wtorek, 14 lutego 2023

Od Lei – Kwiat jednej nocy

Antares wyruszył na misję.
Nie było w tym zdaniu nic nie zwykłego. W samym zdarzeniu również. Obydwoje należeliśmy do gildii, a to wiązało się z wypełnianiem należących do nas obowiązków. Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że rycerz otrzymał zadanie i wyjechał, przypuszczalnie na kilka tygodni. Codzienność była bardzo miła, gdy polegała na tym, że mogliśmy siedzieć razem na kolacji, chodzić na spacery czy po prostu być razem, ale stawała się znacznie trudniejsza, gdy przypominała, że ta obecność nie jest czymś pewnym. Nie widywaliśmy się rzadko, zwłaszcza przez bycie w jednej organizacji, ale zdarzały się też okresy, gdy byliśmy rozdzieleni. Nie martwiłam się, że to zepsuje coś między nami, ale rozstania były i tak trudne. Każde z nas miało wtedy coś do zrobienia, wzywały czy to obowiązki dnia codziennego, czy misje, ale z tyłu głowy zawsze pamiętałam o Antaresie. I zastanawiałam się, co teraz robi, czy wszystko jest w porządku. Kiedy znów się zobaczymy.
— Prawda, Lumi? — mruknęłam.
Ćwierknięcie, wesołe i pogodne. Nawet jeśli rósł, dalej był moim kochanym maluchem, z którym wieczory nigdy nie były nudne.
— Też za nim tęsknisz?
Kolejne ćwir, które uznałam za potaknięcie.
— On za tobą na pewno również.
Skrzypnęły drzwi. Drgnęłam lekko, odruchowo wyprostowałam się, dotąd zgarbiona na skraju łóżka. Oczy powędrowały od razu na wysokość, na której powinny znaleźć się te dobrze znajome, złote oczy, nawet jeśli wiedziałam, że ten sposób wchodzenia do pokoju, bez uprzedzenia, nie był typowy dla Antaresa.
— Lea, znowu męczysz biedaka? — Michelle bez pukania wparowała do pokoju, w kilku krokach znalazła się przy Lumim. — Chodź, ciocia cię uratuje!
Przewróciłam oczami, podparłam policzek o wnętrze dłoni. Zwłaszcza że wywołany chętnie skorzystał z propozycji i zaczął się zaraz kręcić przy Miśce. Weterynarz oderwała w końcu od niego wzrok, mnie zaszczyciła z kolei spojrzeniem z ukosa.
— Dzieciak jest o krok od traumy, jak mu będziesz tylko tak truć. One w tym wieku chłoną wszystko jak gąbka, pamiętaj.
Usiadłam nieco wygodniej, nagle rozluźniona. Obecność siostry mnie cieszyła, przy niej zawsze lepiej się czułam.
— Rozmawiamy sobie.
— Bajki mu lepiej poczytaj. Albo weź go na spacer, tobie też się przyda trochę przewietrzyć głowę.
— Byłam pół dnia w lesie — zaśmiałam się. — Przy okazji, lada chwila zaczną kwitnąć przebiśniegi.
— Cóż, wiosna za pasem. Czas leci.
— Teraz trochę wolno — mruknęłam.
Wtuliłam głowę w jej ramię, przymknęłam na moment oczy. Tylko po to, by lada moment poczuć, jak barki siostry lekko drżą od powstrzymywanego śmiechu.
— Ani się obejrzysz — trąciła mnie w ramię — i twój rycerz wróci.
Michelle mówiła podobne rzeczy do tych, które sama sobie powtarzałam. Ale kiedy słyszałam je od osoby mi bliskiej, wypowiadane w dodatku z całą pewnością siebie (a miała jej przecież pokaźne zapasy), ich znaczenie też od razu stawało się bliższe, bardziej donośne, lepiej widoczne.
Słowa jednak w końcu milkły. Logika nie zawsze mogła zagłuszyć tęsknotę.


Obieranie ziemniaków ciągnęło się w nieskończoność. Nożyk raz za razem radził sobie z brunatną skórką, ale stos delikwentów do obrania wcale nie malał. Dyżur to jednak dyżur, a pani Irina miała i tak jeszcze więcej pracy, by nas wszystkich wykarmić, więc poprawiłam się na zydlu, pochyliłam nad wiadrem. Mimo wszystko, takie obowiązki też były czymś przyjemnym. Lepiej było mieć czymś zajęte ręce niż bezczynnie siedzieć, zwłaszcza jeśli było to coś pożytecznego. Rozmawiałam wprawdzie z Mistrzem i niedługo miałam ruszyć na krótką misję, ale do wyjazdu zostało jeszcze kilka dni. Do tego czasu skupiałam się zatem na czymś innym.
Skrzypnęły cicho drzwi, ktoś delikatnie zapukał. Uniosłam głowę, wyrwana z rytmu. Raczej nie każdy by zaznaczył tak swoją obecność, gdy wchodził do pomieszczeń dostępnych wszystkim członkom.
— Wróciłem.
— Antares!
Obrany do połowy ziemniak wypadł mi z rąk, poturlał się… cóż, nie miałam już wtedy pojęcia, gdzie, bo zaraz znalazłam się przy rycerzu.
— Wróciłeś — wtuliłam głowę w zagłębienie między ramieniem a szyją rycerza. Dłuższą chwilę staliśmy po prostu w ciszy; czułam jego dłonie na plecach, podbródek oparty o bark. W końcu odsunęłam się, choć tylko odrobinę, uważnie przyjrzałam się jego twarzy, przejechałam dłonią po policzku.
— Cały i zdrowy? — upewniłam się.
— Tak — potwierdził. — Wszystko dobrze się skończyło. Wieczorem zdam Mistrzowi raport.
— Z sir Antaresem inaczej przecież nie mogło — wzięłam wdech. Krtań jakby nagle się skurczyła, głos był zduszony. — Dobrze cię widzieć.
— Ciebie również.
— Pani Irina zastanawiała się, kiedy wrócisz.
— Miło słyszeć. Nie minąłem się z nią, odkąd przyjechałem.
— Teraz pewnie jest z Martą na targu. A teraz się przyznaj — zmierzyłam go wzrokiem — jesteś tu, bo zgłodniałeś, czy dopytywałeś, gdzie jestem?
— Hmm… natknąłem się na Michelle, gdy tu szedłem.
Uniosłam brwi, pokręciłam głową. Ze śniadania zostało jeszcze trochę kiełbasek i pajd chleba, z którymi rycerz szybko się rozprawił, nawet jeśli wszystko było już zimne.
— Pomogę ci — zaproponował.
— Antaresie — podparłam się pod boki. — Cieszę się, że wróciłeś, ale zobaczymy się na obiedzie. Teraz musisz odpocząć.
— Odpocząłem.
— Przyjechałeś dzisiaj!
— Już jakiś czas temu. A obieranie ziemniaków nie jest męczące.
— Po prostu usiądź, możemy porozmawiać. Źle bym się czuła, gdybyś wykonywał za mnie moją część pracy, zwłaszcza zaraz po podróży.
Koniec końców jednak rycerz znalazł drugi nożyk. Kolejne łupiny opadały, rozmowa toczyła się spokojnym torem. Antares opowiedział o swojej misji, ja również napomknęłam o niedawnym, choć krótszym zadaniu, niedaleko Tirie. Co działo się niedawno w gildii, co porabiał Lumi.


W lesie było spokojnie, bezwietrznie i chłodno. Nagie gałęzie krzewu lekko łaskotały zaróżowione mrozem policzki. Pąki dopiero zaczęły nieśmiało się wychylać, co poniektóre nawet zdawały się delikatnie otwierać, wciąż jednak jeszcze otulały się w bezpiecznym uścisku, czekając na cieplejsze dni.
Wzrok prześlizgnął się po runie, które też powoli przygotowywało się na nadejście wiosny. Zastanawiałam się, kiedy las znów się zazieleni, wypełni łagodnym szumem liści. Lubiłam każdą porę roku, ale wiosna miała w sobie coś szczególnego, na co czekało się z wyjątkowym utęsknieniem.
Usta drgnęły w lekkim uśmiechu, gdy przypomniałam sobie rozmowę z Antaresem o naszych ulubionych porach roku. Też wymienił wiosnę, nawet rozmawialiśmy o tym w podobnym okresie roku. Ale to był czas, kiedy ledwo się znaliśmy. Musnęłam palcami cięciwę, ciekawa, czy on też pamięta tę wymianę zdań. Być może drobiazg, ale miło było wracać do nich myślami. Czasem żałowałam, że trudno jest uchwycić wszystkie te momenty, zatrzymać je na dłużej. Można było je spisać, ale wciąż tęskniło się za głosem, który je wypowiadał, za tamtą drogą pokrytą błotem, za wspomnieniem. A cenne było przecież wszystko, co łączyło się z ukochanymi osobami. Dlatego lubiłam wracać do nich pamięcią.
I dlatego wciąż zastanawiałam się, jak mu to okazać. Uczucia, podobnie jak energia, ciągle szukały ujścia, problem w tym, że trudno było mi wymyślić coś konkretnego i namacanego. Coś, co zostanie z nim na dłużej, co mu się być może przyda. Ale gdy chodziłam w mieście po rynku, nic nie przyciągało uwagi, bo też w gruncie rzeczy nie wiedziałam, czego właściwie szukam. A może by tak…
Wtedy na polanie pojawiło się zwierzę.
Wypuściłam ostrożnie powietrze, obłok pary wzbił się, uleciał w górę, by zmieszać się z wiatrem. Czujne uszy szaraka zadrżały, nozdrza poruszyły się, badając powietrze. Ale wiatr wiał w inną stronę, nie ostrzegł zająca o obecności człowieka. Ten pozostał jednak czujny, kicnął nieco dalej. Odczekałam kilka sekund, by zajął się znów obgryzaniem kory.
Zerknęłam kątem oka znów na runo, na kępkę przebiśniegów, które olśniewającą bielą przyciągały wzrok. Jeszcze nie teraz, ale już lada chwila będzie ich znacznie więcej, łąki pokryje feeria barw i całe mnóstwo kwiatów. W tym zapewne pojawią się i takie gatunki, których jeszcze nikt nie nazwał, może nawet nie znalazł.
Nowa myśl pojawiła się w głowie, uleciała z cichym westchnięciem. Okazało się ono jednak wystarczające dla czujnego zająca, który zaraz drgnął i zniknął gdzieś między brzozą a świerkiem. Już bym go nie dogoniła, nie ruszyłam się z miejsca. Ale już nie mogłam doczekać się powrotu do gildii.


Popołudniowe słońce leniwie przemykało się przez okno. Dzień był jasny, do zmierzchu wciąż zostało kilka godzin, które miałam nadzieję wykorzystać.
Tkanina opadła miękko na kolana, zaraz jednak napięłam ją na tamborku. Trudno było pracować bez niego, zwłaszcza że haftowałam raczej rzadko, głównie w Brittlebury i pod czujnym okiem babci. Teraz jednak myślałam ciepło o tamtych długich wieczorach, gdy przekazywała mnie i Michelle swoją wiedzę.
Nić i igła to opadały, to się wznosiły, ścieg za ściegiem. Minęło trochę czasu, nim obraz przed moimi oczami zaczął przypominać ten, który rzeczywiście chciałam oddać: zieleń rozlewała się stopniowo po kremowym materiale, łodyżki nieśmiało wydłużały się, coraz bardziej jednak skłonne do tego, by rozwinąć się w zimę. 
— Podoba ci się? — zapytałam, gdy prawie już kończyłam. Zielony kolor nici zastąpił teraz błękit, ostatnie akcenty stopniowo zapełniały przestrzeń w rytm szmeru tkaniny i igły.
Lumi, niezastąpiony pomocnik, zaćwierkał nieco sennie, ale dzielnie przekrzywił łebek. Czy werdykt był pozytywny, trudno mi powiedzieć, ale miałam nadzieję, że tak. Ale już za same jego starania odłożyłam na stół robótkę, sięgnęłam po ulubione ziarna.
— A jemu się spodoba? — upewniłam się. — Powiemy mu, że zarazem robiliśmy?
Ptaszek zaśpiewał dobrze znaną sobie melodię, wydeptał łapkami kwadrat. Ostatni krok zrobił na skraju tkaniny, skupiony już chyba bardziej na przekąsce, więc ze śmiechem odłożyłam go nieco dalej, rozsypałam ziarna i życzyłam mu smacznego.
I wtedy zobaczyłam ślad.
Lumi musiał wcześniej wdepnąć łapką w coś brudnego; może rozlaną kawę, może atrament, bo pisałam wcześniej list. Na rąbku tkaniny została jednak bardzo wyraźna pozostałość jego obecności. Westchnęłam głęboko. Nie byłam zła na niego, sama powinnam była to zauważyć.
— Tylko co teraz? — mruknęłam.
— Coś się stało?
Łagodny głos rozległ się na progu. Uniosłam głowę, uśmiechnęłam się na widok osoby, od której pochodził.
— Bardzo mnie słychać?
— Nie, nie — Hotaru uniosła łagodnie dłoń. — Ale wydaje mi się, że coś cię martwi. Wszystko w porządku?
— Po prostu gapa ze mnie. 
Wzruszyłam ramionami, pokazałam jej moją pracę.
— Co to?
— Łapka Lumiego. Pewnie zapomniałam dobrze zetrzeć stół, no i ot. A to na prezent, plama nie zejdzie.
Tancerka zmarszczyła brwi, jej wzrok powędrował nieco wyżej, z kolei wargi – uniosły się.
— To dla Antaresa?
Potaknęłam, opuściłam ramiona, nieco jednak zrezygnowana.
— Nie zejdzie tak zupełnie, prawda — zgodziła się, przechyliła lekko głowę. — Ale może to nawet lepiej?
— Jak to?
— Też chciał mieć swój wkład. I można by go trochę… utrwalić.
Chwilę trawiłam słowa przyjaciółki, w końcu jednak uśmiechnęłam się szeroko. Wzięłam znów nici.
— Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

 
Zbliżał się moment odjazdu Antaresa na kolejną misję. Chwila pożegnania przeciągała się, choć Favellus, dotąd cierpliwie stojący obok, zdawał się już nieco nas pośpieszać.
— Na pewno wszystko spakowałeś? — upewniłam się.
— Mam taką nadzieję — skinął głową. Biały rumak prychnął głośno, jasna grzywa zatrzęsła się, gdy koń pokręcił łbem.
— Jeszcze jedna rzecz.
Sięgnęłam ku kieszeni, wyjęłam z niej mały przedmiot i włożyłam w dłonie rycerza. Tkanina oplotła palce mężczyzny.
— To dla mnie?
— Tak się składa — zaśmiałam się, założyłam kosmyk za ucho. — To chusteczka. Pomyślałam, że… no, może się przyda. Chociaż z tego, co czytałam, to zwykle się je wręcza na turniejach rycerskich. Więc mam nadzieję, że mi wybaczysz to małe opóźnienie. Ale chciałabym po prostu, żebyś wiedział, że zawsze jestem z tobą myślami — głęboki wdech — nawet gdy jesteś daleko. Zwłaszcza.
Ciepłe spojrzenie złotych oczu spotkało się z moim. Uśmiechnął się, przyjrzał prezentowi: niewielkich rozmiarów chusteczce o kremowej barwie. Na chwilę zapadła cisza.
— Dziękuję. Obiecuję, że się z nią nie rozstanę — ścisnął nieco mocniej moją dłoń. — Niedługo wrócę.
— Wiem.
— Ten kwiat… — przyjrzał się uważniej haftowi, usiłując rozpoznać gatunek.
— Kwiat paproci — podpowiedziałam. 
— Którego szukałaś z wujkiem.
Pamiętał. 
— Właśnie ten. Do przesilenia letniego jeszcze dużo czasu, ale wydaje mi się, że wujek miał rację. Jeśli się szuka z odpowiednią osobą, można znaleźć wiele rzeczy.
Rycerz przejechał palcem po materiale, opuszka trafiła na ścieg w orzechowej barwie, tym razem w dolnym rogu.
— A to? Łapka?
— Lumi bardzo chciał mieć swój wkład.
Antares uśmiechnął się, bardzo ostrożnie złożył chusteczkę, by ją schować i jeszcze raz zapewnił, że będzie na nią uważał. W końcu jednak przytulił mnie raz jeszcze i wsiadł na Favellusa, później obejrzał się jeszcze raz, gdy już odjeżdżał.
— Do zobaczenia.


Tytuł Kwiat jednej nocy – z piosenki, słowa napisał Janusz Kofta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz