środa, 8 lutego 2023

Od Tadeusza cd. Isidoro

Miał wrażenie, że zima nigdy się nie skończy. Że swoim białym bytem przesypie się przez uchylone przez Martę okno, a on nawet nie ucieknie przed puchem, który otoczy go, zasypie, udusi. Nie ucieknie, bo przykutym do łóżka miał być już na dłużej, jeżeli nie, jak mu się wydawało, na zawsze. Siły w nogach brakowało, w umyśle także, by bez snu wytrzymać choćby przez godzinę. Mroczyło przed oczami, ciemniło się, jakby ciągle trzymał je za zamkniętymi powiekami – i myśl czystą nie była, niemoc utrzymywała ją w ryzach, nie dawała uciec ze swojego mocnego uścisku, ze szponów, którymi ją otoczyła i wcale nie puszczała, a z godziny na godzinę zaciskała je coraz mocniej. 
Tadeusz miał wrażenie, że umierał.
I może rzeczywiście tak było.
Marta spoglądała na niego z niepokojem. Skakała wokół, jakby miał zejść tuż przed jej oczami, przynosiła herbaty, wody, jedzenia, wietrzyła pokój, dbała, by nie dostał odleżyn – święcie przekonany był, że nawet i bez jej smutków oraz obaw odleżyn by nie dostał, upierała się jednak przy swoim, Martą w Marciuszkowych zwyczajach pozostając. Przekładała więc poduszkę i jego, raz po raz dbała, by w jednej pozycji nie zastał się za długo, a on narzekał, swym Tadeuszowym zwyczajem, a ona nic sobie z tego nie robiła, może raz to i po raz ostatni przewróciła oczami, jak gdyby na dziecinne grymasy. 
Pozostawało więc mu obserwować, czy to sytuację za oknem – raz białą, raz niezwykle błotną – czy to błękitne spojrzenie odbijające się w wiszącym naprzeciwko jego łóżka lustrze, które z upierdliwą upartością obserwowało i jego, nie odstępując go choćby na sekundę. Wwiercało w żabim ciele dziury, posądzało o najgorsze zbrodnie, rozliczało z każdego grzechu, każdej krzywdy, która doprowadziła żabę właśnie do tego łoża, do tej sytuacji, do tego nieudolnego ciała. Kiedyś mającym być nieśmiertelnym, teraz z powoli ulatującym z niego życiem. 
Tyle miałeś osiągnąć, wydawał się wyrzucać mu młodzieniec, spoglądający nań z lustra. Wszystko w piach, wszystko na nic. Wściekłe to były słowa, wściekłe spojrzenie, wściekłe odbicie jego samego, przykutego do łóżka, tylko o kilkadziesiąt lat młodszego, piękniejszego, żywszego. 
Tadeusz jęknął, nie potrafiąc znieść własnego wzroku, padł na poduszkę i wrył spojrzenie w pusty sufit. Zmęczyła go już biel, zmęczył i lazur. Teraz mógł się przez kolejną godzinę, póki sen go nie zmógł, pocieszyć drewnem. Wszystkie listy w końcu przygotował, grzecznie oczekiwały swego czasu w skrzypiącej szafce przy skrzypiącym łóżku. 
Laska, nieruszana od kilkunastu dni, a może i dłużej, opartą będąc o ścianę i samotnie stojąc w zakurzonym kącie pokoju, smutno pobłyskiwała siwym światłem, ledwo świeciła, samej przygotowując się do własnego snu. 
Pukanie przerwało marazm. 
Tadeusz łypnął od niechcenia ku drzwiom, westchnął. Uniósł łapę, ledwo, ale uniósł, pstryknięciem palców je otworzył. Magia znajomo połaskotała opuszki. 
— Ach, to ty. — Uśmiechnął się ku stojącemu w progu chłopcu. Nie ciepło, nie chłodno, po prostu po… Tadeuszowemu. — Wchodź, robisz przeciąg. 
Isidoro skinął głową, cicho wślizgnął się do pokoju i równie cicho przymknął za sobą drzwi. Nawet nie skrzypnęły. 
— Jeżeli byłbyś tak miły. — Tadeusz uniósł się na łokciach, przesunął po materacu; sięgnął ku szafeczce, wyciągnął z niej zalakowane już listy. — Kilka listów, do moich znajomych i naszego wspólnego, przesyłam Rosewoodowi pozdrowienia. Wyślij, kiedy chcesz i kiedy będzie to dla ciebie wygodne. A jak nie będzie, to przekaż komuś, komu nie sprawi to kłopotu. — Wyciągnął ku chłopcu łapę z listami, ten przejął je bez zająknięcia, co najwyżej z zainteresowaniem obejrzał z jednej, drugiej strony. W końcu skinął głową.
— Tadeuszu, ja…
Czarodziej machnął niedbale ręką, zignorował ewentualną próbę okazania pocieszenia, współczucia czy po prostu ludzkiej sympatii. Obaj przecież nie byli na tyle głupi. Obaj wiedzieli, czego się spodziewać. 
— Amulet. Jest twój — rzucił niezbyt dbale, jak gdyby od niechcenia, całkowicie ignorując ewentualne insynuacje, które podążały za tak poważnym oświadczeniem. — A teraz. Biały pion e4, ty e5, po tym f4, jak odpowiadasz? — zapytał w końcu, odetchnął głębiej, wygodniej rozłożył się na łóżku. 
— Biorę f4. 
— Skoczek na f3. 
— Pion na d5. 
Tadeusz uśmiechnął się pod nosem, wyglądając przez okno.
Miał wrażenie, że dla niego zima nigdy się nie skończy.

[ dziękujemy z Tadeuszem za szachowe rozgrywki! ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz