sobota, 26 września 2020

Od Xaviera — Event

Ciężki, balsamiczny zapach ziół unosił się w powietrzu; w glinianym saganku tęchł dekokt z nagietkowego kwiecia. Pomarańczowe koszyczki, częściowo rozdrobione, pływały w zagotowanym wywarze, niemalże niczym kwiatowa dekoracja z pańskich zieleńców, barwa i w pełnym uroku wyłącznie oglądana z daleka. Pod płatkami mętem stały paskudnie stłuszczone oka, w których Fidori raz po raz zamaczał bawełnianą tkaninę. Obkładał nią rozgrzane ciało, gdzie na bladych licach wręcz okropną odsadą mieniły się purpury, tym czerwieńsze im większe zawstydzenie umykało spod sztucznie zagranych pewności siebie. Chłopak wprawdzie leżał stosunkowo cierpliwie, lecz niezaprzeczalnie pewna jego cześć pragnęła naraz schować twarz w dłoniach i uchronić się przed goryczami zażenowania.
— Wolałbym, żebyś mi to dodał do wina.
— Xavierze — oparł Ravi cierpliwie. — Nie zostałeś otruty, żebym ci grzance robił. Na oparzenia wyłącznie okłady. I to na wodzie, zero alkoholu. Musi się wstrzymać, bo tylko sobie zaszkodzisz.
Medyk, chociaż po części odczuwał żal z powodu barda, to wciąż nie mógł w całości wstrzymać się przed rozbawionymi uśmieszkami i traktowania jego zachowań z pewnym politowaniem. Zwłaszcza gdy ten unosił się z dramatycznymi westchnięciami i wciąż sięgał do twarzy, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie wykwitło mu na twarzy jakieś obrzmienie.
— Długo będę wyglądać... tak?
— Dwa, trzy dni. Potem pieczenie nieco ustanie, ale pewnie skóra będzie schodzić ci płatami. — roześmiał się, gdy chłopak przesadnie wygiął się do tyłu, podchodząc do tych wieści z wręcz żałosnym wrzaskiem.
— Nie da się tego, nie wiem, złagodzić?
— Nigdy cię słońce nie spiekło?
— Krem, maść, cokolwiek? 
Odebrał od Raviego mokrą tkaninę, którą ze zbyt wielką zawziętością począł przykładać sobie do rozpalonych polików, obmywać skronie, żuchwę. Pierś chłopak także miał spaloną. Po prawdzie nie gorała równą czerwienią co twarz, lecz medyk i tak na wszelki wypadek polecił mu rozpiąć koszulę, ściągnąć co większą biżuterię. Przeto wówczas można było zobaczyć go w przedziwnym dla niego stanie, gdzie wyłącznie czym świecił to rozgrzanym czołem.
— Zrobiłem, co się dało. Teraz to najwyżej mogę poszukać jakiegoś gospodarstwa i spróbować zdobyć ci trochę ziemniaków. Na Asaima, co żeś robił, że się tak załatwiłeś?
— Byłem na skałach. I... uch. Nieważne. —  mruknął bard i z plaskiem rozłożył szmatę, zakrywając nią całą swoją twarz. — Almera. Uzdrowiska, kurorty. Szlak by ich z tym wziął.
— W sumie kąpiel w uzdrowisku mogłyby ci trochę pomóc.
— To naprawdę działa?
— Nie wierzysz w cudowne działanie almeryskich wód? — odparł Ravi z dość wesołym akcentem, który sprawił, że spod tkaniny można było usłyszeć przyduszone parskniecie. — Czytałem o mieście, ale również trochę zainteresowałem się Chaulles. Wiem, że słynną głównie ze solanki, ale ostatnio wyremontowali nowe skrzydło z siarkowymi basenami. I to one mogą cię zainteresować. 
— Czytałeś?
— Wiesz... to wbrew pozorom było dość ciekawe zagadnienie. A poza tym nie ma w Nalaesii za dużo takich miejsc.
— Nie myślałeś, żeby wybrać się osobiście do Chaulles?
Ravi skrzywił się lekko. Nie zareagował wprawdzie wstrętem, a czymś podobnym do zmieszania. Machinalnie przygładził splecione włosy, uciekał wzrokiem po kątach pomieszczenia, czy też nerwowo wzdrygnął się, gdy zorientował się, że bard osunął z twarzy materiał i począł go obserwować spod zmrużonych rzęs.
— Gdybym miał tylko czas. — odparł po chwili. 
Brzmiało to nieco zbyt szorstko, niż mężczyzna miał w manierze, a przez to Xavier uznał jego uniesienie w pewnym stopniu za zabawne. Nawet nieco nierozważnie pozwolił sobie na dość wesołe uśmieszki, które niekoniecznie spodobały się Raviemu.
— A poza tym, nie myślisz, że obecnie takie zabawy mogły być trochę nie na miejscu? — mężczyzna wyrwał mu z dłoni tkaninę, którą następnie w mało delikatnym sposób wrzucił do naczynia. Podniósł się z łóżka, ale Xavier nagle wychylił się znad poduszek, złapał go za rękę.
— Chodź ze mną.
— Xavierze — westchnął. — Nie wiem, czy chciałabym trwonić tyle złota na takie rzeczy.
— Naprawdę uważasz, że mam zamiar cokolwiek za to zapłacić?


Bladawe, różowe zachody rozpływały się w dali granatu, dzień powoli tonął w czerniach nocy. Nikł gwarny odgłos miasta i cisza zaczęła wybrzmiewać w swoim tonie, znosząc nad wzgórze własną melodię — szum oceanu szemrał nieśmiało nad promenadą, leszczyny szeleściły liśćmi, a nad mirami i rozłożystymi perukowcami bzyczała hurma komarów. Ciężka, słodka woń magnoliowców przenikała człowieka i mąciła w głowie równie co duchota wieczoru. 
Xavier szedł w milczeniu, prowadząc mężczyznę przez zarośla żywopłotów. Od chwili krążyli wzdłuż budynku, przechodząc od okna do okna. Bard co rusz wspinał się na klinkiery, zaglądał do wnętrza i sprawdzał domknięcia. Coś motał przy drewnie, szarpał się z ramami, aż wreszcie, ku uldze fauna, zdołał odszukać niedomkniętą szansę. 
Śmiało pchnął szkło i wszedł pierwszy; zsunął się po płytkach, upadł lekko na posadzkę. Stanął pośród znacznych przestrzeni. Pomieszczenie poprzecinane było filarami i dekoracyjnymi wertikalami, ułożonymi na obwodzie tak, aby centrum pozostało odsłonięte dla basenów. Kilka zbiorników było osuszonych, ale w większości stała woda; załamywała się zmętniałym, kobaltowym blaskiem odbitym od mozaiki, rozmywała na tafli kwieciste zdobienia. Była gorąca, para unosiła się nad gładzizną, okropna duchota biła w powietrzu. Czuć było również dość osobliwy, ciężki zapach, prawie że swąd zepsutego zbuku.
Xavier upewnił się, że nikogo nie było w zasięgu i dopiero zwołał mężczyznę. Pomógł mu się zsunąć z parapetu. Chciał go sprowadzić po cichu, aby uniknąć niepotrzebnego hałasu, lecz kopyta i tak wybrzmiały głuchym dźwiękiem na ceramicznym podłożu. Wysokie sklepienia, obszerne metraże i akweny potęgowały pogłos, iż w pierwszym momencie serce fauna zamarło w obawie, że ktoś mógłby ich stąd usłyszeć — szczęśliwie na echo odpowiedziała wyłącznie cisza i szum wody. Sam Xavier również nie zdawał się bardziej przejmować możliwością przyłapania; swobodnie przechadzał się wzdłuż mozaiki, z niespodziewanym urzeczeniem przyglądając się groteskowym aktom i zbytecznemu przepychowi wnętrza. 
W pewnym momencie bard dotarł na krawędź basenu. Wychylił się do przodu, dotknął delikatnie gładzi. Nie był do końca śmiało nastawiony do stanu wody; gorąc i charakterystyczny ostry zapach bił w twarz, lustro mieniło się dziwnym mętem.
— Siarka — wytłumaczył nieśmiało drugi mężczyzna.
Odważył się zrobić kilka kroków, zbliżył się do Xaviera. Mężczyzna, będąc wciąż nieprzywykły do akustyki wnętrza, pilnował się nad wyraz z gestami i swoim tonem; kopyta stawiał ostrożnie, co rusz strzygł uszami za obcymi dźwiękami.
— I niby tym wszyscy się tak zachwycają? 
Bard natomiast kompletnie się nie trapił z powodu echa; mówił głośno, wyraźnie, bez zbytecznego wahania.
— Są też solanki — Ravi się uśmiechnął, również zamoczył dłoń. — I oczywiście borowina, ale jeśli nie jesteś przekonany do tego, to tamto może być dla ciebie dość... 
Nagle zabrzęczał metal. Puściła sprzączka, pasek wysunął się ze szlufek, spodnie zsunęły się z bioder. Xavier nieśpiesznie, bez choćby przedświtu taktowniejszego skrępowania, począł rozpinać ubrania, stopniowo odrzucać warstwy materiału. 
— Xavier, na bogów, co ty robisz? 
— Jak to, co robię? — odparł gładko. Głos dźwięczał mu na rozbawioną nutę, usta rozchylił w uśmiechu, minąwszy wzrokiem zaskoczone spojrzenie Fidoriego. — Po coś się przecież tu zakradliśmy.
— Nie mów, że masz zamiar się kąpać?
— Przecież grzechem byłoby nie skorzystać z basenów. 
— Ktoś może nas usłyszeć.
— Nikogo tu nie ma.
— Teraz. Nie sprawdziliśmy innych pomieszczeń, ktoś może się tu kręcić.
— Och, dramatyzujesz.
Xavier uwolnił się z ostatków ubrań. Odrzucił sukna na bok, z dala od rozlanych kałuży i stanął nad krawędzią. Faun zbierał się na dalsze komentarze, nawet postąpił krok do barda, lecz chłopak momentalnie zagłuszył wszelkie rozżalenia, gdy z impetem odbił się od płytek i runął w akwen. Woda wezbrała się nad lustro i z donośnym chluśnięciem odprysnęła gwałtownie, wylewając ponad posadzkę. Ravi odskoczył przed falą, cynowe blaszki od rynien zabrzęczały pod jego kopytami, dźwięcząc wraz ze śmiechem rozbawionego barda.
Xavier zanurzył się pod brodę, przylgnął wzrokiem do mężczyzny, odnosząc się do zgorszonych min z uśmiechem równie wątpliwym w estetyce, co dotychczasowe zachowania.
— Litości — westchnął faun. W zmieszaniu począł błądzić wzrokiem po pomieszczeniu, w obawie szukać kogoś w cieniach. — Robisz za dużo hałasu.
Chłopak ostatnie słowa mężczyzny zbył teatralnym odchyleniem się do tyłu i zanurzeniem się pod wodę. Runął w toń, przepłynął kilka metrów i wynurzył się, gdy dziwna, siarkowa zawiesina zaczeka go szczypać w oczy. Kąpiel była osobliwa, lecz w pewien sposób wzbudzała również miłe odczucia. Woń po chwili przestała mu wadzić, ciepło rozgrzewało mięśnie, a wątpliwe zmętnienie nadawało wodzie dziwnej miękkości, wręcz jedwabistości. Z każdą chwilą bard odnajdywał w tym coraz większe przyjemności.
— Powinieneś przestać stękać i samemu spróbować. — Podpłynął po chwili pod krawędź, zawiesił się ramionami na półce, głowę oparł na dłoni. Spoglądał na fauna spod zasłony włosów; przydługie pasma ugięły się pod ciężarem wody, opadły na twarz. — Spodoba ci się.
— Chyba żartujesz.
— Sam przecież chciałeś tu przyjść.
Faun zapowietrzył się w odpowiedzi. Machinalnie zastrzygł uszami i bardowi zdawało się, że zaraz odniesie się z bardziej dramatycznymi dąsami; chłopak odwrócił aż głowę, chowając się przed mężczyzną z rozbawionymi uśmieszkami.
— Nigdy nic takiego nie powiedziałem.
— Czyżby? 
— Xavier.
— Po prostu się rozbierz i chodź.
— Xavier!
Uniesienie wybrzmiało echem, zahuczało na sklepieniach i równie nagle zamarło, ciemiężąc pomieszczenie przykrą ciszą. Zmierzyli się wzrokiem i chwilę odczekali w odpowiednio wymownym milczeniu, aż bard w końcu się odezwał.
— Dobra. — Opadł z półki, stanął dnie i nagle wyciągnął do fauna dłoń. Wyprężył mięśnie, przebrał palcami w powietrzu. — To pomóż mi wyjść.
Mężczyzna westchnął, posłał mu zdegustowane spojrzenie, lecz ostatecznie chwycił go za rękę, aby równie szybko tego pożałować. Xavier zacisnął swe szpony na jego dłoni, gwałtownie odepchnął się nogami od ścianki basenu i pociągnął go ze sobą w toń. Oboje runęli pod wodę. Faun w panice uchwycił się ramion chłopaka, przylgnął do niego i uspokoił się, dopiero gdy wyrwał głowę spod wody, a kopyta odnalazły dno.
— Co ty do cholery robisz — przeklną, odpychając go od siebie.
Zaskoczenie urwało lekarzowi na chwilę oddech; pierś unosiła się i opadała pod przemoczoną koszulą. Echo dzwoniło szumem wzburzonego akwenu i dźwięcznym, głośnym śmiechem barda. Xavier nie był w stanie opanować się ze swoimi zachowaniami, nawet gdy ciążyło na nim wymowne spojrzenie, które z każdą chwilą zdawało się bić coraz bardziej niebezpieczną aurą.
Ravi trzymał na nim wzrok, póki nie uspokoił oddechu, po czym nagle uderzył ręką w taflę, zakrywając go wodą. Chłopak odruchowo odskoczył, momentalnie ze śmiechu przechodząc w charkliwy kaszel. Spojrzał na niego zmieszany, bardziej ze zaskoczeniem odnosząc się do uśmiechów, którymi rozpromienił się mężczyzna, niżeli do jego niespodziewanego zachowania. Wybiło go tak ze swoich pewności siebie, że wszelkie bystre komentarze utknęły mu nagle w gardle i wyłącznie zdołał skomentować całą sytuację przeciągłym prychnięciem.
Chciał mu się odwdzięczyć, lecz nagle coś zadudniło. Oboje momentalnie zamilkli, odwrócili się w stronę, skąd dobiegł dźwięk; wpierw niewyraźny, echo błądzące po pustych korytarzach, lecz z każdą chwilą odgłos począł nabierać w sobie bardziej rozpoznawalnych cech. Metal, uderzenie o ceramiczną posadzkę, wznoszący się huk — kroki.
Zdążyli się tylko po sobie popatrzeć. Zerwali się gwałtownie, wyskoczyli z basenu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz