wtorek, 14 lutego 2023

Od Antaresa - True love stories never have endings

Zima wciąż trzymała świat w swym bezlitosnym uścisku – chłód ciągnął od okien, białe płatki tańczyły w mroźnym powietrzu, a dzień kończył się zbyt wcześnie. Antares nie przejmował się kaprysami pogody, spędzając na treningach dokładnie tyle czasu każdego dnia, ile spędzał w lecie, gdy z nieba lał się przytłaczający żar, czy na wiosnę, gdy deszcz napadał człowieka w najmniej spodziewanym momencie, czy też jesienią, gdy mgła panoszyła się rano sprawiając, że budynek Gildii tonął w białym oparze.
Popołudnie przypominało wieczór, z ciemnością pełznącą od strony lasu, z długimi cieniami drzew wyciągającymi się w stronę placu treningowego, z ciężkimi chmurami duszącymi słońce. Antares opuścił miecz, odetchnął głębiej, jego oddech obrócił się w kłąb gorącej pary. Płatki śniegu znów popłynęły z wysokości, uciszając dobiegające z oddali dźwięki, a jeden z nich opadł na nos rycerza i zniknął, nim mężczyzna zdążył zauważyć. Antares zerknął w górę. Niebo ciemniało równomiernie, chmury kładły się coraz niżej, jakby zamierzały sięgnąć gruntu, położyć się spać gdzieś w dolinach. W nocy będzie padać, jutro zamiast treningu czeka go odśnieżanie całego placu. Mężczyzna westchnął.
Proste zadania, jak pastowanie siodła, olejowanie miecza, czyszczenie zbroi czy właśnie odśnieżanie placu, pomagały mu się skupić i przemyśleć wiele spraw. Podobnie rzecz się miała ze wspólnymi spacerami z Favellusem – w siodle Antares czuł się najlepiej, a pęd powietrza i powoli przepływający krajobraz sprawiały, że jego umysł zyskiwał jakiś rodzaj jasności i przejrzystości.
W ostatnich dniach Antares miał wiele możliwości, by uporządkować i zebrać myśli. Bo a to trzeba było pozbyć się nadmiaru śniegu skądś (dach też się sam nie odśnieżał), a to pani Irina stwierdzała, że czas domyć garnki z sadzy, a to Sophie potrzebowała go do jakichś alchemicznych eksperymentów. Ale mimo całego tego czasu spędzonego na myśleniu, rycerz nie wymyślił niczego sensownego, zaś ten brak wyników zaczął wypełniać jego serce frustracją.
Mężczyzna zebrał rzeczy z placu, odniósł je do szopy, zamknął drzwi na klucz. Skierował kroki w stronę budynku Gildii, przeciął główny hol, wspiął się po schodach i udał do swej kwatery. Zamknął za sobą drzwi, skrzesał trochę ognia, a pokój wypełniło przyjemne ciepło i blask światła. Antares usiadł na idealnie pościelonym łóżku, z szafki przy wezgłowiu wydobył starannie zawinięty w materiał obiekt.
Nie liczył już, ile razy przeczytał książkę od Lei. Jego palce pamiętały każdy fragment i nierówność skórzanej okładki, a jego umysł pamiętał każde słowo, jakie dziewczyna dla niego napisała. Potrafił przywołać w pamięci każdy rysunek, jaki zrobiła; więcej nawet – pamiętał, gdzie każde słowo i każdy szkic znajdowały się na poszczególnych stronach. Było tak, jakby książka istniała nie tylko fizycznie, ale miała i swą kopię spisaną w jego sercu.
Antares rozwinął materiał, przesunął dłonią po okładce, otworzył książkę.
Nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić, ile dla niego znaczyła. Zawsze był „chuchrem”, „knypkiem”, a potem paziem, giermkiem i uczniem sir Roderyka, ale prawie nigdy sir Antaresem. Gdy się przedstawiał, na twarzy jego rozmówcy zazwyczaj pojawiał się wyraz mówiący „to ma być rycerz?”, a jeden pokaz umiejętności najczęściej nie wystarczał, by rozwiać wątpliwości. On, który już właściwie pogodził się z tym, że cokolwiek zrobi, przejdzie niezauważone albo zostanie szybko zapomniane, dostał cały ciężki tom wypełniony opisami własnych przygód i dokonań. Na dodatek spisanych dłonią Lei.
Antares przewrócił stronę.
Ciepło wzbierało w jego piersi za każdym razem, gdy choć trzymał tę książkę, a serce ściskało się mocniej, gdy myślał o tym, ile pracy zostało w nią włożone. Ile czasu Lea spędziła szkicując, by narysować każdą z ilustracji, i ile czasu poświęciła, pisząc i poprawiając tekst, nim przepisała go na czysto? I w każdym tym momencie myślała właśnie o nim – wracając wspomnieniami do ich wspólnie spędzonych chwil, albo wyobrażając go sobie, jak galopuje gdzieś na grzbiecie Favellusa. Antares czuł się zbyt szczęśliwy; miał wrażenie, że w środku coś mu chyba pęknie.
Naturalnym było dla niego, by przekazać Lei, że odwzajemnia jej uczucia i jak wiele dla niego znaczy, zaś nadchodzące zimą święto wydawało się do tego idealną okazją. Problem był tylko taki, że Antares nie miał pojęcia, jak to zrobić, a im dłużej łamał sobie nad tym głowę, tym bardziej beznadziejna wydawała się cała sytuacja.
„Bo ty to jesteś jak ten cep. Pójść, utłuc, przywlec i rzucić łeb pod nogi. «Masz, ukochana, zaciukałem dla ciebie bazyliszka. Z jego skóry strzelisz se trzewiki.»”
Antares znowu westchnął. Mag miał rację.
Wszelkie romantyczne wypowiedzi jakoś cudownie wietrzały z jego głowy, zastąpione zupełnie zwyczajnymi i codziennymi pytaniami. Zamiast powiedzieć w końcu Lei, że jest piękna, pytał zazwyczaj „Nie jest ci zimno?”. Zamiast powiedzieć, że uwielbia jej towarzystwo, mówił tylko „Chodź, obiorę z tobą ziemniaki”. Żaden ze znanych mu rycerzy nigdy nie obierał ze swą damą serca ziemniaków – to była chyba najmniej romantyczna czynność, jaką można było razem robić.
„Może byś jej jakiś wiersz nasmarował?”
„Nigdy nie napisałem żadnego wiersza.”
„E, to nie jest takie trudne. Ważne, żeby było od serca. No i od ciebie, to wiadomo, że nie może być zbyt wysokich lotów, poprzeczka nisko. Zaczniesz tak: Na górze róże…
Ale Antares go nie słuchał. Ostatni raz przesunął opuszkami po papierze, nim zamknął i troskliwie schował książkę. Skoro nie mógł poradzić sobie w pojedynkę, widać potrzebował pomocy specjalisty. Kogoś o romantycznym i otwartym sercu, kto wiedziałby, jak przekazać niewieście swe uczucia.


Obserwatorium astrologiczne od pewnego czasu stało się dla niego bardzo znajomym i często odwiedzanym pomieszczeniem, zaś mnogość przedziwnych sprzętów, do spółki z uginającymi się od książek półkami, już go tak nie przytłaczała. Właściwie to wręcz przeciwnie; mężczyzna pozwolił, by otuliła go ta specyficzna, błękitno-gwiezdna atmosfera skupienia i namysłu, która wypełniała obserwatorium, i która zdawała się odrywać myśli od rzeczywistej, namacalnej teraźniejszości, by łagodnie skierować je ku abstrakcyjnej, niematerialnej przyszłości.
Rycerz nie musiał rozglądać się, by znaleźć tego, którego szukał – Mattia odwrócił się na dźwięk jego kroków, w dłoniach trzymał imbryk z parującą herbatą.
— Zapraszam. — Uśmiechnął się, gestem wskazał krzesło i odwrócił, by skończyć nalewać herbatę.
Do tego Antares też się już przyzwyczaił – że braciom nie trzeba było wszystkiego do końca tłumaczyć, nie trzeba było zapowiadać wizyt ani martwić się tym, że przyszło się nie w porę. Kiedy nie trzeba było mówić i wyjaśniać, a starczyło tylko działać, rycerz czuł się jakoś lepiej i pewniej, wolny od konieczności ubierania trudnych spraw w słowa. Gdy ta jedna bariera znikała, bardzo wiele się dla niego upraszczało, z piersi znikał przykry ciężar. Nie czyniło to z przedsięwzięcia prostego zadania, ale pomagało mu choć trochę.
Mężczyźni usiedli po przeciwnych stronach niewielkiego, okrągłego stołu. Antares splótł dłonie, oparł je na haftowanym w gwiazdy obrusie, po chwili rozplótł je i sięgnął w stronę ciastek. Mattia wygładził niewidzialne zagniecenie materiału, przeniósł wzrok na rycerza. Zaczął niezobowiązującą, przyjacielską rozmowę: spytał o trening, rzucił kilka uprzejmych słów o Favellusie, wspomniał o ostatnich wyczynach kulinarnych Iriny. Potem było coś o stanie broni treningowej, coś o pogodzie, w końcu astrolog zapytał o Lumiego. A gdy na twarzy rycerza pojawił się lekki uśmiech, zaś wzrok częściej skupiał się na Mattii, niż na tych nieszczęsnych ciastkach, rozmowa skręciła we właściwym kierunku, nabrała prędkości podążając do celu.
— To nie jest prosta kwestia i nie ty jeden się z nią borykasz — odpowiedział astrolog. Łagodny uśmiech nie znikał z jego twarzy, a blade dłonie oplatały parującą, porcelanową filiżankę. — Przekazanie tego, co ma się w sercu w taki sposób, by druga strona wszystko zrozumiała, przyjęła i poczuła, nie jest tak łatwe, jak co poniektórzy sądzą.
W pewien sposób pocieszyło to Antaresa. Że nie był sam w swoich odczuciach. Może nie był tak beznadziejnym przypadkiem, jak z początku się mu wydawało? Mattia kontynuował:
— Nie zawsze jest tak, że swe uczucia trzeba koniecznie przekazać słowami. Jest wiele sposobów na to, by okazać drugiej osobie, jak wiele dla nas znaczy. Skoro nie czujesz się pewnie z mówieniem o uczuciach wprost, może inny sposób…
Ale rycerz pokręcił głową.
— Chciałem… odpowiedzieć w ten sam sposób.
Mattia patrzył na niego przez krótki moment.
— Czy nie odpowiadasz każdego dnia?
— To znaczy?
Astrolog znów splótł dłonie, a ten łagodny uśmiech nie opuszczał jego twarzy.
— Jeśli wolno mi poczynić komentarz odnośnie pewnych mych obserwacji… Powiedziałbym, że czynisz swe intencje i uczucia jasnymi, przemawiając bardziej poprzez akcję i działanie, nie zaś przez wypowiedziane słowa.
„Mówiłem ci, kmiocie. Że ty to byś najchętniej utłukł coś groźnego i przywlókl Lei trofeum. Ale laski lubią, jak chłop jest romantyczny i im serenady śpiewa. To byś się może wziął i ogarnął z tą lutnią, przecież coś tam z Inanną ćwiczyłeś, nie?”
Antares ćwiczył z Inanną, ale wciąż nie czuł się pewnie z instrumentem, nawet jeśli bardka zapewniała go, że liczy się serce i intencje, nie wirtuozeria.
— Staram się, ale… Słowo też jest ważne. Nie wiem, czy… Nie jestem pewien, czy właśnie działania przekazują to, co chciałbym… To znaczy... Czy Lea…
Mattia uniósł dłoń, skinął głową w zrozumieniu.
— Tak, wiem. Każdy odbiera uczucia w inny sposób, każdy też inaczej je przekazuje. Jedna osoba może czuć się kochana, gdy po prostu spędza się z nią czas, druga woli usłyszeć konkretne słowa, jeszcze inna zaś czuje ciepło w duszy, gdy kto inny rozwiązuje jej problemy. A to przecież jedynie przykłady, czyż nie?
Rycerz skinął głową.
— Jednak jeśli czujesz, że to właśnie słowo będzie tym, co przekaże to co masz w sercu, postaram się pomóc najlepiej, jak tylko zdołam. — Mattia zerknął w stronę talerzyka, sięgnął po jedno z ciastek.
Antares zastanawiał się chwilę, jaka magia musi sprawiać to, że astrolog wciąż cieszy się nienaganną sylwetką, skoro rycerz widział go jedynie, jak siedział i coś jadł.
— Widzisz, nie jest niczym złym bądź wstydliwym, by podeprzeć się słowami innych osób, gdy nasze własne nas zawodzą — powiedział w końcu, subtelnym gestem pozbywając się okruszków z kącika warg.
— To znaczy?
„Żebyś wyrecytował Lei dojebany wiersz.”
— Żebyś spróbował znaleźć w literaturze fragmenty, które odpowiadają drzemiącym w sercu uczuciom.
„Co do kurwy?”
Mattia, nie słysząc wulgaryzmów maga, kontynuował niezrażony:
— Widzisz, jest wiele powieści, w których mężczyzna wyznaje swe uczucia, wiele jest też opisów tego, co też dzieje się w jego sercu, gdy myśli o swej ukochanej. Może dobrym pomysłem byłoby, gdybyś sprezentował Lei książkę z poruszającą twą duszę historią, zaś gdy w tekście pojawią się fragmenty dokładniej opisujące to, co chciałbyś jej przekazać, mógłbyś po prostu je zaznaczyć. Może opatrzyć stosownym komentarzem — dodał po chwili.
Antares zastanawiał się przez chwilę, ale słowa Mattii brzmiały zupełnie sensownie, rycerz widział w sumie to, co miałby zrobić i jak postąpić.
— Jeśli żadna z książek nie przychodzi ci do głowy, może mógłbym doradzić i… — podjął astrolog, ale tym razem to rycerz uniósł dłoń, przerywając mu. Coś rozbłysło za szkłem okularów, w głowie zrodziły się koncepcja i intencja.
— Nie, to nie będzie konieczne. Mam już pewien pomysł. — Antares skinął głową w podzięce.
Uśmiech wypłynął na twarz Mattii, astrolog splótł dłonie.
— W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć przedsięwzięciu powodzenia, chociaż… — Zawiesił głos, przechylił głowę. — Ale intuicja podpowiada mi, że to chyba nie będzie potrzebne, los uśmiecha się już wystarczająco szeroko.


Mimo mrozu za oknem, w bibliotece panowało przyjemne, przytulne ciepło. Tak bardzo pasowało do tego pomieszczenia, wiecznie wypełnionego ciszą, spokojem i zamyśleniem.
Antares zamknął za nimi drzwi, oddzielając ich od jakichkolwiek dźwięków gildyjnego życia dobiegających z korytarza. Omiótł wzrokiem bibliotekę, szukając jakiegoś dobrego miejsca, gdzie mogliby z Leą usiąść. Dobrze, że akurat nikogo tu nie było – po niewczasie rycerz zorientował się, że przecież biblioteka była otwarta dla wszystkich gildyjczyków, nietrudno więc byłoby znaleźć tu chociażby Sophie sprzeczającą się o coś z Hugonem i biednego Isidoro, stojącego przy nich w milczeniu, czekającego aż rozmowa zbiegnie na bardziej produktywne tory.
— Może tam? — Lea wskazała gestem nieśmiało wychylający się zza regału, miękki fotel.
— Może być tam.
Podeszli. Prócz fotela i towarzyszącego mu stolika, znajdowała się tu jeszcze niewysoka sofa, przycupnięta zaraz obok wytartej ze starości drabinki, częściowo schowana za jej wąskimi szczeblami. Lea usiadła, Antares zaraz do niej dołączył. Zapadła cisza. Rycerz spojrzał na siedzącą u jego boku łowczynię, na moment zapatrzył się na te lśniące zielenią oczy, na gładką skórę policzka, skrytego teraz w subtelnym półmroku, na wygięte w łagodnym uśmiechu usta. Każdy ten szczegół znał tak dobrze, mógł bez wysiłku przywołać je wszystkie w pamięci. A jednocześnie tak trudno było mu oderwać wzrok, jakby za każdym razem widział Leę po raz pierwszy.
— Wspominałeś, że chciałeś pokazać mi jakąś książkę. — Słowa Lei przywołały go do rzeczywistości.
— Tak, prawda… — Antares poprawił się na siedzeniu, podniósł trzymane w dłoni zawiniątko. Palce trochę się pociły, miecz leżałby w nich niepewnie. — To hm… to książka, jedna z moich ulubionych. Może niewielu nazwałoby ją dobrą literaturą, ale… To pierwsza, którą przeczytałem i… sir Roderyk mi ją polecił.
Lea przejęła zawiniątko, rozchyliła materiał, spojrzała na okładkę.
— Chciałem, żebyś ją miała.
Kobieta podniosła na niego wzrok, łagodne ciepło czaiło się na dnie spojrzenia.
— Dziękuję. Od razu wezmę się za czytanie.
— Możesz nawet teraz. — Antares uciekł gdzieś spojrzeniem. — Otwórz ją.
Lea zawiesiła na nim wzrok na nieco dłużej, ale zaraz wróciła do książki. Otworzyła, przebiegła spojrzeniem pierwsze linijki. Przewróciła stronę.
— Są obrazki — wtrącił rycerz.
Kobieta uśmiechnęła się, przewróciła kolejne kilka stron, trafiła na ilustrację. Zaraz obok – kilka akapitów tekstu.
— Tu jest coś zaznaczone…? — Ni to spytała, ni to stwierdziła; zerknęła na Antaresa.
— To ja zaznaczyłem — przyznał, wracając wzrokiem do tekstu, a potem znów gdzieś nim uciekając. — Takie fragmenty, które… Chciałbym żebyś hm… bardziej przeczytała.
Nie dostrzegł przelotnego uśmiechu ani błysku zrozumienia w tych zielonych oczach, poczuł jednak drobną dłoń, która sięgnęła jego własnej.
— W takim razie… Bardziej je przeczytam. — Lea na powrót skupiła się na książce. — Zdawało się, że to przypadek pozwolił przeciąć się ścieżkom naszego losu, ale to, co zmienia bieg drogi życia, nigdy nie dzieje się przypadkiem. Teraz, gdy patrzę na przeszłe wydarzenia, ten ulotny moment musiał być tym, gdy pierwsze iskry uczucia zrodziły się w mym sercu. Drobne i niepozorne, niczym ziarnko gorczycy, wyrosły w końcu w krzew wielki i rozłożysty, przyćmiewający każdy inny, zapuszczający korzenie tak głęboko, że gdyby chcieć go wyrwać, to tylko razem z całym sercem.
Antares poczuł, jak Lea przysuwa się nieco bliżej niego, jej ramię przylgnęło do jego ramienia.
— Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? — spytał cicho rycerz.
— Pamiętam.
Było tak przelotne i pozornie niewiele znaczące. Antares zwrócił wtedy uwagę na to, jak włosy Lei przyciągają wzrok i jak jej urocza twarz sprawia, że nie da się nie uśmiechnąć na jej widok. Ale wygląd był drobiazgiem, to mag najczęściej się na nim skupiał. Rycerz nie miał wtedy pojęcia, jak wiele Lea będzie dla niego znaczyła i jak bliska się mu stanie.
Kobieta przerzuciła kolejne kilka kartek.
Droga, którą podążam, niczym szlak wśród lodowatych szczytów – mróz i samotność są jedynym, na co mogę liczyć. Wieczna służba każe zapomnieć o sobie, nie dba o nic, za nagrodę biorąc szczęście z wykonanego zadania. Ale bogowie nie stworzyli ludziom serc z żelaza ni kamienia, ciało pragnie ciepła i uśmiechu. Twój zaś przeprowadzał mnie przez zimno i ciemność – bo gdy nikt nie spojrzał na dzieła moich rąk, ty jedna widziałaś me starania, a twój uśmiech i spojrzenie były niczym żar wiecznego ognia, dawały siłę, by podążać dalej.
Antares siedział sztywno na kanapie, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa i usilnie starając się nie zarumienić. Lea przez moment trwała nieruchomo, nim przerzuciła kolejne strony, dotarła do zakreślonego akapitu.
Wielu pyta, jaka niewiasta jest twym ideałem. Ja zaś odpowiadam, że ideału nie mam – ta, której oddam serce, stanie się mym ideałem. Jeśli w mądrej księdze szukać słowa „miłość”, oto będzie tam twój portret, moja pani.
Między ostatnie słowa wkradły się pauzy skrępowania. Antares nie był pewien, co ma robić, podążył więc za swym instynktem. Otoczył łowczynię ramieniem, przyciągnął bliżej siebie. Ten jeden raz, gdy przydałyby mu się porady maga, ten był kompletnie nieobecny, dokładnie tak, jak się umówili. Rycerz trochę tego żałował, a trochę się z tego cieszył.
Kolejne kartki mignęły, Lea znalazła następny zakreślony fragment.
W pewien sposób każdy nosi na swym sercu zbroję, każde serce trzyma tarczę. Jednak gdy jestem z tobą, pani, tarcza i zbroja nie istnieją, złożone bezpiecznie w mej zbrojowni. Ty jedna widzisz mnie takiego, jakim jestem – ze wszystkimi mymi bolączkami i wadami. Jedno twoje słowo zdolne przeszyć mnie na wylot. Czego nie dokona nastraszliwszy potwór, sprawić może jeden z twych kaprysów.
Lea poruszyła się niespokojnie, spojrzała na Antaresa.
— Antares, ja bym nigdy…
— Wiem. — Rycerz oparł czoło o jej skroń. — Wiem, Lea. Ufam ci.
Przez moment trwali tak, siedząc nieruchomo na kanapie, łagodne ciepło przepływało przez splecione dłonie, sączyło się przez wtulony w ciało bark. W końcu Lea wróciła do książki, szukając kolejnych fragmentów.
Dla każdego przyjdzie ostateczny czas, i wtedy, gdy spoglądałem śmierci w oczy, sądziłem że ten czas przyszedł też i dla mnie. — Lea urwała na moment, przewróciła stronę. — Z pełną świadomością stanąłem naprzeciw mego przeciwnika wiedząc, że to me ostatnie chwile. Nie miałem szansy wygrać, wyciągnięcie miecza oznaczało śmierć. Mimo to dobyłem broni, a ból mych ran nie miał dla mnie znaczenia. Gdy wszystko zdawało się przesądzone, a chłód i ciemność zamykały się wokół mnie, ostatnim co mnie ogrzewało, było wspomnienie twego uśmiechu. Ostatnim słowem twoje imię, ostatnią myślą – barwa twych przepięknych oczu.
Lea urwała, jej głos załamał się na ostatnich słowach.
— Antares… Gdy wtedy walczyłeś… Gdy było już po wszystkim…
— Tak — odparł, przyciągając ją mocniej ku sobie. — Byłaś mą ostatnią myślą.
Pamiętał ten moment – nie dbał o krew cieknącą z ran i wsiąkającą w miękki torf. Jedynym, o czym myślał, był medalion, który Lea podarowała mu na urodziny i który stanowił najcenniejszy przedmiot, jaki Antares kiedykolwiek posiadał. Co tam znaczył gromrilowy miecz – ten medalion był symbolem tego, że ktoś myślał o nim i widział wszystkie jego dokonania.
Lea podniosła na niego spojrzenie – oczy miała wilgotne emocjami, a jej głos zdawał się cichy, jakby przytłoczony nadmiarem wrażeń. Przekartkowała resztę książki, ale Antares nie zaznaczył tam niczego więcej – wszystko to, co chciał powiedzieć, zamykało się w tych kilku krótkich cytatach.
— Lea — zaczął niepewnie. Zastanawiał się już kilka razy nad tym, jak ubrać swoje myśli w słowa, ale gdy przyszło do tego konkretnego momentu, starannie ułożone wypowiedzi po prostu mu się rozsypały. — Ja… nie potrafię ładnie się wysłowić ani napisać niczego sensownego. Nigdy tego nie potrafiłem.
— Przecież to nic złego.
Rycerz wrócił do niej spojrzeniem, uśmiechnął się, lekko ścisnął jej dłoń.
— Może nie. Ale… przez to, że nie mówię za dużo i nie potrafię… Wypowiadać się tak jak tutaj. — Urwał, krótkim gestem wskazał książkę, westchnął. — Po prostu nie chcę, byś myślała, że to wszystko niewiele dla mnie znaczy i że to coś przelotnego. Że nie myślę o przyszłości.
Myślał o niej bardzo dużo, szczególnie od dnia swoich urodzin.
— Nie umiem być romantyczny. Ale chcę, żebyś wiedziała, że moje uczucia są szczere i prawdziwe. — Nachylił się bliżej, ściszył głos. — Kocham cię, Lea.
Ciepły blask rozświetlił jej spojrzenie, a na ustach pojawił się ten jeden, wyjątkowy uśmiech, którym zaczęła obdarzać jego i tylko jego, po tym jak udało im się wrócić z Crullfeld.
— Ja ciebie też.
Poczuł, jak jego serce zaciska się mocniej w piersi, a jego uśmiech tak bardzo poszerzył. Sama myśl o Lei zdawała się wypełniać go nową siłą i światłem, ale usłyszenie z jej ust tych trzech słów sprawiało że czuł, że mógłby przenosić góry.
— I to był bardzo romantyczny prezent — dodała.
— Podobał ci się?
Skinęła mu głową, uniosła dłoń, czułym gestem pogładziła go po policzku. Antares trochę stracił wątek, gdy myśli skupiły się na tym łagodnym dotyku, a spojrzenie przeniosło na usta wygięte w uśmiechu. Wypowiedział się tak nieskładnie, mimo to Lea sprawiła, że wszystko było dobrze. Gdy byli razem, całe to jego skrępowanie tym, że coś źle powiedział, że czymś ją uraził i że został źle zrozumiany po prostu ulatywało, jakby nigdy go nie było. Martwił się i denerwował, gdy był sam, a jego myśli galopowały w najróżniejszych kierunkach. Ale gdy Lea była przy nim, wszystko znajdowało swoje miejsce, zdawało się dla niego naturalne.
— Chciałabym… przeczytać twoją ulubioną książkę od początku. Będziesz czytać razem ze mną?
— Tak.
Lea poprawiła się u jego boku, przewróciła strony do początku. Antares przyciągnął ją bliżej, oparł policzek na jej skroni, wzrok podążył w stronę pierwszego akapitu. Lea zaczęła czytać:
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami…
Cisza biblioteki otulała ich swoim łagodnym ciepłem, a świat ograniczał się do tej jednej niskiej kanapy skrytej za steraną życiem drabinką. Wszystko było dobrze, wszystko zdawało się naturalne – na swoim miejscu, tak jak powinno być. Głos Lei, czytającej kolejne akapity, był jedynym, co się liczyło. Antares pozwolił sobie pogrążyć się w tym spokojnym, łagodnym uczuciu myśląc o tym, jak bardzo pragnął, by ta chwila trwała wiecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz