niedziela, 19 lutego 2023

Od Antaresa cd. Lei

„Te cymbały zaczynają mnie już wkurwiać.”
Antares nie skomentował. Biorąc pod uwagę to, jak wiele rzeczy źle działało na nastrój maga, a także to, jak chętnie określał inne osoby przeróżnymi inwektywami, mag mógł mieć na myśli kogokolwiek. Rycerz miał jednak wrażenie, że wcale nie chodziło o naukowców – bo co prawda na samym początku ich podróży mag burczał nieco na towarzystwo jajogłowych, jednak z każdym mijającym dniem i tygodniem jego nastawienie do naukowców się poprawiało. Na tyle, że w chwili obecnej Antares mógł je uznać za normalne. Jedynym wyjątkiem był rzecz jasna Marco, ale na to chyba nikt nie mógłby mieć wpływu – mag się zafiksował i rycerz nie sądził, by istniała na świecie taka siła, która przekonałaby go do zmiany podejścia do doktoranta profesora Fioravantiego.
„Masz na myśli kogoś konkretnego?” spytał w końcu Antares czując, że mag chyba oczekuje podjęcia tematu.
„No raczej.”
„Kogo?”
„Tych całych Idra, kogo innego?”
Rycerz stawiał bardziej na mieszkańców Crullfeld, burmistrza, może przemytników albo kogokolwiek innego, niż dawno upadła i zapomniana cywilizacja.
„Twój tok myślenia nie jest dla mnie jasny.”
„Dla ciebie wiele rzeczy jest niejasnych” burknął mężczyzna dokładnie w taki sposób, jak Antares przewidywał. Mag westchnął, jego jaźń poruszyła się gdzieś na granicy umysłu rycerza. „Wiesz, początkowo to tam zlewałem te pełne zachwytu peany wyśpiewywane przez resztę ekipy, jacy to ci Idra nie są wspaniali. Ale jak żeśmy posiedzieli trochę w tych archiwach i zobaczyli coś więcej, niż kolejne kupy gruzu i strzaskane garnki, to te cymbały naprawdę ogarnęły sobie wygodne życie.”
„Dalej nie wiem, co cię tak zirytowało.”
„Że poszli w pizdu i zniknęli. Tak totalnie. Cywilizacje nie upadają w taki sposób, nie te takie bardziej dojebane.”
Antares potarł podbródek w zamyśleniu.
„Profesor wspominał, że ich nagłe zniknięcie nadal jest owiane tajemnicą. Że po prostu pewnego dnia zabrali swoje rzeczy i odeszli, by już nigdy nie powrócić.”
„No i właśnie. Który cymbał tak robi?”
„Nie ty jeden zadajesz sobie to pytanie. Przecież wszyscy starają się znaleźć na ten temat jakieś informacje, a profesor mówił, że gdyby udało się odnaleźć dowody na to, co skłoniło całe miasto do odejścia, byłby to przełom na skalę stulecia.”
Mag prychnął gniewnie.
„Ta, szukają i szukają, i znaleźć nie mogą. A ja mam jakieś złe przeczucia.”
Antares nie spodziewał się takich słów. Mag rzadko ukazywał swą niepewność, maskując ją starannie pod naporem inwektyw i wulgaryzmów, ale teraz coś się zmieniło. I to niepokoiło rycerza.
„Co konkretnie ci się nie podoba?”
„Wolisz alfabetycznie, czy po dacie?” Mag zamilkł, ponownie westchnął. A gdy znów się odezwał, Antaresowi bardzo nie spodobał się dźwięk jego głosu. Tym razem z zupełnie innych powodów, niż zazwyczaj. „Masz potężną cywilizację, która jest o wiele mniej zabobonna, niż można było sądzić, do tego dysponuje sporą jak na tamte czasy armią, a także magią i technologią. I coś sprawia, że bez zastanowienia i oporu wszyscy po prostu opuszczają swoje wielkie miasto. Aż się człowiek zaczyna zastanawiać – jaki musiał być kaliber zagrożenia, który skłoniłby ich do czegoś takiego.”
Rycerz też się nad tym zastanawiał, ale skoro nie miał możliwości rozwiązania tego problemu, jego wiedza na to nie pozwalała i nawet ci, którzy specjalizowali się w temacie ograniczali się jedynie do luźnego gdybania, po prostu nie zaprzątał sobie tym głowy. Był ciekaw, czy naukowcom uda się to rozwikłać, ale nim miało się to stać, nie poświęcał zagadnieniu wiele ze swojego czasu.
„Dlaczego zająłeś się tym właśnie teraz?”
„Bagna śmierdzą. Z każdym dniem coraz bardziej.”


Naukowcy byli niepocieszeni tym, że to już trzeba było kończyć, chociaż przecież wszyscy zgodzili się, że przyjmą zaproszenie burmistrza i wszyscy udadzą się na tę niespodziewaną kolację.
„Ubierz się jakoś sensownie, a nie w te twoje przypadkowe łachy.”
Antares też sądził, że powinien wyglądać bardziej reprezentacyjnie, niestety jednak nie przewidział, że misja będzie wymagała pokazywania się na salonach, więc z najbardziej wyjściowych ubrań to miał swoją kolczugę. Założenie prawdziwej zbroi mogłoby zostać zinterpretowane tylko w jeden sposób, więc Antares nie miał wyboru, musiał wymyślić dla siebie jakiś w miarę schludny strój. Jakoś tak instynktownie wziął do ręki tę zaszytą przez Leę koszulę, przesunął kciukiem po ledwie wyczuwalny szwie biegnącym na wysokości żeber. Ta jedna koszula, pozornie taka sama, jak wszystkie inne, dzięki temu szwowi i związanemu z nim wspomnieniu, dzięki pracy Lei, urosła dla niego do kategorii odświętnego ubioru, koszuli na specjalne okazje, kiedy potrzebował czegoś więcej. Założyłby ją, gdyby musiał potykać się z trudnym przeciwnikiem, jakby była ochronnym amuletem.
„Szkoda twojej ulubionej koszuli na siedzenie i żarcie pieczeni. Przecież i tak nie będziesz tam gadał.”
Rycerz musiał się zgodzić – w boju toczonym na słowa pozostawał raczej dekoracją. Odłożył więc zaszytą koszulę, znalazł coś innego. Granatowy dublet był na tyle ciemny, że nie było widać tej niewielkiej plamy gdzieś na brzuchu i mężczyzna stwierdził, że ujdzie, nie da rady znaleźć niczego innego.
Wyszedł ze swojego namiotu i spojrzał na resztę zbierających się powoli naukowców. Większość była ubrana podobnie do niego – w miarę sensownie, relatywnie schludnie, nie aż tak roboczo, jak na co dzień.
— Trochę pracy i machania łopatą, i chyba mi biceps urósł — mruknął Pascal, poprawiając opinający mu się na ramieniu rękaw.
— Pociesz się, dzisiaj nie będziesz musiał nam gotować — wtrąciła Insteia, czekając wraz z nim, aż pozostali skończą się szykować.
— Chyba wolałbym jednak wieczorne gotowanie — westchnął mężczyzna.
Wszyscy wydawali się spięci perspektywą kolacji u burmistrza, zaś Antares dodatkowo martwił się tym, jak nieprzydatny był, gdyby do czegokolwiek miało dojść.
„Nie pękaj – jak ten imbecyl zacznie fikać, to wyzwiesz dziada na pojedynek, sklepiesz kolejnego ich gówno wartego trepa z wykałaczką i tyle tego będzie” wtrącił mag, jak zwykle proponując przemoc jako rozwiązanie wszystkich problemów. „A jak dalej jeden z drugim będzie coś tam burczał, to ja im spuszczę wpierdol.”
„Byłoby lepiej, gdybyś powstrzymał się od nadmiernej agresji.”
„Ja nigdy nie jestem nadmiernie agresywny.”
Rycerz westchnął.


Rozmowy niespecjalnie kleiły się w drodze do miasta. A przynajmniej nie kleiły się, gdy naukowcy roztrząsali perspektywę tej nieszczęsnej kolacji. Jednak gdy tylko Pascal zaczął temat znalezionych w archiwach ksiąg wskazujących miejsca, z których Idra sprowadzali kruszce i budulec, cała grupa od razu się ożywiła, na powrót pogrążając w najbardziej zajmującym ich temacie.
— W okolicy nie było żadnego miejsca, skąd mogliby wydobywać jadeit – ten kamień nie jest natywny dla regionu, nie występuje tu i musiał być sprowadzany z daleka — wyjaśnił Pascal, gestykulując. — Do tej pory sądziłem, tak samo jak i większość geologów, że sprowadzano go z terenów dzisiejszego Qin, ale wygląda na to, że Idra mieli inne źródło tego minerału. To dlatego tak bardzo różni się od tego, co znamy obecnie.
— Myśleliście, że to kwestia odmiennej obróbki? — spytała Verena, zrównując się z geologiem.
— Tak i nie ja jeden łamałem sobie nad tym głowę. Były nawet koncepcje, że w dawnych wiekach jadeit z Qin był po prostu odmienny, ale to zdawało się mało prawdopodobne. Dla minerału parę wieków to jak mgnienie oka. — Pascal coraz dalej pogrążał się w swój geologiczny wykład. — A tu proszę – trzeba było nam szukać innego regionu, z którego pochodził ten jadeit, nie zaś stawać na głowie próbując dopasować kamienie z Qin i wymyślić im jakiś nierealny sposób obróbki.
— I skąd w końcu pochodził ten jadeit? — odezwała się Lea. Antares instynktownie szedł tuż obok niej, choć przecież nie szykowali się na żadną walkę, a teren był bezpieczny.
Pascal westchnął, wyrzucił ramiona w górę.
— Nie mam pojęcia! Nazwa kraju nic mi nie mówi, a jedyna dodatkowa wzmianka mówiła o tym, że jadeit przybywa na statkach od tych, którzy również przyjaźnią się z wężami.
— Zagadkowa sprawa — Verena potarła podbródek w zamyśleniu.
— Nie ona jedna… Mam wrażenie, że każdego dnia trafiam na jakąś zagadkową sprawę, do której rozwiązania przydałby się cały zastęp geologów, garść historyków i kogo tam jeszcze.
Kolejne westchnienie przetoczyło się przez całą grupę naukowców.
— Jest nas tu za mało, a jeszcze burmistrz zabiera nam czas — burknęła Verena.
Idący na przedzie profesor Fioravanti odwrócił się do reszty zespołu, rzucił im wyrozumiałe spojrzenie.
— Nie uciekniemy od polityki, a najlepszym, co możemy zrobić, jest rozegrać to spotkanie tak, by nie ponosić potem żadnych przykrych konsekwencji.
Rozmowy zamilkły, utonęły w końcu w miejskim gwarze. Bo oto cały zespół opuścił już bezdroża dzielące Crullfeld od zapomnianych ruin, i zanurzał się powoli w ludzkiej ciżbie. Przekroczyli jeden z licznych mostów spinających oba brzegi przecinającej miasto rzeki. Lea zerknęła w stronę turbulentnego nurtu, objęła spojrzeniem podmyte, częściowo zalane nabrzeże.
— Gdy ostatnio tu byliśmy po zapasy poziom rzeki był o wiele niższy — zauważyła, zerkając na Antaresa.
Rycerz niespecjalnie zwrócił uwagę na rzekę ostatnio, ale skoro nie przyciągnęła jego uwagi, to zapewne jej poziom powinien być zupełnie normalny.
— Może gdzieś w górze rzeki ostatnio mocniej padało? — rzucił bez przekonania. To nie była pora deszczów ani roztopów, ale przecież nie było tak, że rzeka nie mogła na parę dni nieco wezbrać. Nie wyglądało to groźnie, raczej trochę irytująco.
— Może — odparła Lea, dopiero po dłuższej chwili odrywając wzrok od rzeki.
Wezbrana woda szybko wywietrzała z głowy Antaresa, bo oto dotarli w końcu do Ratusza i siedziby burmistrza. Rycerz spiął się w sobie. Cokolwiek miało się tam wydarzyć, był gotowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz