poniedziałek, 20 lutego 2023

Od Sophie cd. Reginalda

Przygoda potrafiła odnaleźć człowieka w najmniej spodziewanym miejscu. Zwykły dzień, przeżywany tak, jak każdy inny, potrafił przynieść jakąś nowość i niespodziankę, której nie dało się w żaden sposób przewidzieć, a która czyniła życie interesującym i ciekawym. Dla Sophie wycieczki do biblioteki zawsze były ciekawe, chociażby dlatego, że kobieta mogła pogrążyć się na długie godziny w lekturze książek, z natury swej pełnych zajmujących informacji i wiedzy, której często nie dało się znaleźć nigdzie indziej. Dla niektórych biblioteka, szczególnie ta uniwersytecka, mogłaby wcale nie być miejscem kojarzonym z przygodami i niespodziewanymi rzeczami, jednak rzeczywistość widać rządziła się swoimi prawami. Widać przynależenie do Gildii sprawiało, że przygody same znajdowały człowieka, nawet w tak spokojnym i zamkniętym miejscu, jakim była biblioteka.
Początkowo Sophie spodziewała się, że nieznajomy, kimkolwiek był, będzie miał raczej problem natury lingwistycznej – że słysząc jej rozmowy z Reginaldem i ich wspólne zastanawianie się nad tym, co znaczyło dane słowo lub jak zinterpretować dane zdanie, postanowił zasięgnąć u nich języka, biedząc się z czymś podobnym. Jednak w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego i Sophie nie była pewna, czy naprawdę nowopoznanemu naukowcowi z dalekiego kraju potrzebny jest kolejny alchemik, czy raczej nie powinien udać się ze swą bolączką ku organom sprawiedliwości.
— Oni nie słyszą — odpowiedział na jej pytanie, potrząsając charakterystycznie głową. — Widzą to — mężczyzna wskazał na siebie — i nie słyszą. Myślą „On ma źle tutaj” — i wskazał na swoje czoło.
— Nie słuchają obcokrajowca — mruknęła Sophie, kiwając głową. Dziwne, Rajendra wyglądał na bogatego człowieka, a tacy ludzie zawsze mieli posłuch wśród straży miejskiej; nie odprawiano ich z kwitkiem, jak zwykłych zjadaczy chleba. Tak przynajmniej alchemiczka uważała. Widać bariera językowa okazała się za duża na tak skomplikowaną sprawę.
— I ta rzecz, która została ci skradziona… — Urwała widząc lekkie niezrozumienie na twarzy drugiego alchemika. — Rzecz wzięta przez innego. — Teraz mężczyzna pokiwał głową. — To jest lek?
— Tak, ale nie.
— Nie rozumiem.
Rajendra westchnął ciężko, potarł podbródek, zamruczał coś pod nosem, starając się ułożyć myśli.
— Reginald? — Alchemiczka trąciła stojącego obok tłumacza. — A jakby powiedział po aishwaryjsku, to myślisz, że byś sobie z tym poradził?
Mężczyzna zamyślił się, przebiegł wzrokiem w kierunku ustawionych na półkach książek.
— Może.
Kręcąca się po pomieszczeniu bibliotekarka rzucała im nieco poirytowane spojrzenia, aż w końcu podeszła bliżej, by zwrócić im uwagę i powiedzieć, że biblioteka to nie miejsce na długie dysputy i dywagacje. Sophie starała się obłaskawić kobietę argumentami o tym, że dyskutują ważne zagadnienia związane z równie ważnym projektem, Reginald w uczony sposób wpatrywał się wtedy w książki, zaś Rajendra obezwładniał kobietę szerokim i promiennym uśmiechem idealnie białych zębów.
Próby porozumienia się po aishwaryjsku okazały się trudne, Sophie próbowała jakoś wesprzeć Reginalda, ale jej wysiłki skupiały się raczej na tym, by dopasować do siebie fakty.
— Ach, już rozumiem! — powiedziała w końcu, pstryknąwszy palcami.
Reginald rzucił jej pytające spojrzenie.
— Ta substancja, którą Rajendra zsyntezował, to faktycznie lek. Ale jeśli przyjmie się go z niektórami typami jedzenia, połączenie może okazać się śmiertelne.
— I to ktoś mu ukradł?
Alchemik pokiwał głową.
— Inny wziął i poszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz