czwartek, 23 lutego 2023

Od Vilre cd. Hotaru

Zniknęły Maćkowe, piwne tęczówki, a zastąpiła je mieszanina wielu barw, wirujących wokół siebie drobinek, niczym piasek zamknięty razem z wodą w obrotowej ramce. Otoczone cienką, złoto połyskującą łuną wejrzenie doppelgängera zwróciło się na kobiety, szmaragdowa fala koloru złączyła się z purpurową, zaraz znowu przeistoczyła się w bursztynowy, turkusowe nitki muskały rozszerzone źrenice, zaraz rozpadły się, by złączyć znowu. Było coś w nich niepokojącego, jakiś głęboko kryjący się strach, czekający, tylko żeby się uwolnić, wyskoczyć, zaatakować. Kobiety prawie synchronicznie wstały, odsunęły się od stołu. Ćma złapała rąbek szaty tancerki, nie puściła, póki ta nie stanęła obok w bezpiecznej odległości. Trzymały wciąż spojrzenie na Maćku, lecz tak też już dłużej nazywać go nie można było, bo rysy twarzy falowały w niezwykle nagłym tempie, rysowane na nowo i ścierane chlebową gumką, szybciej niż jakakolwiek iluzja zdążyłaby powstać. Pociągnął haczykowatym nosem, gładkim, prostym, na przegrodzie krzywym; zacisnął spierzchłe wargi w cienką linię, różowe, ponętne, ze szramą na dole. Palce, jak węże, wiły się, wydłużały, momentami mały palec znikał, to się z obgryzionym paznokciem pojawiał. Stwór kołysał się nadal, co tylko pogłębiało rozkojarzenie, mąciło przed oczami. Poczuła, jak od samego patrzenia zaczyna doskwierać jej słaby ból głowy.
— Coś jest bardzo nie tak — bąknęła pod nosem ciemka.
Krystek i Radko jak oparzeni odskoczyli od jegomościa, wywrócili ławę, przeklęli głośno. Cała sytuacja szybko przykuła spojrzenia gapiów, wszystkie rozmowy ucichły, tylko zdziwione pomruki niosły się po sali, ludzie pokazywali palcem, marszczyli brwi. Zamarli, oczekując dalszego biegu wydarzeń. Doppelgänger kiwał się jednak dalej, niewzruszony wytrąconym siedzeniem, nagłym zainteresowaniem, niewzruszony swoim ciałem, pląsającym się zlepkiem kiedyś przybranych ciał. I ten wzrok, utkwiony w dwóch kobietach, smutny, zły, wystraszony. Vilre i Hotaru spojrzały po sobie, niepewne co robić dalej, spróbowały ruch jakiś wykonać…
Jak tylko tancerka uniosła dłoń, sobowtór wydał z siebie zwierzęcy ryk, miotnął opróżnionym do połowy kuflem. Odskoczyły od siebie w czas, uniknęły naczynia, czego nie można było powiedzieć o siedzącej za nimi kobietą. Z głuchym dźwiękiem oberwała w tył głowy, resztki piwa skapnęły na skórzaną kamizelkę, kufel potoczył się po ziemi. Rąbnęła pięścią o stół, burknęła, że „za każdym razem…”, po czym z pół obrotu wyrzuciła miskę jedzenie za siebie. Następna poleciała z tamtego kierunku. I jeszcze jedna. Vilre schyliła się, nakryła dłońmi głowę. Doppelgänger przewalił wielki dębowy stół, zrobił z niego swoistą ochronę i zaczął uciekać. Momentalnie jednak ludzie podchwycili powiew bójki, a że późny wieczór już nastał, to i większość była zdrowo podchmielona, i przejście do drzwi stało się polem walki. Młody niziołek podłożył nogę sobowtórowi, ten padł, stęknął, odturlał się na bok. W ślad za nim widelec poszybował. Krystek i Radko najbliżej stwora siedzieli, zatem nikt się nie interesował, czy to oni zaczęli, czy nie, po prostu ciskali w nich, czym popadnie, a oni odrzucali, bronili się dzielnie. Wrzask się poniósł okrutny po karczmie, latały talerze, gdzieś ciemka usłyszała chyba pierwszy wymierzony cios w czyś podbródek. Na kuckach wraz z Hotaru zbliżyły się do jakiegoś stojącego wciąż stołu, raczej odosobnionego na razie.
— Widzisz go gdzieś?! — starał się przekrzyczeć narastający harmider wróżka.
Hotaru wychyliła głowę, zlustrowała szybko pomieszczenie.
— Tam! — wskazała na przeciskającego się między ludźmi doppelgängera. Odpychali go niczym zarazę, nie chcieli dotykać falującego cielska, parę razy musiał czyjegoś sierpowego uniknąć. Wytrwale kierował się do wyjścia.
— Hotaru, tędy — machnęła dłonią Vilre, przestąpiła nad rozsypaną kaszą.
— A oni? — rzuciła tancerka, obejrzała się przez ramię.
Dwójka wcześniej poznanych chłopów stworzyła swego rodzaju fort z przewróconych stołów i kryli się za nimi, skutecznie unikając lecących w nich obiektów.
— Ja mu rękawicę pokoju taką chciałem rzucić, polubownie może sprawę rozwiązać, a ten… — Krystek nie skończył, schował się za drewnianym murem.
— Rękawicę to się jako wyzwanie rzuca! Fajkę, fajkę pokoju dać! — krzyknął Radko, rzucił kuflem.
— Dobra, morda łbie!
— Chyba dadzą sobie radę — mruknęła ćma, ruszyła dalej.
Trzymały się blisko siebie, robiąc co jakiś czas szybki postój, a to miski z potrawką uniknąć, a to ktoś półprzytomny padł na ziemię. Przeszły obok przewalonego stołu, huknęło, gdy pewien rudzielec z impetem przyrżną w mebel, stęknął. Ćma zacisnęła zęby, parła dalej, obok wojujących kuflami chłopów. Wcześniejszy słaby ból głowy przerodził się teraz w rytmiczne pulsowanie pod czaszką, hałas karczemnej bójki stał się nie do zniesienia. Widziała już jednak prostą drogę do drzwi, widziała też jak doppelgänger prędko przez nie umyka, zatrzaskuje je za sobą. Wyminęła jedną osobę, drugą, nie dała się opluć i z głębokim westchnięciem oparła się o mosiężną klamkę, zaczerpnęła chłodnego powietrza. Hotaru wypadła z karczmy zaraz za nią, parę czarnych kosmyków wydostało się z upięcia.
— Stajnia? — sapnęła, rozejrzała się dokoła.
— Chyba stajnia.
Szybkim krokiem, wręcz truchtem dotarły do rozwartych drzwi budynku.
— Dobry konik, tak… — dobiegł głos ze środka, nerwowy, łamliwy, bardziej męski niż kobiecy. Jeden z wierzchowców kłapną zębami, kopnął w drzwi boksu. — Ała, gryzoniu jeden!
Vilre znalazła po omacku niewielką latarenkę i zapałki przy wejściu. Ciepła, blada łuna padła na spokojnego gniadosza, puste boksy, aż w końcu światło zatańczyło w ciekawskich oczach Myszowora, okryło podniesione uszy Idalii. Myszatek wyciągnął pyszczek, dmuchnął chrapami.
Sobowtór stał nieopodal, cała jego sylwetka dygotała, falowała, przybierała przeróżne formy i rozmiary. Nawet jeśli włosy zdążyły mu się rozczochrać w ferworze bójki, to szybko zostały zastąpione rudym kucykiem, kruczoczarnymi lokami, siwizną… Dziwaczne, przerażone ślepia błądziły po ich twarzach, nerwowo spoglądały w stronę Myszowora. Na wierzchu zaciśniętej w pięść prawej dłoni widniał czerwono różowy ślad, chwilę potem jednak znowu transmutowała, ślad znikł. Ćma zmarszczyła brwi. W środku karczmy wydawał się skrajnie przejęty tym, że Hotaru udało się go wziąć pod włos, dokopać się do jakichś wspomnień – w końcu rozpoczęcie awantury było bezpośrednim tego skutkiem. Ale teraz? Teraz wyglądał jak dziecko, wyczerpane swoim napadem, chcące zaszyć się w koncie, uciec. Jak dziecko, któremu psikus nie wyszedł, a konsekwencje okazały się zbyt przytłaczające.
Przystanęły, oddech się im nieco uspokoił. Hotaru zrobiła krok naprzód. Vilre zauważyła, jak ręka tancerki bezwiednie powędrowała w okolice paska.
— Maćko…?
Brak reakcji, ciężkie westchnięcie.
— Maćko, nie musisz przed nami uciekać.
Coś w nim się zmieniło, przestał się bowiem tak trząść, zamarł wręcz. Jego postać cały czas zmieniała się, żadna część ciała nie pozostawała jednolita na długo, jednak teraz działo się to trochę spokojniej, wolniej. Ciemka zawiesiła latarenkę na najbliższym haczyku, przysunęła się do tancerki.
— Nie jestem Maćko — mruknął.
— To jak mamy cię teraz nazywać?
To spojrzenie, znów nienawistne, ale wystraszone. Vilre zacisnęła usta, rozejrzała się nerwowo. Co jeśli znowu czegoś spróbuje? Co jeśli go nie uspokoją?
— Musiałaś pytać, prawa? Obie musiałyście? — warknął doppelgänger, piegi wyskoczyły mu na nosie. — Wiedziałyście, że nie wiem, ale nadal mnie sprowokowałyście. Dlaczego? Dlaczego?
Pulsujący ból nadal jej nie opuszczał. Do czego on zmierzał?
— Było dobrze, a potem bum! Tama runęła, wrócił ten ból, ten potężny ból! Zepsuty ja, jak mechanizm zardzewiały, zepsuty, ale dawałem sobie radę, prawda? Dawałem? To dlaczego pytać, dlaczego znów szukać? Dlaczego?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz