wtorek, 7 lutego 2023

Od Echa cd. Cahira

Gdyby Cahir uderzył mocniej, Echo prawdopodobnie straciłby przytomność. Uderzył jednak za lekko, zbyt niepewnie, wściekle, ale zupełnie niekonkretnie, za co łucznik mu pięknie dziękował, kątem oka dostrzegając leżący nieopodal kamień.
Wolałby nie skończyć z rozbitą głową, nieważne, ile adrenaliny i gniewu buzowało w ich żyłach.
Zamroczyło go jednak, tępy dźwięk zadźwięczał mu w uszach, zapowiedział nieuniknione, gdy palce Cahira ze wściekłym afektem zacisnęły się na już nie tak białej koszuli. Leżący pod nim mężczyzna łypnął w bok, może nie chcąc podziwiać, jak cudza pięść leci prosto ku jego zębom, może mając nadzieję, że jeszcze się z tego wykaraska. Bo przecież nie z takich tarapatów udawało mu się uciec. Czasami za pomocą odrobiny szczęścia, czasami za pomocą sprytu.
A także z opatrznością głupoty swojego przeciwnika, który, trzymając nieszczęsnego wróbla w garści, nie trzymał go wystarczająco mocno, pozwalając mu wymknąć się spomiędzy palców w ostatniej chwili.
Echo uśmiechnął się. Własna krew szkarłaciła mu zęby, gdy uświadomił sobie, jak wielki błąd popełnił Cahir i że cena tego będzie dla niego niezwykle bolesna, choć, łucznik miał szczerą nadzieję, ucząca.
Echo nie odpowiedział.
Splunął krwią, swoją dłoń wyciągając ku rękojeści dopiero co złamanego brzeszczota. Poczuł ją pod palcami, chwycił, zamachnął się głowicą. Prosto w polik Cahira. Chłopak poleciał. Prosto w piach.
Echo odrzucił łamiący się w palcach jelec na bok. Podniósł się na łokciach, splunął jeszcze raz, czym prędzej starając się pozbyć z języka metalicznego posmaku brudnej krwi, gorzkiej suchej ziemi.
— Mniej gadania — ledwo mruknął zachrypniętym głosem ku delektującemu się piachem Cahirowi.
Postarał się rozmasować powoli narastający ból tuż za czołem, opuszkami potarł o skroń. Zakręciło mu się w głowie, odkaszlnął, wziął pierwszy, głębszy oddech od kilku chwil, zorientowawszy się, że ten wstrzymał i że to prawdopodobnie dlatego z każdą chwilą ciemniło mu się przed oczami.
W końcu padł na ziemię, niezbyt przejmując się swoją prezencją. Przecież i tak był już upierdolony. We krwi, własnej, cudzej, w piachu i w stróżce potu, która spływała po poliku, zahaczając o rankę pozostawioną na nim przez Cahira.
Szczypało. Szczypało w chuj.

[ myślał cahir o niedzieli... ]

1 komentarz: