niedziela, 19 lutego 2023

Od Nikity — c'est drôle

Godzina wieczorna, złota, ale niemiło chłodna. Od bram szedł orszak, przesuwał się za rzędem cisów, wzdłuż alei zadbanych marmurów. Czarne kontury zarysowały się na tle zieleni, ich ruch niósł melodię na ostatnie pożegnanie. 
— Dużo ludzi.
Kiedy tłum zatrzymał się w dali, mężczyzna włożył kapelusz, dosiadł się na ławce. Towarzysz przesunął się, zrobił miejsce, ale nie zerknął na Nikitę. Skupiał się na pilnowaniu zaczarowanego pióra; lotka skakała między stronami dziennika, dość prędko, ale niekoniecznie dbale zakreślała okienka. 
— Ktoś zamożny. Stawiam na urzędnika.
— Tak zubożałeś w Gildii, że nagle uważasz urzędników za zamożnych?
— Urzędnik z magistratu. — poprawił się. — Od dóbr ziemskich.
Towarzysz zmarszczył czoło, ale nadal nie uniósł wzroku. 
— Dzwon bił za krótko, pleban średnio przepadał za zmarłym. — kontynuował myśl. — Wiem, że chciał od miasta na drogę za kaplicą. Mówił krótko przed moim wyjazdem, że idzie składać prośbę. Domyślam się, że zostało odrzucona, bo dziś z rana prawie wpadłem tam w błoto.
— Zaglądałeś mi do dziennika? 
— Zgadłem? — uśmiechnął się; szeroko, gdy ten w końcu na niego zerknął. — Zgadłem.
— To było za łatwe. — Mężczyzna zawinął dłonią; księga zamknęła się, pióro podskoczyło, osiadło mu za uchem. Wyprostował się, zerknął na żałobników. — Teraz coś cięższego. Wskaż mi, która to wdowa, a które to kochanki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz