środa, 23 września 2020

Od Akamaia cd. Isidoro

Musiał przyznać, że trochę się mylił. Pamiętał te korytarze. Może nie bardzo dokładnie, ale jego pamięć odświeżała się coraz bardziej im dłużej po nich krążył. Jednak mimo tego nie udał się na samodzielne poszukiwania swojego pokoju. Nie on był najważniejszy. Akamai wolał z kimś porozmawiać, w końcu po to wrócił. By spotkać znajome twarze i spytać, jak im się powodzi. Czy wiele go ominęło? Czy wyruszali na jakieś większe misje? Miał tyle pytań i był pewien, że o historie ze swojej podróży również zostanie zapytany. Szczerze na to liczył i czekał. 
Dlatego też był zawiedziony, gdy nie zastał Cervana albo Ignatiusa w ich gabinetach czy Raviego na piętrze medycznym. Biblioteka świeciła pustkami, podobnie Sala Spotkań. Co dziwnie nikogo nie zastał również w kuchni, ale jeśli dobrze pamiętał, Irina lubiła w środku tygodnia, po śniadaniu, uzupełniać zapasy. Kucharze w takim wypadku mogli udać się do pobliskiego miasta na targ, a on nieświadomie minął ich kiedy zdecydował się na chwilę zboczyć ze ścieżki wiodącej do Tirie, na rzecz przejścia się po okolicy. Ze sobą mogli wziąć do pomocy kogoś jeszcze, żeby łatwiej było przetransportować zakupione rzeczy, co sprawiło, że budynek opustoszał jeszcze bardziej. Nie przestawał jednak nawoływać kogokolwiek  w nadziei, że w końcu usłyszy jakąś odpowiedź. 
Zawsze mogę poczekać na kogoś w Sali Wspólnej, pomyślał i zatrzymał się na środku korytarza, by po chwili zastanowienia zacząć zawracać do holu. Ewentualnie wyjrzeć na zewnątrz. Theo z pewnością musiał być w stajni, ewentualnie na łące z owcami. Szanse wpadnięcia na patrol albo strażników nie były wysokie, ale nie były też zerowe. Ktoś na pewno pracował też w sadzie albo na polach. Gildyjczykom również nie chciał przeszkadzać w zbiorach, ale spytanie o to, czy znajdzie gdzieś kogoś, kto ma więcej czasu, raczej nie zostawiłoby wielu szkód. Zawsze mógł też zwyczajnie przyłączyć się do pracy i się czymś zająć zamiast bezsensownie błąkać. 
- Ratunku! - Kiedy błagalny krzyk rozległ się po korytarzu mężczyzna odwrócił się na pięcie niemal natychmiast, jakby nie wierząc, że kogoś udało mu się prawdopodobnie znaleźć.
Szybkim krokiem skierował się w kierunku drzwi, za którymi musiało kryć się źródło krzyku i nie tracąc czasu na pukanie wpadł do środka. 
Widok, który tam zastał, szczerze go zaskoczył. Nie na co dzień spotyka się ludzi zawieszonych na teleskopie. Ba, prawdziwy teleskop widział na własne oczy może raz w swym całym życiu. Dlatego też przystanął na kilka sekund nie mogąc uwierzyć swoim oczom i niemal od razu tego pożałował. Głośny trzask sprawił, że wzywający pomocy nieszczęśnik krzyknął przeraźliwie i zamotał się desperacko próbując znaleźć dłońmi coś, czego mógłby się chwycić. Tego dla przekładni było za wiele. Wydając ostatni chrzęst poddała się ciągnącemu ją w dół ciężarowi i przełamała w pół. Pchnęło to do działania Akamaia, który w kilku krokach pokonał dzielący go od teleskopu dystans. Bez zastanowienia uniósł ręce i złapał nieznajomego chłopaka pod pachami. 
Młodzieniec zawisł w jego dłoniach bezwładnie, niczym lalka. Nie odezwał się ani słowem, a jego oczy, szeroko otwarte, wpatrywały się ni to w Akamaia, ni to w przestrzeń przed sobą, jakby przelatywało mu przed nimi całe życie.
- Wszystko w porządku? - zapytał z nieskrytą troską mnich nie odrywając wzroku od wyraźnie wstrząśniętej twarzy młodego "akrobaty". Czekając na odpowiedź ostrożnie postawił go na ziemi sprawdzając, czy przypadkiem z powodu szoku czarnowłosemu nogi nie odmówią posłuszeństwa. 

Isi? Are u ok?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz