wtorek, 1 września 2020

Od Mattii - Event

Od początku tej wyprawy Mattia musiał robić dobrą minę do złej gry - gdy opuszczali budynek Gildii mieli przecież na celu odnaleźć magiczne zwierciadło. Jak to się stało, że Mattia nagle dostał jakieś zupełnie niezwiązane z niczym takim zadanie? Ach, tak. Isidoro powiedział, że bez tego niemożliwym będzie odnalezienie zwierciadła, zaś Mattia nie wnikał w to, jak plotki o pojawieniu się rekina mają wpływać na lokalizację magicznego przedmiotu. Na tym etapie był bardzo bliski paniki, ale nie po to jego rodzice łożyli grube pieniądze na lekcje etykiety, żeby dał po sobie cokolwiek poznać. Na kiepski stan psychiczny mężczyzny składało się kilka elementów.
Po pierwsze, brak Isidoro. Mattia czuł się jak bez ręki, gdy nie miał wsparcia młodszego brata. Z nim był przynajmniej pewien każdej swojej przepowiedni, bo Isidoro nie mylił się po prostu nigdy. Poza tym kiedy miał na niego oko, mógł być też pewien, że drugi astrolog nie wpakuje się przynajmniej w jakieś tarapaty.
Po drugie, wróżby. Mattia stawiał już tarota, rzucał kości, przeliczał pozycję gwiazd, a teraz pocił się nad mapą i wahadełkiem, ale nie potrafił nic wskórać. Po prostu nic. Każda metoda dowiedzenia się czegokolwiek pokazywała mu wynik, jaki w literaturze fachowej nazywano enigmatycznie “gestem Kozakiewicza”, od nazwiska jakiegoś pradawnego astrologa z egzotycznego kraju.
Po trzecie, rekiny. Mattia uważał te stworzenia za odstręczające i na samą myśl o nich robiło mu się niedobrze. Wyglądały jak jakieś zmutowane ryby, a te ich paskudne zębiska były kompletnie niepotrzebne. Sam fakt tego, że musiał wykonać misję z nimi związaną to nie był chichot losu, tylko jego złośliwy rechot. Na dodatek bardzo głośny i bardzo, bardzo wredny.
Mattia podniósł wzrok znad mapy i jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem szlachcica, w którego domu przebywał i który z najwyższym zainteresowaniem patrzył mu teraz na ręce. Pan Augustus Keaton był młodym człowiekiem, zdecydowanie młodszym od Mattii i niebywale prostolinijnym. Z niewyjaśnionej przyczyny był najbardziej na bieżąco ze wszystkimi plotkami odnośnie rekina i żywo interesował się każdym strzępkiem informacji. Wspominał też coś o tym, że jest w posiadaniu jakichś starych szczątków wielkiego żarłacza, którego ponoć upolował jego dziadek, ale Mattia naprawdę nie chciał zajmować się rekinami bardziej, niż to było konieczne i puścił całą tę historię mimo uszu. Całe szczęście, że dziecięca naiwność pana Keatona świetnie ułatwiała Mattii zadanie przekonania go, że astrolog wie co robi.
Astrolog nie wiedział, co robi.
Nawet nie miał pomysłu, jak się dowiedzieć.
Wystudiowanym ruchem odłożył wahadełko do pudełka, które następnie zamknął. Oparł łokcie na pluszowych poręczach miękkiego fotela, na którym siedział, i złączył palce na wysokości oczu, przybierając kontemplacyjną pozę. Pana Keatona ciekawość mało nie rozsadziła, ale wysiłkiem woli powstrzymał się od zadawania pytań, zadowalając się usilnym świdrowaniem Mattii wzrokiem. Mattia zaś doszedł do wniosku, że jeśli zaraz się nie odezwie i nie powie czegoś mądrego, to ta żyłka na skroni pana Keatona po prostu eksploduje i nie dość, że misja z rekinami zakończy się fiaskiem, to jeszcze biedny astrolog zostanie posądzony o zamordowanie szlachcica.
— Rekiny, choć są rybami, posiadają duży mózg z rozwiniętą korą czołową, co czyni je bardziej inteligentnymi, niż można by przypuszczać — powiedział w końcu, plotąc już po prostu cokolwiek, na szczęście jednak pan Keaton łykał jego słowa gładko jak wygłodniały pelikan. Nawet kiwał głową w podobny sposób. — Sądzę, że owa bestia wyczuła depczącą jej po piętach pogoń i postanowiła się ukryć.
Dopiero gdy wypowiedział te słowa, Mattia uświadomił sobie jak komicznie brzmi “depcząca po piętach pogoń” w odniesieniu do rekina, który przecież nie ma żadnych pięt. Na szczęście i ten idiotyzm pan Keaton bez problemu łyknął.
— Gdy nastanie noc udam się przeprowadzić obserwacje nieboskłonu. Do tego czasu chciałbym wstrzymać się z wydawaniem jakichkolwiek osądów.
Jedynym, o czym Mattia teraz marzył było spotkanie z Isidoro, który zapewne popatrzyłby chwilę w niebo i podał koordynaty kamienia, pod których schował się ten przeklęty rekin, dlatego porozmawiał jeszcze przez chwilę z panem Keatonem, przetrwał jakoś bycie nazywanym “Mistrzem D’Arienzo” i wymówił się szybko tym, że musi przygotować się do nocnych obserwacji nieba.


Nocne obserwacje nieba w wykonaniu “Mistrza D’Arienzo” polegały na przemierzaniu szybkim krokiem plaży i wypatrywaniu Isidoro. Mattia był pewien, że jego brat doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest potrzebny i już zmierzał mu z pomocą. No dobrze, może trochę się spóźni, przecież to się zdarza każdemu, ale przyjdzie. Na pewno przyjdzie. Prawda?
Mattia wziął bardzo powolny i bardzo głęboki oddech, i przetarł twarz dłonią. Noc sprawiała, że czuł się nieco spokojniejszy. Chłód powietrza i panująca wokół ciemność nie napawały go strachem i niepewnością, jak większości ludzi - dla niego te dwa elementy kojarzyły się ze spokojem i z Isidoro. W nocy wszyscy spali, nikt nic od niego nie chciał, nikt nie zaczepiał Isidoro, obaj bracia mogli rozmawiać do woli i oddawać się swojej pracy. Mężczyzna odruchowo popatrzył w gwiazdy i na księżyc. Były trzy dni do nowiu i księżyc przypominał teraz smukły, wąski łuk. Według wielu to była ta faza, w której księżyc wyglądał najpiękniej, wprost idealnie na romantyczne schadzki, Mattii daleko było jednak do romantycznych myśli. Westchnął po raz kolejny i zwolnił nieco kroku widząc, że dociera do jakichś ostrych skał.
Gdy jednak mężczyzna miał już zawrócić widząc, że chyba nie przejdzie dalej, coś na skałach przykuło jego uwagę. Coś tam było. Jakiś ciemny… ślad? Jakiś przedmiot? Zaintrygowany, Mattia podszedł bliżej.
— Płaszcz…? — zapytał pod nosem, biorąc płachtę do ręki, ale nie był co do tego taki przekonany.
Na skałach ktoś porzucił jakiś element stroju, ale materiał był niepodobny do niczego, co Mattia kiedykolwiek widział. Był gruby i ciężki, biało-szary w odcieniu i dość gładki w dotyku, ale astrolog z niemałym zdziwieniem zauważył, że jakimś dziwnym sposobem przylega mu do ręki. Przecież nie był lepki, dlaczego więc…? Mattia odwrócił płachtę. Wystawały z niej jakieś wszyte w sam środek trójkątne kawałki, trochę jak wywrócone na lewą stronę kieszenie. Mężczyzna dotknął jednej, próbując sprawdzić czy może uda mu się ją schować do środka i w ogóle zidentyfikować to porzucone odzienie, kiedy trafił chyba ręką na coś ostrego.
— Ach, niech to — mruknął, widząc że najzwyczajniej w świecie rozciął rękę i na dodatek jeszcze zaplamił krwią materiał.
— Zostaw to!
Mattia wręcz podskoczył na dźwięk głosu rozlegającego się tuż za nim. Odruchowo się odwrócił, a na widok tego, co zobaczył, płachta wypadła mu z ręki.
Na plaży stała kompletnie naga kobieta. Mokre włosy spływały jej do pasa, zaś ona sama stała w bojowym rozkroku, z pięściami zaciśniętymi po bokach. Nic więcej Mattia nie zdołał zobaczyć, bo jako bardzo dobrze wychowany mężczyzna natychmiast odwrócił głowę, zamknął oczy i zasłonił jeszcze twarz połą płaszcza.
— Pani, nie było mym zamiarem nastawać na twą niewinność... — zaczął, ale nie było dane mu skończyć. Usłyszał, jak kobieta podbiega do niego i pada na kolana przy leżącej płachcie.
— Potworze! Ty podstępna barakudo! Musiałeś to zrobić!
— Przysięgam, że niczego nie zabrałem z twojego płaszcza, pani!
— Wszystko usmarowane, no pół litra krwi jak obszył…
— Zapłacę za czyszczenie twojego odzienia, a jeśli się to nie uda, odkupię takie samo. Zwrócę pieniądze, nie musisz się o to…
Ponownie nie było mu dane skończyć, bo kobieta uderzyła go, a może kopnęła pod kolano i Mattia runął jak długi na piasek, ciągle jednak nie otwierał oczu. Sytuacja przerastała go już bez tej obłąkanej kobiety.
— Jakie pieniądze?! Spójrz na mnie, tchórzliwy leszczu!
— Pani, nie jesteś moją żoną, nie mogę cię oglądać gdy jesteś naga.
Na tym etapie Mattia nie wiedział już, gdzie popełnił błąd. Na jego słowa kobieta nabrała tyle powietrza w płuca, że biedny astrolog czuł, że na leszczach i barakudach się nie skończy.
— Jak śmiesz! Ja nie jestem twoją żoną? A kto właśnie wylał swoją śmierdzącą juchę na moją skórę? No kto? Durny człowiek, któremu zamarzyła się żona z morza? Może jeszcze mam ci ryby łowić? Niedoczekanie, oślizgły węgorzu! Sam se je będziesz łapał!
To mówiąc kobieta bezceremonialnie złapała biednego astrologa za nogę i zaczęła wlec po plaży w stronę morza. Mattia wydał z siebie nieokreślony, piskliwy dźwięk, kiedy koszula wyszła mu ze spodni i zawinęła się pod same pachy, nabierając po drodze pełno zimnego piasku. Minutę temu spacerował po plaży, a teraz jakaś wariatka chciała go niechybnie utopić.
— Pani, ja nie umiem pływać!
Mattia poczuł, że kobieta się zatrzymała. Po chwili też cisnęła jego nogę na ziemię i prychnęła.
— Huh, jeszcze kaleka. Nie mogłam gorzej trafić. Jak można nie umieć pływać? Co ty w ogóle potrafisz, chudzielcu?
Mattia złapał nieco tchu, ale nie odważył się wstać ani otworzyć oczu.
— Powiedziałbym ci, pani, gdybyś raczyła nie reagować tak gwałtownie. Nazywam się Mattia d’Arienzo i jestem astrologiem. Odczytuję ludzki los z ruchu gwiazd.
Ponownie, słowa Mattii sprawiły, że kobieta się zapowietrzyła, tym razem jednak nie postanowiła go znowu zwyzywać.
— Na Nodensa, jesteś gwiezdnym magiem! Było tak od razu mówić!
Mattia poczuł, że kobieta złapała go za ramiona i siłą posadziła na piasku.
— Wolisz łososia czy tuńczyka? Złowię ci takiego tłuściutkiego, na pewno będzie ci smakował. I możesz otworzyć oczy. Jestem twoją żoną, więc możesz mnie oglądać nago. Ludzie lubią patrzeć na nagie kobiety, prawda?
— Pani, to jest jedno wielkie nieporozumienie. Jeśli mamy sobie tu cokolwiek wyjaśnić, proszę racz się odziać. Stawiasz mnie w bardzo niezręcznym położeniu.
O dziwo, kobieta posłuchała od razu. Mattia usłyszał, że coś szura po piasku, niechybnie dziwna nieznajoma właśnie zakładała tą swoją płachtę.
— Już. Siedzę w skórze, nic nie widać. Możesz patrzeć.
Astrolog niepewnie otworzył oczy i popatrzył na kobietę. Dopiero teraz miał okazję się jej przyjrzeć. Klęczała grzecznie u jego boku, a z ramion spływał jej ten dziwaczny płaszcz. Mattia w końcu zrozumiał, czym on w ogóle był - to była skóra rekina. Szary materiał miał jeszcze płetwy (to były te elementy, które astrolog wziął za wywrócone na lewą stronę kieszenie), a tam gdzie zwierzę miało pysk, tworzył się trójkątny kaptur zasłaniający włosy kobiety. Do tego kobieta zdecydowanie nie była człowiekiem. Żaden człowiek nie miał wielkich, kompletnie czarnych ślepi z wąskim dyskiem upiornie jasnej tęczówki, ani ostrych, trójkątnych zębów zakrzywiających się do wewnątrz.
Mattia po prostu cudem nie krzyknął na widok jej potwornego uśmiechu. Wolał nie wnikać, czy ten cień między zębami to czasem nie kawałek surowego mięsa. Ludzkiego może?
— Nazywam się Bliaghómhne, ale możesz do mnie mówić po prostu Lia. Lia D’Arienzo, całkiem ładnie brzmi. Tak szlachetnie, nie sądzisz?
— Ten żart z byciem żoną idzie już nieco za daleko i traci na świeżości — zauważył ostrożnie Mattia. — Nie przypominam sobie, byśmy brali ślub.
— Jak to nie? Znalazłeś moją skórę i skropiłeś swoją krwią. Według prawa siorc fowk jesteśmy małżeństwem.
Siorc fowk? — zapytał niepewnie Mattia, czując że chyba przez przypadek zawiązał kontrakt z jakimś morskim diabłem.
— Ludzie-rekiny. Tak nas chyba nazywacie.
Mattia pierwszy raz słyszał o jakichkolwiek ludziach-rekinach i sama perspektywa istnienia takiego stwora napawała go odrazą. A tu jeszcze jeden przedstawiciel tego wrażego gatunku siedział niebezpiecznie blisko niego i uparcie twierdził, że jest jego żoną.
— Czy moglibyśmy się rozwieść?
Lia wydęła policzki urażona.
— Nawet się dobrze nie poznaliśmy, a ty już się chcesz rozwodzić! Mogę złowić bardzo wiele ryb! Złowię też żółwie! Przyniosę wodorosty i uplotę z nich hamak! Nałowię krewetek i małży, wszystkie będziesz mógł zjeść. Czy nie o tym marzy każdy ludzki mężczyzna? Mieć łowną żonę?
— Zaradność życiowa to ważna cecha, ale nie jedyna przy wyborze partnerki… Poza tym czy małżeństwo nie powinno być zawierane za obopólną zgodą?
— Co? Nie no, co za głupi pomysł. Wiadomo, że trzeba brać kogoś fajnego z zaskoczenia, inaczej się nie zgodzi. Ja bardzo dobrze trafiłam, gwiezdny mag to prawdziwa gratka. Ale ja też jestem niczego sobie, zobacz jaki mam duży biust. Ludzie lubią duże biusty, prawda?
Mattia w ostatniej chwili zdążył się odwrócić, bo Lia postanowiła udowodnić prawdziwość swoich słów i jednym ruchem obnażyła się od pasa w górę.
— Nie masz wstydu! — prychnął astrolog.
— Oczywiście, że nie. Jestem piękna i nie mam się czego wstydzić — odparła, ale w końcu niechętnie się zakryła.
Porozumienie się z kobietą-rekinem okazało się zadaniem nietrywialnym, ale Mattia potrafił porozumieć się z Isidoro, więc doszedł do wniosku, że i Lię w końcu jakoś rozgryzie. Doprowadzi do rozwodu i nigdy więcej nie będzie musiał oglądać tej wyszczerzonej gęby.
— Nazwałaś mnie gwiezdnym magiem. Jestem astrologiem, nie żadnym czarodziejem, to nadal jest jakieś nieporozumienie…
— Powiedziałeś, że odczytujesz ludzki los z ruchu gwiazd. Dokładnie to robią gwiezdni magowie, więc jesteś gwiezdnym magiem. Wśród siorc fowk jest bardzo mało takich magów… — Lia zrobiła lekką pauzę, a potem poprawiła się, jednocześnie przysuwając bliżej Mattii. — Wiesz, ja jestem dobrą, kochającą żoną, będę cię zawsze wspierać. A ty powinieneś być dobrym mężem i też pomagać swojej żonie, prawda?
Ach, więc to o to chodziło. No tak, Mattia powinien był się domyślić, przecież to nie był pierwszy raz kiedy ktoś nagle zaczynał traktować go z uprzejmością, kiedy tylko dowiedział się, czym się para. Ludzie uwielbiali przepowiednie, każdy chciał jakiejś wróżby, obietnicy pomyślności, czy czego tam jeszcze. Widać ta fascynacja własnym losem była powszechna również wśród innych gatunków. Mattia zobaczył tu szansę na uwolnienie się w końcu od swojej zębatej żony - może jeśli spełni jej prośbę i coś tam jej powróży, to w końcu zostawi go w spokoju i pójdzie sobie znaleźć jakiegoś innego, fajniejszego kandydata, którego będzie mogła wziąć z zaskoczenia, żeby nie miał szansy jej odmówić. Cóż za barbarzyński obyczaj!
Mattia westchnął ciężko (cały jego dzień składał się z ciężkich westchnień) i zamyślił się. Tak, teraz jego wróżby składały się w całość. Ani kości, ani wahadełko, ani tarot nie odmawiały mu odpowiedzi - po prostu wróżba, jaką dostał przekraczała wszystko, czego się spodziewał, więc za nic nie potrafił jej zinterpretować. Pytał o rekina i jego lokalizację, w zamian zaś dostawał odpowiedzi o zbłąkanej kobiecie, o niechcianej przysiędze i falach tańczących z księżycem. Proszę bardzo, gotowa opowieść o niefrasobliwej siorc fowk rzucającej swoją skórę byle gdzie i bardzo pechowym astrologu, który skaleczył się w rękę.
— To ty jesteś tym rekinem, który straszy ludzi. — Bardziej stwierdził niż zapytał, na co Lia tylko ponownie wydęła policzki.
— Wywróciłam tylko jedną łódkę. Jedną! I nikogo nie zjadłam. Nie jem ludzi, nosicie za dużo ubrań.
Mattia pokiwał głową. Tak, to by się zgadzało - baron Quincy Calder akurat postanowił wybrać się na mały rejs nie z żoną, tylko z kochanką, a kiedy jakiś podły rekin wywrócił mu łódź, schadzka się wydała i wywołało to nie lada skandal w towarzystwie. Pewnie też dlatego wieść o rekinie tak szybko się rozniosła i negatywnie odbiła na reputacji Almery. Cóż, misją Mattii tutaj było ukrócenie plotek o pojawieniu się rekina, więc dobrym pomysłem byłoby rozprawienie się najpierw z ich źródłem. Jeśli nie będą miały żadnej podstawy i okaże się, że rekin gdzieś tam sobie odpłynął, plotki staną się tylko śmieszną opowiastką do kufla z piwem i kryzys będzie zażegnany. Tak, to miało szansę się udać. Jeśli Mattia rozwiąże problemy Lii, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu - pozbędzie się i plotek, i żony.
— Cóż, co się stało, to się nie odstanie. Potrzebujesz pomocy gwiezdnego maga, tak? Szukasz… czegoś? kogoś? — zapytał, a Lia wyraźnie się ożywiła.
— Ach, małżeństwo było nam przeznaczone, na pewno zapisane w gwiazdach! Taki domyślny mąż, i jaki troskliwy... — zaczęła kobieta, ale Mattia popatrzył na nią znacząco. Tym razem to Lia westchnęła i astrolog w końcu poczuł, że zaczyna być z nim trochę bardziej szczera. — Chodzi o mego dziadka. Dawno temu zamordował go ludzki szlachcic i uciekł gdzieś w głąb lądu, zabierając ze sobą ciało. Wywiesił je jako trofeum, wyobrażasz to sobie? Kości dziadka wisiały w jego salonie, pewnie jeszcze nad ogniem! Siorc fowk nie mogą oddalać się od morza, więc ta zbrodnia przez długi czas uchodziła mordercy płazem, ale udało mi się dowiedzieć, że jego potomek sprowadził się do tego miasta. Może ma też szczątki dziadka ze sobą… Jeśli tak jest, to muszę je odzyskać. To sprawa honoru!
Mattia zasępił się. Był w mieście krótko, ale doskonale wiedział, kto posiadał wielkie rekinie kości nad kominkiem - to nie kto inny, tylko pan Keaton który tak chętnie słuchał wynurzeń Mattii na wszelkie astrologiczne sprawy i który był bardzo zaaferowany pojawieniem się rekina w przybrzeżnych wodach Almery. Historia zaczynała składać się w całość. Problemem była tylko Lia - Mattia obawiał się, że oprócz odzyskania kości Lia postanowi również się zemścić i zwyczajnie zeżre biednego szlachcica tam, gdzie stoi, nie bacząc na to, ile warstw ubrań ma on na sobie.
— Teraz to też sprawa twojego honoru — dodała, widząc że Mattia niespecjalnie pali się do całego przedsięwzięcia.
— Lia, uh… jak w ogóle planowałaś odzyskać te kości? — zapytał ostrożnie, nie będąc pewnym co usłyszy.
— No więc zaczęłam od tego, żeby porozmawiać z kimś ze szlachty, dlatego wywróciłam tamtą łódkę. Ale z ludźmi nie da się tak rozmawiać, strasznie się boicie. Tamten mężczyzna nawet zsikał się do wody, obrzydliwość! Musiałam natychmiast odpłynąć!
Mattia pomyślał, że w sumie dość naturalna reakcja na podpływającego blisko rekina, baron Calder wcale nie musiał być jakimś tchórzem lub wymoczkiem.
— Potem stwierdziłam, że to nie jest dobry sposób, więc chciałam wyjść bezpiecznie na ląd. Zaczęłam od wystraszenia ludzi, żeby nie chodzili mi tu po plaży. Musiałam mieć gdzie bezpiecznie zostawić skórę. Nocami chodziłam trochę tu i tam, ale macie bardzo dziwnie zbudowane siedziby i nie potrafiłam wejść do środka…
— Poczekaj… to w co byłaś ubrana, jak “chodziłaś tu i tam”?
— W nic. Przecież jest ciepło.
Mężczyzna znowu pokiwał tylko głową. Właściwie to nawet nie powinien się zbytnio dziwić, po Lii było widać, że koncepcje wstydu i nagości są dla niej kompletnie niezrozumiałe. Astrolog zastanawiał się, jak to jest w ogóle możliwe, że nikt nie zauważył nagiej kobiety szwendającej się wokół domów… Może uzdrawiające wody Almery miały też jakieś niezbadane do tej pory właściwości usypiające?
— No, w każdym razie dzisiaj też chciałam tak sobie sama pochodzić, ale na szczęście za ciebie znienacka wyszłam, więc możemy pochodzić razem. Chyba, że masz inny pomysł. Na pewno masz inny pomysł, jesteś przecież gwiezdnym magiem i zaraz spytasz gwiazd, gdzie są szczątki dziadka, prawda? Prawda, że tak zrobisz? Pomożesz żonie? Nie zostawisz jej biednej i zapłakanej? — Lia złapała Mattię za rękaw i pociągnęła lekko.
— Pod jednym warunkiem — powiedział twardo Mattia. — Dwo… trzema właściwie. Po pierwsze, chciałbym żebyś nigdy więcej nie pojawiła się w Almerze ani okolicach. Po drugie - chciałbym rozwieść się tego samego dnia, w którym dostaniesz kości. Po trzecie - nie chcę żebyś szukała zemsty za morderstwo dziadka.
Lia prychnęła niezadowolona i przez chwilę milczała. W końcu odezwała się.
— Zgoda. To miasto nie ma w sobie nic interesującego, a siorc fowk nie przenoszą win przodków na potomków. Trochę przykro, że tak strasznie chcesz się rozwieść, jestem przecież bardzo dobrą żoną…
Mattia postanowił tego nie komentować. Zamiast tego zdjął swój płaszcz i wręczył Lii.
— Dobrze by było, gdybyś ubrała się w coś normalnego, naga albo w skórze będziesz ściągać na siebie mnóstwo uwagi jeśli ktoś nas zobaczy.
Lia wyraźnie się zdziwiła.
— Jesteś zazdrosny o spojrzenia innych mężczyzn? To takie urocze…
— Ubierz się, proszę.
Astrolog przezornie się odwrócił, kiedy Lia próbowała jakoś założyć na siebie jego płaszcz, sam zaś zajął się doprowadzeniem do porządku swojej osoby. Piasek z plaży miał już po prostu wszędzie i małe szanse, żeby udało się go całkowicie pozbyć bez brania kąpieli, więc Mattia wytrzepał z ubrań ile mógł i wpuścił zawiniętą koszulę w spodnie.
— Masz taki ładny, biały brzuszek i wysklepiony kręgosłup, nasze dzieci byłyby śliczne.
Uwagi o białym brzuszku były najbardziej egzotycznym komplementem, jaki Mattia usłyszał w całym swoim życiu, a perspektywa posiadania jakichkolwiek ślicznych dzieci z zębiskami po mamie po prostu mroziła mu krew w żyłach. Astrolog nie marzył już o niczym innym, jak tylko o dostaniu w swoje ręce tych przeklętych rekinich kości. Tylko jak je wydobyć od pana Keatona? Najłatwiej byłoby grzecznie poprosić. Mattia był przyzwyczajony do pokojowego rozwiązywania wszelkich konfliktów, ale coś mu mówiło, że w tym wypadku nie będzie tak łatwo. Zawsze mógł po prostu je ukraść. Dla osoby niewprawnej w kradzieżach, ale widzącej przyszłość, przedsięwzięcie nie było aż tak karkołomne…
Mattia sięgnął po swoją torbę, która po całym zamieszaniu z topieniem go leżała smętnie na piasku. W końcu panu Keatonowi powiedział, że idzie dokonać obserwacji nieboskłonu, nie mógł więc pójść z pustymi rękami, nawet jeśli liczył wyłącznie na spotkanie z Isidoro i otrzymanie wszystkich odpowiedzi na dręczące go pytania jak na tacy. Astrolog wyjął talię kart, uklęknął na piasku i wygładził go przed sobą. Następnie wyjął jeszcze haftowany kawałek grubego materiału i rozłożył na gładkim piasku. Lia wpatrywała się w jego poczynania okrągłymi oczami, a jej usta pozostawały lekko rozchylone, ukazując nieco tych jej przerażających zębów. Mattia jednak się tym nie rozpraszał, tarot należał do jednych z jego ulubionych metod przepowiadania przyszłości i był dość pewny swych umiejętności.
— Zechciej proszę usiąść naprzeciwko i położyć dłonie na wyszytych na macie kółkach.
Lia zaraz się zerwała i zrobiła dokładnie tak jak kazał w ekspresowym tempie. Mattia potasował z namaszczeniem karty, przełożył je trzy razy i zaczął wykładać w skupieniu na macie.
Tak jak się spodziewał, pękająca Wieża wróżyła kompletne fiasko negocjacji, zaś karta Maga sugerowała, że niezbyt legalne i moralne postępki będą miały największe szanse powodzenia. Wyglądało na to, że faktycznie Mattia będzie musiał się tego dnia stać złodziejem, czuł się jednak w pewien sposób usprawiedliwiony stanem wyższej konieczności. Nie jest tak, że codziennie człowiek napotyka zbłąkanego rekina szukającego kości przodka.
Astrolog przez pewien czas wpatrywał się jeszcze w karty i wyraźnie coś jeszcze z nich odczytywał, jednak Lia nie śmiała nawet wziąć głębszego oddechu, a już tym bardziej zadać mu jakiegoś pytania. Gwiezdni magowie musieli być niebywałymi unikatami wśród siorc fowk.
— Kości nie wiszą nad kominkiem. Pan Keaton przeniósł je i schował w skrzyni, którą ma w składziku. To daje nam duże szanse, żeby spróbować się tam po prostu włamać i wynieść skrzynię. Jeśli zrobimy to niezauważenie, to przez długi czas nikt się nie zorientuje i nie powinno być problemu.
— Pan Keaton…? I to wszystko było w kartach? — zapytała Lia z nieukrywanym podziwem.
Mattia postanowił nie wyprowadzać jej z błędu i nie mówić, ile dodatkowych informacji miał już przed rozpoczęciem tarota. Lepiej niech Lia czuje nieco respektu, może dzięki temu będzie się go w miarę słuchać i nie postanowi nagle kogoś pożreć.
— Tarot potrafi wiele powiedzieć temu, kto umie zapytać i wysłuchać.
Enigmatyczna odpowiedź, totalnie w stylu gwiezdnego maga. W każdym razie Mattia wziął się za tłumaczenie swojej “żonie” jak mają dokonać razem profesjonalnego włamania do posiadłości szlachcica. Co prawda kiedy pan Keaton opowiadał o tych kościach i całej ich historii Mattia raczej go nie słuchał, pamiętał jednak układ pomieszczeń i co się w nich znajdowało.
Dwójka niewprawnych złodziei wyruszyła pod osłoną nocy do letniej posiadłości Augustusa Keatona. Dom nie był zbyt duży i miał chyba większe piwnice niż salony, jako że pan Keaton przebywał tam tylko latem i tylko wtedy, kiedy akurat miał ochotę robić coś innego, niż podróżować. W każdym razie Mattia zaprowadził Lię do jednego z przejść do piwnicy, które akurat znajdowało się na zewnątrz domu.
Były to masywne, drewniane drzwi, umieszczone pod kątem w podłożu i sprytnie zasłonięte od strony domu przez rozłożysty orzech. W trakcie dnia Mattia widział, że są otwarte i służba wytacza z nich jakąś beczkę z winem, jednak nocą zostały zamknięte. Astrolog trochę się nie spodziewał, że na drzwiach służba zamontuje masywną kłódkę z żelaznym skoblem dużo grubszym, niż jego kciuk. Karty mówiły, że Lia pokona każdą przeszkodę na drodze do kości, ale po zobaczeniu tego zamknięcia Mattia nie był tego taki pewien.
Nie doceniał jednak mocy rekinich szczęk. Lia cichcem podeszła do kłódki, a następnie ją przegryzła. Tak po prostu. Mattia tylko patrzył, jak hartowany metal pęka pod naciskiem jej szczęk niczym kruche ciasteczko.
— Mogłabym cię wyciągnąć z każdego więzienia, jakby co. Ale ty wolisz się rozwieść — mruknęła z przekąsem, na co astrolog tylko wywrócił oczami.
— Nie ma czasu, do świtu pozostały tylko dwie godziny. Chodźmy proszę.
Oboje zeszli po schodach do piwniczki. Mattia szedł sunąc obiema rękami po ścianach i ostrożnie badając grunt przed sobą stopami. Nie widział po prostu nic, wystarczyło tylko kilka kroków i kończyło się jakiekolwiek światło. Obrócił się i dostrzegł dwa fosforyczne okręgi lśniące w ciemności - oczy Lii.
— Widzisz coś może? — zapytał z powątpiewaniem, na co okręgi poruszyły się w górę i w dół - Lia pokiwała głową.
— Poprowadzę cię. Widzisz, dobra ze mnie żona, ze mną nie zginiesz.
Mattia doszedł do wniosku, że chyba przesadził z tym wyrabianiem sobie u Lii autorytetu, jeszcze nie będzie się chciała od niego odczepić i skończy na dobre z rekinią żoną. To by była jakaś absolutna katastrofa… Dobrze, że siorc fowl nie mogli oddalać się zanadto od morza - to dawało mu jako taką nadzieję na to, że jeśli zamieszka na takiej chociażby pustyni, to Lia go nie dopadnie. Jeśli dobrze kojarzył, to zawód astrologa był w cenie wśród ludów cieplejszych krajów…
— Tam powinna być taka duża i ciężka szafa… Ona będzie cała pusta, ale jej plecy będą się obracać.
W odpowiedz usłyszał tylko głuche “huh” Lii - nie był pewien, czy ludzie-rekiny w ogóle mieli jakieś szafy i czy kobieta wiedziała, o co mu chodzi. Jego wróżba okazała się jednak poprawna i karty tarota go nie okłamały - Lia faktycznie pokonywała każdą przeszkodę na ich drodze i błyskawicznie odnalazła właściwą szafę, a następnie otworzyła ją i pchnęła przeciwległe deski, otwierając tajemne przejście do dalszych partii piwnicy.
Następne pomieszczenie było już właściwym składzikiem. Mattia tego w tym momencie nie widział, ale pamiętał że znajdowały się tutaj przeróżne zabite deskami skrzynie i kufry, w których pan Keaton składował wszelkie pamiątki z podróży, prezenty od znajomych i różne bibeloty, których akurat nie używał ani nie wystawiał w żadnym z pokojów. Oni szukali żelaznej, podłużnej skrzyni, takiej w której zmieściłyby się kości żarłacza.
— Poczekaj tutaj, ja się pokręcę i poszukam. — To mówiąc Lia tylko zaszurała i Mattia poczuł, że gdzieś się oddaliła.
Zapadła kompletna cisza i chociaż nie minęło dużo czasu, astrolog zaczął się niepokoić. Nie widział po prostu nic - nie było najmniejszej różnicy bez względu na to, czy miał otwarte czy zamknięte oczy. Cisza była też tak absolutna, że wyraźniej słyszał bicie własnego serca, niż cokolwiek innego.
— Mam ją! — Usłyszał w końcu i odetchnął z ulgą, nie trwało to jednak długo. Lia musiała widać wyciągnąć skądś skrzynię, bo astrolog usłyszał dość głośny i bardzo niepokojący dźwięk metalu szurającego o drewno.
— Ciszej… — Odważył się szepnąć. To ten moment był według tarota krytyczny i jeśli teraz ktoś by ich znalazł, to Mattia nie wyłgałby się z całej kabały.
Gwiazdy stwierdziły jednak, że astrolog wycierpiał już tego dnia wystarczająco, bo w końcu Lia pojawiła się przy nim, taszcząc skrzynię kości.
— To ta! Kości dziadka są w środku, widziałam bo przegryzłam kłódkę. Mattia, nareszcie, mam je...!
— Ćśś…! — zdołał tylko wykrztusić, nim oboje usłyszeli jakiś ruch z drugiej strony szafy, tam gdzie prowadziła ich jedyna droga ucieczki i gdzie znajdowała się piwniczka z jedzeniem i winem. Ktoś widać potrzebował przegryzki w środku nocy, szkoda tylko, że nie postanowił raczej oszabrować niczego z kuchni.
— Musimy teraz poczekać — wyszeptał Mattia, przykładając ucho do drewnianej deski kryjącej tajemne przejście między pomieszczeniami.
— Powinniśmy iść inną drogą… — zaczęła Lia, ale astrolog ją uciszył.
— Nie, nie, zaraz sobie pójdzie.
— Oby tylko nie zauważyła, że drzwi na zewnątrz nie mają już kłódki…
— Oby…
Brzmiało to tak prosto, ale to był najbardziej stresujący moment całej tej kradzieży. Mattia nie denerwował się aż tak bardzo ani na widok przegryzionej kłódki, ani schodząc w dół po kamiennych stopniach, których nie widział. Czas wydawał się dłużyć w nieskończoność, gdy oboje z Lią siedzieli w kucki w totalnej ciemności i czekali bez końca na to, aż ktokolwiek kręcił się po piwniczce wreszcie sobie pójdzie.
— Chyba już, nic nie słyszę — powiedziała Lia i zaczęła wstawać, ale Mattia jeszcze ją przytrzymał.
— Zawróci się, poczekajmy jeszcze chwilę.
Było dokładnie tak, jak powiedział. Ktokolwiek to był jeszcze na chwilę wrócił do piwniczki, a potem wyszedł do wnętrza domu zamykając za sobą drzwi na klucz.
— Teraz. Bo zaraz przyjdzie następny.
Lii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Pod jedną pachę wzięła skrzynkę, złapała Mattię za rękę i oboje w okamgnieniu znaleźli się na zewnątrz.
Astrolog mógł teraz bez problemu podziwiać nadludzką siłę siorc fowl. Skrzynia nie była po prostu okuta metalem, tylko cała wykonana z żelaza. Musiała ważyć tyle, że dałoby się ją pewnie pociągnąć wołami, ale mężczyzna jakoś nie był w stanie sobie wyobrazić, by wzięło się za nią mniej niż sześć osób. Mimo to Lia niosła ją pod pachą jak wiecheć słomy i za nic miała sobie ten przytłaczający ciężar. Ale z drugiej strony czego się spodziewać po kobiecie, która chrupała kłódki jak biszkopty…
W końcu oboje znaleźli się na plaży. Na horyzoncie powoli zaczynało wschodzić słońce i robiło się coraz jaśniej. Lia położyła skrzynię na piasku i czule pogładziła wieko.
— Nareszcie… po tych wszystkich latach poszukiwań dziadek wreszcie wróci do domu — powiedziała z nostalgią w głowie, o którą Mattia by jej nie podejrzewał. — Wszystko, dzięki tobie. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam z moją skórą w ręku, to chciałam ci ukręcić łeb. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
— Trudno się z tym nie zgodzić — mruknął astrolog, instynktownie dotykając szyi. Nie wątpił, że Lia ukręciłaby mu ten łeb w ułamek sekundy, nawet by nie wiedział, co go trafiło. Teraz czekał tylko na to, aż kobieta przypomni sobie ich umowę. Skoro dostała kości, powinna iść teraz skąd przyszła, prawda?
— Odwróć się, muszę się przebrać — odezwała się nagle, powodując lekkie zdziwienie u Mattii, ale mężczyzna oczywiście się odwrócił.
— Wcześniej ci jakoś nie przeszkadzało, żeby paradować przy mnie nago.
— Wcześniej byłeś moim mężem. — Pociągnęła go za rękaw mówiąc “już”, kiedy skończyła zmieniać płaszcz Mattii na swoją rekinią skórę. — Ale się rozwiedliśmy.
— Już? Kiedy? — Mattia po prostu zdębiał.
— Jak zmyłam krew ze skóry. Wtedy, kiedy dałeś mi swój płaszcz i wytrzepywałeś piasek z koszuli. Małżeństwo trwa tyle, ile pozostaje krew na skórze. — To była całkowita nowość dla Mattii, który stawiał raczej na to, że do rozwodu też jest potrzebny jakiś krwawy rytuał. — Wiesz, ludzie jak chcą żonę z morza to kradną taką skórę, zamykają w skrzyni i ukrywają daleko w głębi lądu. Im dalej od morza jest skóra tym słabsi jesteśmy, dlatego zawsze staram się zostawić skórę jak najbliżej wody. Poza tym… — Lia odwróciła wzrok i uciekła nim gdzieś w stronę morza. — Mąż może rozkazywać, a żona musi słuchać. Musiałabym posłuchać, nawet gdybyś kazał mi się zranić albo zabić. Ty nie wydałeś mi żadnego rozkazu, tylko “proszę”, “zechciałabyś”, “dobrze by było”, “powinniśmy”...
Teraz astrolog rozumiał, dlaczego Lia zareagowała tak gwałtownie kiedy tylko zobaczyła jego krew na swojej skórze. Sam by wpadł w panikę, gdyby ktoś nagle zyskał nad nim aż taką władzę.
— Nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć — odparł tylko, czując że zabrakło mu słów dużo bardziej niż wtedy, kiedy Lia ciągnęła go za nogę żeby go utopić.
— Jakieś “szerokiej drogi” byłoby na miejscu, czy co tam za bezsens wy, ludzie, zawsze sobie mówicie przed podróżą — powiedziała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i wracając już zupełnie do swojego energicznego usposobienia. — Jakbyś chciał się jeszcze kiedyś ze mną ożenić, to daj znać. A tymczasem zabieram dziadka i płynę. Mam pół globu do przepłynięcia, stąd jest w cholerę daleko na biegun.
— Mieszkasz na biegunie?
— W okolicach. Dlatego wszędzie mi ciepło. — Wzruszyła ramionami i weszła już po kolana do wody, ciągnąc za sobą skrzynię.
Lia naciągnęła mocniej skórę na siebie, a ta zaczęła jakby przyrastać do jej ciała, stapiać się z nim i jednoczyć. W jednej chwili w morskiej toni stała kobieta w dziwnym, szarym płaszczu, a w następnej na mieliźnie pływał rekin z metalową skrzynią w zębach. Mattia jak oniemiały patrzył tylko, jak Lia machnęła wielką płetwą i tyle ją widzieli.


Od tamtego czasu minęło kilka dni. Pan Keaton od razu został poinformowany przez służbę o zniszczonej kłódce, ale jako że drzwi prowadziło do składziku z jedzeniem, z którego nic nie zniknęło (widać ani służba, ani pan Keaton nie byli świadomi tajnego przejścia), o całej sprawie w końcu zapomniano, a drugiego składziku nikt nie sprawdzał.
Wśród szlachty zebrało się kilku młodszych i bardziej krewkich mężczyzn, którzy postanowili upolować owego rekina z plotek. Wynajęli oni łódź i z bojowym nastrojem wybrali się na rejs po przybrzeżnych wodach. Rzecz jasna nie udało im się dopaść wrażej bestii, która w dniu ich wyprawy zapewne była już w pół drogi na biegun, jednak obalili przy okazji dobre kilka butelek wina, więc nie poczytano tego czasu za stracony.
Plotki żyją krótko, a niepodsycane wietrzeją niczym egzotyczne przyprawy. Tak też i było w tym przypadku - skoro rekina jednak nie udało się ponownie dostrzec, ludzie wzruszyli ramionami i skupili się na innych rzeczach. Wieść o rozwodzie barona Caldera okazała się hitem sezonu i Mattia odetchnął z ulgą widząc, że wreszcie będzie mógł zająć się szukaniem tego zwierciadła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz