poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Od Kai CD Desideriusa

Palce biegały pośród coraz krótszych włosów, a szmaragdowe oczy obserwowały, jak ich właściciel coraz bardziej się prostował, wypinał klatkę piersiową do przodu i unosił chude ramiona, które niby zelżały po pozbyciu się nadmiaru pukli z głowy. Niby zdjąwszy problemy z zawsze opuszczonych barków, pozwalając mu wziąć głęboki, lekki oddech. Zacząć od nowa, podnieść wysoko nos i z uśmiechem spojrzeć w nadchodzącą przyszłość, czując powiew wiosennego wiatru na polikach.
Mogło się to jednak jedynie wydawać kobiecie, która całą przemianę mężczyzny obserwowała kątem oka, cały czas skupiając się na tym, by po zakończeniu całego przedsięwzięcia Desiderius jakkolwiek się prezentował, nie mając na głowie tak samo nierównych jak przy wkroczeniu do pokoju, aczkolwiek krótszych, włosów. Miało być równo, miało ładnie okalać głowę, a nie ją obrzydzać, deformować. Montgomery w końcu nie stworzyłaby czegoś odrażającego, nawet jeżeli by chciała, bo spod palców zawsze wymykały się rzeczy estetyczne, aczkolwiek niekoniecznie schludne. Miłe dla oka, satysfakcjonujące. Wręcz czarujące.
Lubiła, gdy palce poruszały się same, niby tańcząc pomiędzy puklami spadającymi na podłogę, za kołnierz koszuli, na jego chude dłonie. Tańczyły, tak jak całe jej ciało, gdy stała, gdy szła i gdy biegła. Bo tańcem był każdy, nawet najmniejszy ruch Montgomery. Sposób, w który unosiła się jej klatka piersiowa przypominał eleganckie zerwanie się ptaka do lotu, sposób, w który palce stóp dotykały drewnianych desek – ślizg węża na piachu, łączenie się łopatek, gdy prostowała się, wspięcie się niedźwiedzia na dwie łapy. Wszystko było miękkie, a jednak zaakcentowane w odpowiednich momentach. Zupełnie naturalne, jak gdyby w krwi kobiety płynęła muzyka, rozchodził się po niej metaliczny dźwięk dzwonków, który wzbudzał w mięśniach drżenie i gotowość do pracy. Atletyczne ciało pomagało ciężko pracującym mięśniom, odpowiadającym za finezyjne i eleganckie ruchy, okrągłe biodra i pierś cieszyły oko, mocne nogi pozwalały skakać i odbijać się w szaleńczych podskokach od najróżniejszych powierzchni. A to wszystko oczywiście w akompaniamencie dzwonków, dopełniających ich drugą właścicielkę, kto wie, może nawet i bardziej dopasowaną charakterem, niżli ich pierwszy posiadacz.
Pierwszy posiadacz jednak zdawał sobie sprawę z tego, że niesforne blaszki nigdy nie miały mu być posłuszne.
Nie zauważyła, gdy oboje wpadli w trans. Ją pochłonęła skrupulatna praca, cały czas wymagająca skupienia, co uniemożliwiało jej zwyczajowe trajkotanie na temat wszystkiego i niczego, jego pochłonęło delikatne kiwanie się w przód i w tył, za które może i na początku chciała go zbesztać – po chwili jednak zupełnie przestało jej to przeszkadzać, wpasowawszy się rytm mężczyzny, samej zaczynając poruszać się wraz z jego ciałem, dłonie podążając za cały czas uciekającą głową, dzięki czemu uniknęła spowodowania istnej rzezi niewinnych pozostałości włosów mężczyzny.
Praca mijała w kompletnej ciszy, oboje będąc skupionymi na rozmyślaniu, na wspominaniu.
Kobieca dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku własnych pukli, teraz już długich i gęstych, co, w porównaniu z wyglądem kobiety sprzed kilkunastu lat, mogło wprawić w zakłopotanie starych przyjaciół. Kiedyś kręcony włos przy kości, teraz okalał ramiona niczym porządny kochanek utrzymując ich ciepło, nie pozwalając, by ani jeden centymetr kwadratowy skóry wyrwał się z objęć. Oczywiście, że będąc młodą dziewczyną utrzymywała włosy w odpowiednio kobiecej długości.
Po prostu czasami na złość niektórym elfom należy je ściąć jak najbardziej po męsku, co przy okazji cudownie orzeźwia i tak już zagotowany na twardo umysł w upalnym, erlańskim klimacie, który swą wilgocią nie pozwala na układanie finezyjnych fryzur. Bo nikt nie będzie mówić Montgomery, jak powinna wyglądać kobieta. A zwłaszcza nie elf, który każdego ranka błagał, by zapleść mu włosy, bo sam nie potrafił, choć jego palce zwinnie prześlizgiwały się po strunach liry, teraz spoczywającej w kącie pokoju. Mężczyzna od siedmiu boleści, delikatny niczym motyl, łamiący nogi, potknąwszy się o własne stopy, nie mając za grosz elegancji, wyszukania, które przecież miały wypełniać elfią krew. W dodatku chadzający w biżuterii, phi!
Montgomery jednak zupełnie to przecież nie przeszkadzało i nigdy nie miała na to narzekać.
Ostatnie pasmo włosów opadło na splecione na kolanach dłonie mężczyzny, nożyczki zostały odłożone na bok. Kai uśmiechnęła się pod nosem, nachyliła się nad jego uchem i chuchnęła na nie delikatnie, przy okazji spoglądając w lustro przed nimi – nie wyglądał źle, ba, niektórzy pewnie by stwierdzili, że i odrobinę silniej, bardziej męsko i mocniej.
Choć kto w aktualnych czasach przejmował się męskością i kobiecością. Kai na pewno nie.
— Skończyłam słońce — szepnęła, prostując się w końcu, tak, by łopatki złączyły się ze sobą.
Zerknęła za okno, promienie słoneczne przyjemnie ogrzały twarz. Uśmiechnęła się pod nosem, następnie kierując się w stronę łóżka, na którym, oczywiście, usiadła, bo ileż można było stać.
— To jak wrażenia? — zapytała, przyglądając się Desideriusowi, gdy ten przyglądał się w lustrze. — W moim skromnym zdaniu, jest obłędnie, zresztą, tak jak zapowiadałam — prychnęła dumnie, następnie padając plecami na materac i jęcząc przeciągle, gdy przeciągnęła się niczym kot, przywracając zastane kości na odpowiednie miejsca. Coś pstryknęło w kręgosłupie, skrzywiła się.
Starość nie radość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz