poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Od Xaviera cd. Yuuki

Wprowadzono ich do następnego obszernego pomieszczenia; lśniący błysk czarnych posadzek i hebanowych segmentów, dla których odsadą stały barwne, przesycone kolorem puchowe dywany, poduszki, czy krochmalone kotary. Marmurowe tygrysy czaiły się w kątach, srebrzone węże wiły nad wezgłowiami, a dziwaczne ptaszydła zerkały z framug wysoki okiennic. Do pokoju wlewał się chłodny blask nocy, lodowaty połysk śniegu zaległego na ogrodach, który nadawał salonowi pewnej osobliwości. W dziennym świetle byłby zbytnio ekscentryczny, zbytnio chaotyczny i zdecydowanie niezrozumiany przez kogoś poza rodziny Tenebris — wówczas idealnie oddawał zagadkowość właściciela lokum.
Mężczyzna usadził ich w głębokich berżerkach. Siedzenia ustawiono wokół niskiego, miletowego stolika, gdzie na cynowych tacach ułożono kieliszki. Yuuki bez większego zastanowienia rzuciła się na poduszki i wychylając się znad fotela, zaczęła przebierać szkła za odpowiednim kompletem. Xavier natomiast przysiadł na krańcu mebla, odwrócił się w stronę okna. Przez chwilę śledził wzrokiem ścianę roślinności; wieczne zielone igliwia, wynaturzone drzewa magnoliowców o wątłych gałęziach, które straszyły makabrycznymi cieniami rozpełzłymi po trawniku, fasadzie budynku i oknach oranżerii. To właśnie szklanemu budynkowi bard przyglądał się najbardziej. Na tle rozświetlonego mroku widać było wyraźnie zarysy pierzastych listowi i egzotycznych aralii, pod którymi to krzątały się ludzkie sylwetki. Kilka osób leniwie przesuwało się po pomieszczeniu, ale zdecydowana większość w pośpiechu wbiegała i wybiegała ze szklarni. To oni najbardziej zainteresowali Xaviera, który obserwował ich do momentu, aż nie wrócił z uwagą do Regana, który stawał się coraz hałaśliwszy w swoich ruchach. Kręcił się przy kredensach, coś ciągle przestawiał, coś przesuwał, czegoś tam szukał, a przy tym na okrągło o czymś mówił.
Odkąd opuścili poprzedni salon, mężczyzna nieustanie wiódł opowieść. Wspominał okresy możliwie bliskie wyłącznie mu, przywoływał postacie, rzucał nazwiskami i nierzadko posługiwał się żargonowym słownictwem, przez co Xavier nie był w stanie do końca zaangażować się w rozmowę. Z początku rzeczywiście chłopak próbował dotrzymywać mu kroku i od czasu do czasu wtrącić jakiś ogólnik, dać znać, że słucha, ale po pewnym czasie poddał się w swoich działaniach. Zwłaszcza że w pewnym momencie starszy anioł tak się rozgadał, że trudno było stwierdzić czy w ogóle dba, aby swoje słowa kierować do kogokolwiek. Równie dobrze mógł rozmawiać z Mariuszkiem, który człapiąc we własnym tempie, kręcił się pod nogami dziadka, niby do towarzystwa, niby z nadzieją, że ten go w międzyczasie podrapie po pyszczku.
— Ach, to będzie odpowiednie. — Reagan odsunął się od segmentu, przestąpił przez krokodyla i w końcu podszedł do nich. — Normalnie zaprowadziłbym was do oranżerii, ale twoja matka rozłożyła bukiety i nie chce, żeby się tam Mariuszek kręcił.
W dłoniach trzymał butelkę z ciemną, wręcz czarną zawartością. Bez etykiet, bez żadnych stempli, wyłącznie z amatorsko zapieczętowanym korkiem.
— A poza tym widziałem, że Eugenia zdążyła się tam rozgościć wraz z Gertrudą. Myślę, że niewskazane byłoby, żeby pan Delaney tak szybko wpadł na te dwie kobiety. Nie uważasz Yuuki?
Dziewczyna prychnęła; ostentacyjnie z wręcz koturnowym odchyleniem się do tyłu i wzniesieniem wzroku w sufit, ale o dziwo bez większych komentarzy. Mruknęła wyłącznie coś niezrozumiałego pod nosem, co wywołało u Regana delikatny uśmiech.
— Gdyby wzięły was w obroty, to pewnie do dnia ich wyjazdu już bym was nie odzyskał. Tu przynajmniej będziemy mogli się napić w spokoju. Reszta domowników nie przepada za tym miejscem, więc raczej nie powinna...
— Dziadku.
— Och, właśnie.
Sięgnął dłonią do zalakowanego korka i w końcu otworzył butelkę. Yuuki usłużnie podsunęła mu kieliszki; cienkie szkło, tulipanowy kształt z pajęczynowatym upstrzeniem. Chłopak złapał się na tym, że ze zbytnim urzeczeniem wpatrywał się w grę świateł, gdy melasowa nalewka wypełniała szkło, skrząc w przypalonych, bursztynowych barwach. Czuć było delikatny korzenny zapach z tą charakterystyczną nutą trzcinowych alkoholi.
Gdy mężczyzna rozlał wszystkim, Xavier podniósł kieliszek. Wówczas zadziało się coś dziwnego; reszta również chwyciła trunek, szkło przytknęli do ust, ale ostatecznie nie wzięli łyku. Obserwowali chłopaka. I chociaż nie rzucali mu zbytnio ostentacyjnych spojrzeń, wyłącznie lekkie zerknięcia z ukosa, to i tak odczuwał ich w pewnym stopniu oceniający wzrok.
Mężczyzna z Yuuki zrobili mu to samo co w sali muzycznej. Bez większego powodu przycisnęli go nagle, oczekując od niego, tak naprawdę nie wiadomo czego. Wówczas wprowadziło to Xaviera w sporawe zakłopotanie; został wzięty z zaskoczenia, postawiony w nowej sytuacji i to przed całkiem obcą mu osobą. Teraz również nie czuł się do końca pewny w tym dziwacznym zdarzeniu, ale miał przynajmniej jakiekolwiek szanse, aby zachować swoje godności. Przybierając dumną manierę, mógł choć przez chwilę zagrać na pozorach opanowania.
— Na zdrowie —  rzucił, układając usta w grzecznościowe uśmiechy, po czym z nieco większą śmiałością upił z kieliszka.
Mógł się spodziewać, że zostanie ugoszczony tym słynnym rumem dziadka, o którym tyle razy przyszło mi usłyszeć. Wprawdzie zdarzyło się nie raz, że Yuuki uraczyła go znamiennym napitkiem — czy też pochodnymi, rzekomo inspirowanymi, ale ten zdecydowanie wyróżniał się na tle innych rumów. Miał dość ostry smak i czuć było wyraźny smak spirytusu z lekką ziołową nutą, który gryzła w gardło, tak że przy pierwszym zetknięciu odruchowo chciało się złagodzić czymkolwiek odczucia. Chłopak jednak wstrzymał się ze zbyt gwałtownym sięganiem po wodę, nadal będąc świadomy, że wiszą nad nim wymowne spojrzenia. Wyłącznie odchrząknął, aby po chwili wszelkie dotkliwości ukryć za kurtuazyjnymi uśmieszkami.
Regan również przybrał pogodny wyraz twarzy. Odłożył kieliszek i odchylił się do tyłu, aby z cichym westchnięciem lęgnąć na poduszkach.
— Cieszcie się, że dopiero teraz przyjechaliście. Ominęło was epicentrum paranoi.
— Ciocia Eugenia przyjechała ze swoim psem?
— Nie, na szczęście nie. Za to ci od Emilii. Na niebiosa, przecież to szaleństwo. Zawsze byli problematyczni, takie geny, ale są jakieś granice. Kuzyn Vesta zwiózł rodzinę, aż z Vanneberg. Z Vanneberg!
— Nigdy ich nie lubiłam — dopowiedziała Yuuki, przechylając się do kieliszków.
Jak Regan polewał według przyzwoitości, tak anielica całkiem nie dbała o kultury. Bardziej niż nalewać, ona rozlewała i to w taki sposób, aby od razu opróżnić całą zawartość butelki. Normalnie Xavierowi to nie przeszkadzało; taka była jej maniera, ale wówczas spoglądał na menisk w kieliszku z pewną obawą. Rum był mocny, długa podróż dawała o sobie znać, a na zaproszenie do stołu będą musieli jeszcze trochę poczekać.
— Mariuszek ich przywitał. A on również za nimi nie przepada, więc Magnus ostatecznie musiał ich ulokować w drugim skrzydle. I to na całe szczęście. Nie muszę przynajmniej słuchać wrzasków tych bachorów.
— Czy dzieci od Vesta nie są przypadkiem w moim wieku?
— Hm, możliwe.
— A ze strony taty są?
— Och, tak. Na szczęście nie wszyscy, ale kilka osób przyjechało.
— Jest kuzyn od Petunii?
— Oczywiście. Myśli, że on przegapiłby takie zdarzenie? Są też ci od Ezechiela.
— Ach.
— Otóż to. Opowiadałaś o nich Xavierowi? Panie Delaney musi pan ich koniecznie poznać. Znaczy, to w sumie zobaczyć, bliższe znajomości raczej odradzałbym. Mówią, że głupota nie jest zaraźliwa, ale w tym wypadku byłbym naprawdę ostrożny.
Bard przysłuchiwał się wszystkiemu z udawanym uśmiechem. Wymuszał na sobie sztuczną mimikę, starając się, chociaż w taki sposób okazać pewne zaangażowanie w rozmowie. Nie wiedział, kim byli wspomniani goście. Zaledwie kilka imion czy nazwisk miało znajomy wydźwięk; Yuuki często opowiedziała mu anegdoty, gdzie bohaterami byli członkowie jej rodzinny, ale Xavier nigdy nie zagłębiał się bardziej w te opowieści. Przeważnie wysłuchiwał ich dla zabawnych puent albo po to, aby usłyszeć o przewrotnych pomysłach anielicy, a nie w zamiarze poznania rodowodów kobiety.
Wówczas, zasiadając tuż przed Reganem, poczuwał się jednak w obowiązku, aby choć odrobinę zagłębić się w te całe afiliacje — nawet jeśli wynikało to tylko z jego czystej kurtuazji. (Wszystkie powiązania najprawdopodobniej i tak od razu zmatowieją w jego podświadomości, gdy tylko wstanie z fotela).
— A pan młody?
Odezwał się w końcu, nareszcie mogąc wykorzystać to, że dziewczyna wraz z mężczyzną na raz sięgnęli po kieliszki, a tym umilkli po raz pierwszy od znacznego momentu. 
— To dopiero ciekawa sprawa — starszy anioł z rozmachem odstawił szkło na blat. Nachylił się lekko do przodu ni to chcąc zbliżyć do nich, ni to chcąc przekazać coś w komerażu. — Słyszał pan kiedyś o rodzie Servan?
— Servan? Nie mówi pan chyba o Georgii Servan?
— A owszem. Niech pan nie robi taki oczu, to nie tak, że wżenia się nam w rodzinę królewska krew. — Regan parsknął, co zrobił na tyle niespodziewanie, że chłopak z wrażenia wręcz machinalnie uciekł wzrokiem, omal nie poddając się zawstydzeniu. — Ten panicz, to któryś z pociotków matki Georgii. Rodzinna Banville.
— Pierwsze słyszę.
— Nie dziwi mnie to. To kompot, a nie krew, ale i tak nadal w towarzystwie przechwalą się, że są z nią spokrewnieni. Mieli sporo ziemi na południe od Brekki.
— Mieli?
— Do osiemdziesiątego piątego. Potem wszystko sprzedali. Nagle. Yuuki, słońce, chyba będzie trzeba przynieść następną butelkę.
Uśmiechnął się do kobiety, która nawet wcześniej, niż ten zdążył skończyć zdanie, zaczęła się gramolić z fotela. Przeskakując nad Mariuszem, rzuciła się do komody. Xavier natomiast nieco zsunął się na siedzeniu, aby również nachylił się do mężczyzny, w końcu odnajdując w rozmowie na tyle interesujący temat, że mógł się do niego odnosić z kolejnymi pytaniami.
— Problemy finansowe?
— Zapewne tak. Wiem, że przez rok pokazywali się jeszcze na salonach, a potem nagle zniknęli. Koniec z podwieczorkami, koniec z polowaniami, koniec ze słynnymi Banville'ami.
— Zabrali im tytuł?
— Och, chciałbym. To przynajmniej byłoby chociaż trochę zabawne.
— Ktoś z nich zdążył się pojawić?
— Nie. I nikt się raczej nie pojawi — Mężczyzna odchylił się do tyłu z lekkim uśmieszkiem. Zapewne tylko przyzwoitość wstrzymała go przed roześmianiem się z reakcji barda. — I to nie tak, że nie zostali zaproszeni.
— Odmówili?
— Tak jakby.
— Wszyscy?
— Matka Yuuki była wściekła. Zdążyła już zamówić bukiety, miała już wyliczoną ilość krzeseł. Ależ... Czy to w pewnym stopniu nie jest idealna stosowność, aby dobrze poznać panna młodego? — wzruszył lekko ramionami — Yuuki gdzieś ty do cholery zawędrowała za tym alkoholem?
Okazało się, że kobieta wtenczas z jakiegoś powodu wspinała się na szezlong. Z butelką wepchniętą pod pachę, balansowała na pikowanym wezgłowiu, wychylając się w stronę okna, tak że omal nie przycisnęła czoła do szyby. Śledziła coś wzrokiem, szukała w mroku, próbowała dostrzec pewne zdarzenie dziejące za winklem budynku, a przy tym usta układała w niepokojące uśmiechy.
— Następni goście przyjechali. — rzekła nagle, zeskakując z mebla.  
Regan za tymi słowami, jak na rozkaz chwycił w dłoń laskę. Mariuszek również nerwowo poruszył się pod nogami i nawet Lucynka zagdakała pierwszy raz od dość dłuższego momentu.
— Wygląda na to panie Delaney, że zbliża się pora kolacji. 


Yuuki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz