czwartek, 24 września 2020

Od Isidoro cd. Akamaia

Nic nie było w porządku.
Isidoro wpatrywał się okrągłymi ze strachu oczami w nieznajomego mężczyznę przed sobą i przez niepokojąco długą chwilę nic się nie zmieniało. Chociaż wypadek z dyndaniem na przekładni skończył się szybko i bezboleśnie, dla astrologa było to trudne przeżycie, żeby nie powiedzieć traumatyczne. Isidoro po prostu nie był przyzwyczajony do tego, by znaleźć się nagle w niebezpiecznej sytuacji i nie znać jej zakończenia. Brzmi to abstrakcyjnie, ale nie jest wcale takie niemożliwe, jeśli mówi się o astrologu.
Rodzina D’Arienzo miała długą tradycję parania się astrologią, toteż mały Isidoro dorastał w domu, w którym każdy w rodzinie potrafił chociaż trochę zerknąć w przyszłość. Oczywiście jako że był oczkiem w głowie rodziców, to ci zaczynali wręcz dzień od sprawdzenia, czy na ich ukochaną pociechę nie czyhają czasem jakieś niebezpieczeństwa, a jeśli cokolwiek złego miało się stać, natychmiast podejmowali odpowiednie kroki by Isidoro włos z głowy nie spadł. Dom rodzinny mężczyzna opuścił niedawno, a i przez ten czas przecież razem z Mattią regularnie patrzyli w przyszłość wypatrując tam wszelkich zagrożeń. Rzeczywistość nie miała możliwości zaskoczenia Isidoro, dopóki jej na to nie pozwolił.
Dobrze się też złożyło, że ów niebywale wysoki nieznajomy nie puścił Isidoro od razu. Chociaż bycie dotykanym przez obce osoby znajdowało się w pierwszej dziesiątce listy najbardziej nielubianych przez mężczyznę rzeczy, nogi kompletnie odmówiły mu posłuszeństwa i bez podparcia zwyczajnie klapnąłby na ziemię jak szmaciana kukiełka. Odważył się w końcu odetchnąć trochę głębiej i spokojniej. Zagrożenie przecież już minęło. Już było dobrze. Wdech i wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie.
Astrolog w końcu skupił wzrok na tym, co miał przed oczami. A było to mnóstwo zieleni, toteż Isidoro podniósł głowę, wręcz zadarł ją do góry i tym razem naprawdę zobaczył twarz tego, kto właśnie ocalił go od niechybnej śmierci (przynajmniej Isidoro tak uważał). Może nie rozmawiał z członkami Gildii zbyt dużo, ale bez problemu wszystkich rozpoznawał, zaś tego charakterystycznego jegomościa widział pierwszy raz w życiu.
— Dzień dobry — powiedział zgodnie z tym, co Mattia zawsze mu wpajał, że przy spotkaniu się z kimś pierwszy raz danego dnia należy powitać go stosownie do pory dnia. Powitanie to zabrzmiało jednak nieco dziwnie, jako że głos Isidoro nadal trochę drżał. — Miło mi poznać, nazywam się Isidoro D’Arienzo — dodał resztę standardowej formułki, co ponownie dziwnie zabrzmiało zważywszy na okoliczności oraz fakt, że gdzieś w połowie wypowiedzi wzrok Isidoro na moment stracił na ostrości i odleciał gdzieś w bok.
— Już w porządku… tak myślę. Dziękuję. — Dopiero te słowa zabrzmiały nieco naturalniej i widać było, że Isidoro otrząsnął się już nawet z szoku. Stanął trochę pewniej na nogach, a potem odwrócił się w kierunku teleskopu.
Oczywiście jego wzrok od razu padł na złamaną przekładnię i Isidoro wyraźnie się zasępił, a na dodatek zaczerwienił. Mężczyzna spuścił wzrok. Jak na dłoni było po nim widać poczucie winy, jednak Isidoro nagle potrząsnął głową z niewiadomej przyczyny i zwrócił się z powrotem do swojego wybawcy.
— Herbata — powiedział i właściwie od razu odwrócił się na pięcie i skierował w stronę dwóch biurek, między którymi stał niewielki piecyk z czajnikiem. Isidoro doszedł do wniosku, że marynowanie się w poczuciu winy musi poczekać, teraz zaś powinien postarać się zająć gościem. Tak, jak Mattia mu mówił - “Najpierw inni, potem ty, a potem przedmioty,” a jako że Mattia nigdy się nie mylił w takich kwestiach i wszystkie jego rady odnośnie postępowania z ludźmi były słuszne, to Isidoro zamierzał bez zastanowienia wcielać je w życie oczekując dobrych rezultatów.


Już ok ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz