poniedziałek, 7 września 2020

Od Akamaia

Lata spędzone w podróży zdążyły nauczyć Akamaia, że nie powinien przywiązywać się do miejsc, w których zatrzymywał się na dłużej. Bowiem nawet jeśli zostawał gdzieś przez ponad miesiąc, zawsze nadchodził ten dzień, w którym musiał ruszyć dalej i zostawić za sobą poznanych ludzi. Łatwe adaptowanie się do nowego otoczenia zdecydowanie mu nie pomagało. Błyskawicznie zaskarbiał sobie sympatię lokalnej ludności i vice versa, co skutkowało z początku dość przykrymi pożegnaniami.
Pamiętał je wszystkie. Każdy uśmiech bądź łzy, swoje zapewnienia, że jeśli tylko Truin przywiedzie go znowu w te okolice to zajrzy i przywita ciepłym słowem. Niestety był w pełni świadom, iż nie dotrzyma tej obietnicy, przynajmniej nie wszystkim. I wiedział, że osoby, do których kierował te słowa również zdawały sobie z tego sprawę. Świat był ogromny i nieważne jak bardzo tego chciał, nie mógł być wszędzie, nawet jeśli większość jego życia była nieustanną wędrówką. Pozostawało mu więc pamiętać. Każdego z kim wymienił więcej niż kilka słów, komu był w stanie pomóc bądź też tego kto pomógł jemu. Zapisywać ich w swoich wspomnieniach i modlić się, by Truin sprawował nad nimi opiekę. 
Szczerze mówiąc... Był nieraz ciekaw. Czy pamiętają jego, tak jak on pamięta ich? Do dziś był w stanie wymienić wiele imion ludzi, których spotkał. Często się powtarzały, jednak potrafił rozpoznać, czym różnili się od siebie imiennicy, wyobrazić sobie ich twarze. Więc, czy oni również go tak pamiętali? Czy kojarzyli Akamaia, podróżnika niedźwiedzia, jak to wiele osób zwykło o nim mówić? Może ich wspomnienia o nim rozmywały się i pamiętali jedynie, że udzielali schronienia jakiemuś wędrowcowi? Albo te chwile zanikały z ich umysłów całkowicie, oddając miejsce innym, ważniejszym sprawom? 
Którakolwiek z tych odpowiedzi była prawidłowa, absolutnie nie miał zamiaru mieć pretensji. Odnosił wrażenie, że o ironio, więcej zmartwień dręczy ludzi mieszkających w konkretnym miejscu niżeli tych, który wędrują i których codzienność jest się bardziej nieprzewidywalna. W takim przypadku wymaganie, by ludzie pamiętali o czymś mało istotnym było zwyczajnie samolubne. Nawet jeśli myśl, że ktoś, kogo uważałeś za przyjaciela, o tobie zapomniał, bolała. 
Tak więc Akamai starał się nie przywiązywać do miejsc i do ludzi. Pamiętał, ciepło wspominał i modlił się za nich, ale wszystko to robił ze świadomością, że najpewniej już nigdy więcej ich nie spotka. Jednak nie zawsze mu to wychodziło. Jak zapewne każdy człowiek na świecie, potrafił wymienić okolice, które były znacznie bliższe jego sercu. Miejsca do których wracał, czasami przypadkiem albo w pełni świadomie.
Jedną z takich mieścin było Tirie.
Nie potrafił tego wyjaśnić. Nie przypominała mu kompletnie jego rodzimych gór, a jednak miała w sobie to coś, co sprawiało, że chciał tu wrócić i sprawdzić, czy wszyscy mają się dobrze. Wiedział, że martwił się niepotrzebnie. Tutejsi ludzie byli silni, potrafili zadbać o siebie nawzajem. Najważniejsze była dla nich rodzina i przyjaciele, wielu z nich mieszkało tu przez całe swoje życie, jednak zawsze byli gotowi otworzyć się dla obcych. Ilekroć los ponownie sprowadzał go na te równiny, witali go jak swojego. Jakby od zawsze mieszkał pośród nich.
Nic się nie zmieniło nawet kiedy pojawiła się tu Gildia. Cóż, może trochę się zmieniło, ale potem wróciło do normy. W dniu, w którym zjawili się gildyjczycy był w podróży, ale gdy wrócił od razu zauważył, że miejscowi nie pałali do przybyszów sympatią. Nie dziwił się, chłopi cenili swój spokój, nie chcieli by ktoś go zaburzył. A biorąc pod uwagę z kim mieli do czynienia... Niepokój i niechęć były jak najbardziej wskazane. Nie każdy na co dzień decyduje się na brawurową, aczkolwiek iście samobójczą, walkę ze smokami. Jakby tego było mało, zdziczałymi, a przynajmniej tak słyszał. Nigdy nie interesował się katastrofami, wiedział tylko to, co przypadkiem zasłyszał od ludzi. A oni zdecydowanie nie chcieli do tego wracać. 
W każdym razie, Gildia Kissan Viikset na dobre zadomowiła się w Tirie, a jej relacje z miejscowymi nieco się ociepliły. Takie przynajmniej odnosił wrażenie kiedy ich opuszczał. Sam już wtedy zdążył nawiązać z przybyłymi przyjacielskie stosunki, nie minął tydzień, a stał się ich stałym gościem. Cervan i jego ludzie, jak się wówczas przekonał, samobójcami byli tylko i wyłącznie na pierwszy rzut oka. Plotki mogły mówić co chciały, jednak nie potrafił uwierzyć, że są niebezpieczni. Nie próbowali przy nim przyzywać jakiś demonów, kolejnych smoków nie mordowali, piwnicy, w której mogliby kogoś trzymać nie posiadali, ot byli jak każdy inny człowiek w tym świecie. Nawet normalnie pracowali w polu, niektórzy z wielką chęcią i energią. 
Założył wówczas, iż jego nastawienie było spowodowane jego nikłą wiedzą o tym, co się dzieje w Iferii. Rzadko słuchał plotek ze świata, o Gildii po raz pierwszy usłyszał niedługo przed pojawieniem się smoków. Nie dotarły więc do niego niepochlebne opinie o ich działalności, ba, nawet nie wiedział, że przez pewien czas zmuszeni byli się ukrywać. Dopiero rozmawiając z nimi osobiście poznał dokładniej ich krótką historię i przyznać mógł szczerze, świat potraktował ich niesprawiedliwie. Cóż jednak począć, każda istota żyjąca może się pomylić, nie bez powodu jedynie Truina zwać można nieomylnym....
Niecały rok później odwiedził ich ponownie. Przypadkiem, kompletnie się nie spodziewał, że rzeka, wzdłuż której zdecydował się iść, okazała się być tą znajomą Ath, która przepływała koło Tirie. Nie chciał się więc kłócić z Truinem i zajrzał do wioski, by ostatecznie zostać tam przez około miesiąc. Wtedy też został szczerze, ale i też miło zaskoczony przez Gildię. Sam Cervan zaproponował mu jeden z pokoi w gildyjnym domu, zamiast skromnego siennika, na którym spał dotychczas w jednej ze stodół nie chcąc narzucać się ludziom w ich domach. Nikogo nie obchodziło, że przez większość roku, jak nie i dłużej pomieszczenie stałoby puste. Nie chodziło też o to, by został członkiem Gildii, chociaż jeśli miał być szczery nieoficjalnie czuł się nim jeszcze przy ich pierwszym spotkaniu, kiedy razem z nimi zasiadał do jadalnego stołu. Cokolwiek tak naprawdę nimi kierowało, pozostało tajemnicą, a Akamai... cóż mógł zrobić, zgodził się, z całego serca dziękując im za dobroć.
I teraz znowu się tu zjawił. Dwa lata minęły odkąd ostatni raz postawił na tiriańskich ziemiach stopę i z ulgą mógł stwierdzić, że okolica nic a nic się nie zmieniła. Słońce tak jak wtedy ogrzewało skórę, na łąkach bawił się ten sam wiatr. Mężczyzna zatrzymał się i wziął głęboki wdech. Zapach znajomych ziół i kwiatów natychmiast wypełnił jego nozdrza i sprawił, że uśmiechnął się ciepło. Chociaż wiele tutejszych roślin było pospolitych i dało się je spotkać wszędzie, miał wrażenie, że te pachniały znacznie intensywniej. Dlatego tak bardzo lubił medytować na zewnątrz, pomimo tego, iż nieraz kończyło się to opowiadaniem miejscowym dzieciom historii ze swojej podróży. 
Na myśl o tej małej gromadzie jego wzrok odruchowo powędrował w stronę widocznych już zabudowań wioski. Bardzo chciał tam pójść już teraz, jednak zdawał sobie sprawę, że jego obecność z pewnością odwróciłaby uwagę części ludzi od pracy. Nie chciał im przeszkadzać, zmuszać do zorganizowania sobie pracy na nowo, tak, by on również mógł pomagać w żniwach. Dlatego też uznał, że lepiej będzie odwiedzić ich wieczorem, kiedy skończą już większość zaplanowanych na dziś zadań. 
Poprawił wiszącą na ramieniu małą torbę i odwrócił wzrok od wioski. Odwiedzenie najpierw Gildii wydawało mu się znacznie lepszym pomysłem biorąc pod uwagę, że tam nie wszyscy brali udział w zbiorach. Kilka osób zawsze zostawało w głównym domostwie i zajmowało się swoją pracą. W końcu nie mogli całkowicie rzucić wszystkiego czym się zajmowali. Więc z pewnością powinien tam zastać kogoś, kto będzie mógł poświęcić mu chwilę czasu. O ile oczywiście go pamiętali. Jak już wspomniał, więcej zmartwień zawsze mają ci, co nie podróżują. 
~*~
- Jest tu kto? - Pytanie zadane zostało głośno, ale Akamai nieśmiało, wychylił się zza drzwi wejściowych i zlustrował kryjący się za nimi hol. 
Korytarze, które znalazły się w zasięgu jego wzroku świeciły pustkami. Można wręcz było pomyśleć, że gmach został niedawno opuszczony. Jednak mnich był w stu procentach pewien, że ktoś musiał pozostać w budynku. Kucharze, medycy, może jakiś strażnik albo nawet mistrz lub sekretarz. Ktokolwiek, bowiem raczej nie zostawiliby swego domu bez opieki, nawet jeśli wszyscy zajęci byli pracą. 
Poczekał jeszcze minutę czy przypadkiem ktoś nie przyjdzie i uważając, by nie uderzyć głową w futrynę wszedł do środka. Owszem, zawsze mówili mu, by czuł się tu swobodnie i robił, co chciał, ale po tak długiej nieobecności nie potrafił się tak zachować. Nawet nie był pewien, czy dobrze pamięta, który pokój jest jego. I z pewnością pojawiły się jakieś nowe twarze, które mogłyby go wziąć za złodzieja. Splótł palce obydwu dłoni i wsłuchał się w panującą w budynku ciszę. Ktoś musi tu być, pomyślał i pokręcił głową. Rozejrzy się trochę, w razie spotkania kogoś nowego wszystko grzecznie wyjaśni. Tak, to było najlepsze wyjście, jeśli nie chciał przeszkadzać tym, którzy pracowali w polu.
Uznawszy swój plan brązowowłosy odpiął od pasa swoją broń i wraz ze swoją niewielką torbą podróżną postawił je w kącie. Jeśli ktoś je zauważy będzie wiedział, że mają gościa. Po upewnieniu się, że odachi się nie wywróci Akamai ponownie spojrzał na puste korytarze i bez pośpiechu ruszył na poszukiwania jakiejś żywej duszy. 

Ktosiu?

Akamai znał te rejony już wcześniej,  ale odkąd Gildia zamieszkała w Tirie zjawił się w okolicy, jak już zapewne wiecie, raptem dwa razy i na maksymalnie miesiąc. Raz niedługo potem jak zamieszkali w Tirie i latem 1785, potem przez około dwa lata, czyli do czasu obecnego go nie widzieli. Możecie więc sami zadecydować, czy Wasza postać już go kojarzy czy raczej nie, bo nie mieli okazji się spotkać. 

1 komentarz: