Szkolona pod Słońcem Nathoriego dopełniałam przepowiedni, którą mój ojciec usłyszał tuż po nastąpieniu jedenastej katastrofy. Moje narodzenie miało zwiastować kolejną, dwunastą, i jak powiedziała stara Wróżka, tak było. Kilka miesięcy po przyjściu na świat, do ojca przybył posłaniec z wiadomością o klęsce i potężnym bąblem na lewym udzie.
✹
Nikt nigdy nie mówił, że mój ojciec, mimo wysokiego stanowiska, był osobą myślącą trzeźwo, a co dopiero zdrowo. Nikogo nie dziwiły jego comiesięczne wycieczki do zapomnianej części miasta, gdzie oddawał się wielogodzinnym seansom czytania przyszłości zapisanej zarówno w kartach, dłoniach, czy kryształowej kuli, którą miała przecież każda szanująca się wróżka. Czasem przynosił im nawet filiżankę z fusami z kawy, którą wypił wcześniej tegoż samego dnia.
Ta Wróżka była jednak inna, a przepowiednie przez nią orzekane, sprawdzały się zawsze. Może też dlatego tak wcześnie przepłaciła własną głową, wcześniej wręczając memu ojcu splamiony pożogą i krwią medalion, który za miesięcy siedem trafić miał prosto do mojej kołyski i który towarzyszyć miał mi do ostatniego dnia pełnionej przeze mnie służby.
Zapewniała o słuszności czynu, a gdy pytano, co miałabym począć z nieszczęsnym wisiorem, odpowiadała zawsze tak samo i za każdym razem odpowiedź nie rozmywała mgły sprzed oczu mojego ojca.
Ta, co urodzi się dnia siódmego, pierwszego miesiąca, ta, co podobna do samego znamyenya, ta zdoła rozpalyić ję oćby łypnięciem złetego oka. A byesy usłuchają co jest, co będzie do orzekania.
Z miłością, zapałem i wrodzonym talentem oddawała się treningom zarówno duszy, jak i ciała. Wkrótce pokonując kolejno braci starszych o cztery, dwa i sześć lat, podobnie kuzynostwo, gdy powodziło się zebrać na biesiady w gronie szerszym, niż bliższa rodzina. Rosła na dziewuchę wykształconą, obytą z bronią, jak i niezwykle atrakcyjną, a ten konkretny zestaw nie podobał się ludziom, szczególnie gdy usłyszeli, że nie postanowiono o zamążpójściu panienki, uznając, że partner jedynie przeszkadzałby dziewoi w pięciu się na szczyt i samodoskonaleniu. Chcąc nie chcąc, mało który właściwie za dziewczyną się oglądał, szczególnie gdy wyszło na to, że zdołała powalić każdego z okolicznych wiosek jak i miejscowości, a mężczyźni należeli w tamtym rejonie do istot nad wyraz wrażliwych i łatwo trzymających urazę.
Oddana pod opiekę jednego z mniej znanych zakonów pod wezwaniem Nathoriego, od rozpoczęcia swojego siedemnastego po dwudziesty rok życia, szkoliła się i pracowała nad niedoskonałościami, zarówno tymi, które ostały się na jej fizycznej, jak i psychicznej formie. Wydalona została dopiero po pozbawieniu dłoni jednego z kapłanów, gdy ta znalazła się nieco zbyt blisko wewnętrznej części jej uda.
✹
Zauważył u niej jedną, charakterystyczną cechę, która pozostawała niezmienna, niezależnie od pory dnia, czy roku, a nawet i pogody. Kobieta nigdy nie wiązała włosów. Przeważnie złote, choć gdzieniegdzie barwiące się niby miedzią kosmyki, zawsze opadały wolno, pofalowaną kaskadą, sięgając za połowę jej pleców. Niektóre w tym miejscu pozwalały sobie zwinąć się w delikatne loczki.
Nie uważał to ani za wadę, ani za atut, bardziej dziwił się faktem, że nie przysparzały jej one problemów i wciąż z łatwością poruszała się po polu bitwy. Przecież w każdej chwili mogły zaplątać się w gęsto przeplatające się gałęzie, czy zwyczajnie mogło zostać to wykorzystane przez przeciwnika. Raz nie zdołał się powstrzymać, a raczej jego jadaczka i wystrzelił z pytaniem, zanim zdążył dobrze zastanowić się nad tym, czy w ogóle warto.
Odpowiedziała mu rozwarciem szerzej powiek, śmiechem i pokręceniem głową. Dokładnie w tej kolejności.
Pierw owy śmiałek musiałby mnie dosięgnąć.
Pewność siebie i pycha, jaką emanowała dwudziestolatka zawsze zbijała go z tropu i przyprawiała o nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Cicho liczył, nawet modlił się, chociaż przecież człowiekowi nie przystoi życzyć drugiemu źle, by Narcyza zwyczajnie się potknęła i przynajmniej przez moment sięgnęła dna. Zawsze uważał, że wszystko przychodzi jej ze zbyt wielką łatwością, stąd pobłażliwość, którą emanowała na kilometr.
Mimo wszystko to jedno spojrzenie oczu, które przypominały bursztyny, obdarowane innym odcieniem w zależności od oświetlenia, wynagradzało mu wszystko. Sprawiało, że jak na zawołanie zapominał o wszystkich jej wadach, a skupiał się na zaletach i czuł, jak upada dla niej coraz bardziej.
Nawet jeśli należała do osób niskich, zaskakująco niskich, bo przeciętnemu mężczyźnie sięgała poniżej ramienia, znajdowała się wyżej od niego i również zerkała na niego z góry. Tak dać się omamić takiemu chucherku.
Hańba, Grigoriju, hańba.
Marzyłam zarówno o sukniach i służkach, jak o mieczach, pożodze i rozlewie krwi. Śniłam sny dobre, jednak widok rozczłonkowanych towarzyszy broni zawsze jakoś w stanie był zacietrzewić się w umyśle i doprowadzić do poczucia niecnego, przywołując coraz częściej nocne mary.
Nie należałam do tych krzyczących, czy płaczących. Jedynie budziłam się zlana potem, obawami i lękiem przed tym, co czaić może się po drugiej stronie drzwi, za drzewem, czy poza bezpieczną strefą, jaką stanowił teren oświetlony przez ognisko. Okrutnie to wszystko wpływało na wyobraźnię i mózg strawiony przez niepokój i odrazę, sam z siebie przywoływał widoki, o których pamiętać się nie chciało, bądź tworzył całkiem nowe, wcześniej niespotykane.
Wiedziałam, że wiele z podobnych mi, tych samych płcią, chciało prowadzić żywot taki, co ja, jednak równie mocno świadoma byłam iż nie stanowił on dla każdego i wiele z nich mogło nie ujść z wielu wypraw cało. O ile w ogóle w stanie byłyby powrócić. Gdy spotykałam dziewczynki, które spoglądały na mnie jak na ikonę, darzyłam je ciepłym, szczerym uśmiechem i kłamałam, że tak, że mogą zostać rycerzami, że mogą walczyć o siebie i świat. Dla kobiet dorosłych i nastolatek tyle czułości już nie miałam. Mówiłam twardo. Nie. Możecie machać nożem kuchennym, nie mieczami, nie halabardami.
✹
Bogowie nie zawsze są przychylni. Czasem się od nas odwracają. Irytują się mniej, lub bardziej i zsyłają na nas kary za nieposłuszeństwo.
Bogowie najczęściej stają plecami do tych, którzy całe życie oddali właśnie im. Świadomość ta dotarła do mnie dość niedawno, może też stąd z dnia na dzień coraz bardziej odsuwam się od wiary i coraz bardziej zapominam modlitwy, które dawniej szeptałam pod nosem, noc w noc, klęcząc przy łożu, nad którym mienił się symbol. Delikatnie, dosłownie przyprószony łuną księżyca. Z dłońmi splecionymi na rękojeści mojego Mäyrä.
Wciąż nie dowierzali widząc kobietę, na domiar złego dzierżącą w dłoni miecz wykonany ze szkła i kryształu. Powleczony magią (może i bejcą) nigdy mnie nie zawiódł. Nigdy nie pękł. Nigdy się nie wyszczerbił. Jedyne na co mogłam się poskarżyć, to charakterystyczny dźwięk, który towarzyszył mu przy każdym uderzeniu. Jak gdyby podjąć się podróży do groty kopalnianej, dosięgnąć miejsca, gdzie mienią się potężne bloki z kryształu i jeden z nich pstryknąć delikatnie paznokciem.
Przyjemnie, jednak nie po pięciu latach. Wolałabym już przysłuchać się brzękowi stali, świstowi metalu.
Cóż nam z tego wszystkiego, gdy okaże się, że również i miecz zamoczony w czystej magii nie zdoła uchronić nas przed najwyższymi? Co powiedzieć mają ci, którzy nawet nie dzierżyli ostrza, a halabardę?
Bogowie lubią odwracać się od poległych na polu walki, przekonałam się o tym również, dość niedawno, ściskając w palcach medalion podarowany od wróżki, gdy drugą przytulałam do łba Kha’sisa.
Biesy nie były bowiem tak straszne, jak je malowano, a wisior upewniał mnie w tym przekonaniu. Był to chyba jedyny przypadek, w którym Wróżka nie miała racji, bowiem nie trzeba było krzyczeć, grozić, czy rozkazać, a wręcz przeciwnie. Prośby, rozmowy, wszystko o tyle milsze i przytulniejsze, a i wkrótce doprowadzające do tego, że zarówno drogi Kha, jak i pozostałe jedenaście bestii (te jednak traktowałam bardziej jako osobne byty, którym zapewniałam jedynie bezpieczną przystań), okazały się istot...
Indywidualne
od serca✹
Grisza ✹
✹ Percy ✹
✹ Ferense ✹
✹ Apollo ✹
seria jedenastu✹ Pierwszy ✹
✹ Drugi ✹
Przemiłą osóbkę, która posiadała właściwy arystokratom talent do pojawiania się w najmniej odpowiednim momencie, miał okazję poznać już znacznie wcześniej, lecz jak sam musiał przyznać przed sobą nie wywarł wtedy najlepszego wrażenia. Wtedy zresztą gdyby być ścisłym nie była jeszcze członkiem gildii, może, kiedy pomagał jej przygotować pokój, a może… a może po prostu był gbur nieokrzesany i nie umiał po prostu z nikim przywitać się jakby nakazywało dobre wychowanie. Prawdę mówiąc kpił z dobrych manier i tych, którzy zdawali się raczej ich więźniami niż użytkownikami. Z drugiej strony czuł do nich jakiś szacunek, jak do tych czytających książki. Postanowił tym razem być jak najbardziej uprzejmym. Zapukał delikatnie w drzwi. Natychmiast niemalże ukazała się w nich kobieca twarz.
OdpowiedzUsuń- Witaj Narcisso. Zdaje się, że przez przypadek otrzymała panienka przesyłkę, która miała trafić do zielarza i… Ale tak właściwie przychodzę się przywitać, albo może zaprosić na szklaneczkę czegoś mocniejszego. Trzeba powiedzieć, że nie najlepiej ostatnio zaczęliśmy znajomość. A przy okazji to bym to zielsko zabrał. Taki los jak się jest przynieś, wynieś, pozamiataj. Nic tylko ścigaj zaginione przesyłki po całej chałupie, bo się komuś zachciało roboty i się chwycił za to, na czym się nie zna. Jakby miał doświadczenie to by wiedział, ze jak niezlecone to się nie niesie. A nie ja potem musze to dźwigać po schodach, ludzi niepokoić. Ale to może i lepiej. To, co panienka powie na kieliszka? Niechże będzie chociaż jakaś korzyść, że głowę zawracam.
Wybitnie mi nie poszło to powitanie, ale mam nadzieję to naprawić we wspólnym wąteczku.
Ten dzień miała spędzić na słodkim nic nierobieniu i odpoczynku. Uznała, że należał jej się, szczególnie że spędziła sporo czasu na wykańczaniu wszystkich obowiązków, jakie spotkały ją ze względu na przeprowadzkę na tereny gildii, a jeszcze więcej na dotarciu do miejsca. Miała nareszcie moment na odetchnięcie i na to, by spędzić o kilka chwil dłużej na twardym łóżku. Zdecydowanie wolała takie od miękkiego, zapadającego się materaca, czy zimnej, kleistej ziemi, dlatego z przyjemnością okrywała się futrami, rozkoszując się ciepłem i ciężarem Khardiasa, który spoczywał na jej nogach.
UsuńDo momentu, gdy ktoś nie pozwolił sobie zakłócić jej spokoju, uporczywym pukaniem do drzwi. Wyczołgała się spod nakryć, chociaż zrobiła to dość niechętnie i poprawiając satynowy szlafrok w odcieniu głębokiej, ciemnej czerwieni przynoszącej na myśl wytrawne wina. Naburmuszenie zniknęło jednak krótko po tym, jak dostrzegła po drugiej stronie Krabata, który prędko zaczął się tłumaczyć powodem najścia.
— Miło cię widzieć, Krabacie. Właśnie, posiadałam pewne wątpliwości co do słuszności zawitania pakunku w moich progach, jednak nie miałam odwagi dopytać się, czy aby na pewno nie zagościła tu pewna pomyłka. Mogłam wcześniej się tym zająć, byłoby mniej problemu. Dla ciebie, znaczy się — odparła, zagarniając nieśmiało włosy za ucho. Khardias przyglądał się dwójce z wysokości łóżka, nie mając chęci ruszyć się o choćby milimetr. — I z chęcią się z tobą napiję. Pozwolisz tylko, że się przebiorę.
[A tam, jest cudnie uwuwu]
Wieczór dłużył jej się niemiłosiernie, ale ciągłe spoglądanie na zegarek w żaden sposób nie przyspieszało upływu czasu. Co i raz wzdychała, co najpewniej jej otoczenie brało za objaw beznadziejnego zadurzenia w jednym z przystojnych kawalerów, co i rusz przepływających w tańcu w pobliżu jej stolika. Nie miała nawet ochoty udawać, a z nudów głowa chyliła jej się na stół. Na szczęście zanim dała po sobie poznać jak bardzo jest znudzona. „Nie jesteś tu dla siebie” przemknęła jej przez głowę myśl natychmiast stawiając ją na nogi. Nie mogła narazić swojej reputacji, ze względu na interes gildii. Przybrała, więc pełną zainteresowania pozę i zaczęła przysłuchiwać się rozmowie toczącej się najbliżej niej. Oczywiście nie wynosiła z niej nic nowego, ale przynajmniej utwierdzała się w przynależności do tak zwanej arystokracji. Myślami była jednak zupełnie, gdzieś indziej. Do porządku przywołał ją dopiero głos matki:
OdpowiedzUsuń- Sorelio, zagraj nam coś. Tak pięknie grasz na pianinie.
- Oczywiście matko.
Skłoniła się z gracją i niejaką dumą, po czym spokojnym krokiem podążyła do instrumentu. Grała całkiem nieźle, ale dbała też by repertuar nie był specjalnie wyszukany. Nie chciała uchodzić za wirtuoza, bo ci najczęściej mają trochę nie po kolei w głowie. Miała być tylko dobrze wykształconą szlachcianką. Nie oczekiwano od niej arii operowych i tak jak przypuszczała w kilka chwil skupiła na sobie spojrzenia wszystkich. Schlebiała jej nawet ta uwaga. Nagle jednak drzwi się otworzyły i do wnętrza wkroczył ktoś nowy odbierając jej znaczną część widowni, jeśli nie całą. Zerknęła w tamtym kierunku, ale natychmiast odwróciła wzrok. Domyślała się, że nowa członkini gildii dostrzegła ją, kiedy rozmawiała z Krabatem, a ostatnim, czego teraz potrzebowała było publiczne zdemaskowanie. Uśmiechnęła się, więc i wróciła do stolika wyczekując dogodnego momentu, by zamienić kilka słów z panienką Aigis. Wreszcie zdybała ją przy bufecie. W około nie było nikogo, więc odważyła się odezwać.
- Doszły mnie słuchy, iż zdecydowała się panienka dołączyć do gildii. Wszystko wskazuje więc, że będziemy się częściej widywać. Jestem Sorelia Acantus, tylko proszę nikomu nie wspominać o tej rozmowie. Powiedzmy, że nie zależy mi na rozgłosie. Chciałam się tylko przywitać.
Nie miała zamiaru ukrywać, że lubowała się w bankietach, wystawnych balach i miejscach, gdzie było sporo ludzi, a jeszcze więcej alkoholu. Oczywiście, znała opinię publiczną i ich stosunek do kobiety rozkoszującej się w napojach wyskokowych, nie miała jednak najmniejszego zamiaru przejmować się tym, co myślą inny. Gdyby rzeczywiście zwracała na to uwagę, pewnym byłoby, że nigdy nie znalazłaby się w miejscu, w którym aktualnie przebywała. Pewnie ślęczałaby zamiast tego nad kołyską, bujając dziecko jednego z arystokratów, szkoląc się w grze na skrzypcach, czy pianinie. Znała podstawy, to jej wystarczało, a na myśl o małym stworzeniu, które wcześniej musiałoby opuścić jej łono, robiło jej się słabo. Nie była, póki co gotowa na potomstwo i wątpiła, czy kiedykolwiek jej się to odmieni. Dobrze było jej samotnie, bez myśli, że któregoś dnia może jej się nie udać, a że jej strata nie przyniesie komukolwiek utraty opiekuna, bez którego mało co będzie w stanie wykonać.
UsuńOprócz tłumów i alkoholu przepadała również za dobrą muzyką i w tym wypadku nie miała na co narzekać. Panienka rytmicznie wygrywała piękne utwory, na tyle urokliwie, by Narcissa pożałowała natychmiast tak późnego zawitania w tutejsze progi. Gdyby przyszła kilka chwil wcześniej, udałoby jej się wysłuchać całego występu, albo przynajmniej większej jego części. Tymczasem mogła tylko cicho westchnąć i zacząć błąkać się po sali, by finalnie trafić do bufetu, gdzie artystka ją doścignęła.
Przedstawiła się, a Narcissa odetchnęła z ulgą, bo wciąż trafnie przyporządkowywała nazwiska do twarzy ludzi. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Może pani liczyć na moją dyskrecję — odparła cicho, kiwając delikatnie głową. — Dobrze jest móc wreszcie panienkę spotkać, swoją drogą. Narcissa Aigis, cała przyjemność po mojej stronie. Zaprawdę pięknie pani gra, panienko Acantus, naprawdę szkoda, że zdążyłam dopiero na koniec występu. Mam jednak nadzieję, że będę miała jeszcze okazję usłyszeć jakiś utwór w waszej aranżacji.
Wiadomości przychodziły drogą lotnicza w ostatnim czasie bardzo rzadko, czy raczej w rzadko poza ustalonymi terminami. Równie rzadko ktoś poza Ignatiusem przychodził coś nadać. Znudzona bezczynnością postanowiła wyjść nieco się przewietrzyć. Stała właśnie oparta o pień drzewa, gdy dojrzała zbliżającą się od strony gildii kobiecą postać w towarzystwie ogromnych rozmiarów wilczura. Nigdy o tym nie wspominała, bo nie widziała powodów by chwalić się tą słabością, ale sylfa panicznie bała się psów. Ciężko orzec, czy to dlatego, że nadto przywodziły na myśl działania służb celnych, czy też po prostu były dla niej za głośne. Nie umiała właściwie nawet powiedzieć, w jaki sposób w ciągu kilku sekund znalazła się na jednaj z wyżej położonych drzewnych gałęzi. Kiedy niezwykła para stanęła u drzwi kobiety dawno już tam nie było po śledziła rozwój sytuacji bezpiecznie ukryta wśród liści. Blondwłosa rycerka stanęła u drzwi i zapukała kilkakrotnie.
OdpowiedzUsuń- Szukasz sokolniczki – zawołała Philis ukryta wśród konarów. Właściwie spokojnie rzec by można, że to jej głos zawołał, bo sama jego właścicielka ukryła się bardzo skutecznie. – Jeśli tak to tutaj jestem.
Nabrawszy nieco odwagi wyszła ze swojej kryjówki i zawołała nieco głośniej.
- Jeśli czegoś potrzebujesz to odeślij wpierw tę bestię… Nie zejdę póki on tu będzie… chociaż… czy to pies? Bo jeśli to jednak jakiś demon z piekła rodem to nie ma problemu i już zaraz jestem na dole.
Pragnęła jedynie poinformować Percivala, iż dotarła cała i zdrowa na tereny gildii, że Chryzant również się tu zajmuje i może przy okazji miała ochotę podpytać, jak tam postępy w kwestii zapoznania się z panienką Yvonne. Dopingowała go w tym pilnie, nawet jeśli wiedziała, że szanse na powodzenie miał raczej liche. Nie był osobą, której zagadywanie osób, które uważał za atrakcyjne, przychodziło z łatwością. Wręcz przeciwnie, nieco się w tym gubił, plątał i nie do końca był świadomy, w jakim kierunku powinien to wszystko popchnąć.
UsuńBolała ją za każdym razem myśl o tym, jak długo list będzie dochodził, a jeszcze bardziej, ile mężczyźnie zajmie odpisanie na niego i powrót do kobiety. Nie dało się jednak tego obejść, a ona musiała pogodzić się z wizją niecierpliwego wyczekiwania odpisu od brata.
Ku jej niezadowoleniu, drzwi do ptaszarni, gdzie rzekomo miała znajdować się sokolniczka odpowiedzialna za wysłanie listu, stały zamknięte i nikt nie miał zamiaru otworzyć, mimo pukania w drewno. W końcu głos odpowiedział, jednak z góry, nie z budynku.
Khardias był oburzony i kręcił nosem, burcząc coś na przestraszoną sylfę. Narcyza natomiast uśmiechnęła się w jej stronę.
— Przepraszam, nikt mnie nie uprzedził, że się ich lękasz — odparła, klepiąc Kha'sisa po głowie i prosząc go, by oddalił się na tereny gildii. Nie chciała, by odkryto rzeczywistą postać biesa, a przynajmniej nie teraz. Borzoj posłusznie odtruchtał, wcześniej jeszcze raz przeklinając sokolniczkę. Aigis mogła jedynie pokręcić głową. — Już sobie poszedł, bez obaw. Jeszcze raz przepraszam, chciałam jedynie nadać list, jeśli jest taka możliwość.