Podejrzewamy, że Ezrael — spokojnie odpowiedziała Maze.
— Nie podejrzewamy. Jestem tego pewna, że to był ten skurwiel. To nie mógł być nikt inny. Jeszcze gorzko pożałuje tego, że odważył się mnie zdradzić. Szczególnie że teraz przez niego złapano Javiere — liderka nie miała żadnych wątpliwości co do tego, kto był winowajcą.
— Chwila… Co?! Javiera została złapana?! — zszokowany mężczyzna szybko wcisnął hamulec i odwrócił się do tyłu.
—Niestety.
— Nie… To nie może być prawda… Ja… Cały czas się tylko kłóciliśmy… Nigdy nie potrafiłem jej powiedzieć tego, co czuję, a teraz… — mamrotał do siebie, trzymając się za głowę.
— Przykro mi stary — Maze starała się go pocieszyć. W końcu ona sama pewnie czułaby się podobnie, gdyby to jej ukochaną złapała policja, a jej przyszłość była niepewna.
— Nie martw się. Zemścimy się na tym dupku. Oj, Ezraelu, czekaj, jedziemy po ciebie — na twarzy Madeleine pojawił się mroczny uśmiech.

— Masz nam może coś do powiedzenia? — liderka od razu skierowała się w stronę komputerowca.
— O! Jak dobrze, że już jesteście! Strasznie martwiłem się po tym, jak straciłem z wami łączność — próbował nadal udawać niewiniątko.
— Łżesz! — krzyknęła i uderzyła pięścią o stół.
Reszta nawet nie śmiała się ruszyć, widząc stan swej przywódczyni. Woleli nie ryzykować tym, że im też coś zrobi. Wiedzieli doskonale, że w momencie, gdy ta była wściekła, to nie patrzyła na nic. Była gotowa skrzywdzić każdego, kto stanie jej na drodze. Nawet przyjaciela czy ukochaną.
— Wiem doskonale, że to ty wydałeś nas policji! — jednym szybkim ruchem wyciągnęła nóż i przystawiła go do gardła Ezraela.
— Nie wiem, o czym mówisz… — próbował jeszcze się bronić, ale kobieta widziała po jego oczach, że ten kłamię.
— Radzę ci zaraz wszystko nam pięknie wyśpiewać albo nie ręczę za siebie — warknęła i mocniej przycisnęła ostrze, tworząc delikatne nacięcie.
— Dobra. Dobra. Powiem wszystko. To Rick! On to wszystko zaplanował! On nadal jest wściekły, że rzuciłaś go dla Maze. Chciał cię zniszczyć. Dlatego zaoferował mi sporo pieniędzy za to, abym was wydał podczas najbliższego napadu. A wiesz, że nie mogłem się nie zgodzić… Pieniądze są mi potrzebne — i wszystko było jasne…
— Nieprawda. Mogłeś mu odmówić. A jeżeli aż tak potrzebowałeś nagle gotówki, to trzeba było zwrócić się z tym do nas. A teraz pożałujesz tego, że mnie zdradziłeś. Że zdradziłeś nas wszystkich. Że to przez ciebie Javiera została złapana. Wiedz, że ja nie tolerują zdrajców. Żegnaj Ezraelu — sprawnym ruchem, podcięła gardło komputerowca. Martwe ciało upadło na ziemię.
Madeleine jakby nigdy nic się nie stało, podeszła do Maze i pocałowała ją.
— Dobra. Skoro sprawę z tym gnojem mamy załatwioną to teraz zajmijmy się odbiciem Javiery...

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na koniec chciałam tylko wspomnieć, że starałam wzorować się na podgatunku filmu kryminalnego czyli Heist film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz