piątek, 9 sierpnia 2019

Od Cahira cd. Leonarda

Skończywszy posiłek, niedbałym ruchem przesunął naczynie na środek stołu. Choć danie nie było górnolotne, Cahir zjadł całą przydzieloną mu porcję. Nigdy nie kręcił nosem przy stole. Od dziecka nauczony był, że albo zadowala się tym, co jest, albo chodzi głodny. Rzadko decydował się na drugą opcję, przywykł więc do parszywego, taniego, nieapetycznego jedzenia, które przeważnie było jedynym, czym zaspokoić głód mogły dorastające na ulicy dzieciaki.
Cahir podniósł wzrok na młodzieńca, ten delikatnie skinął mu głową. Na jego twarzy malowało się roztargnienie, zupełnie jakby wyrwany został z głębokich rozmyślań.
— Nie widzę problemu. Pozwolisz tylko, że dokończę... śniadanie — oznajmił głosem łagodnym, grzecznym, przyjemnym. Chrząknął cicho, dodał po chwili milczenia: — Leonardo Montegioni.
Szpieg uważnie wsłuchiwał się w jego słowa, starannie wyławiał je z otaczającego ich hałasu. Uznał, że podoba mu się sposób mówienia młodzieńca. Do gustu przypadł mu uprzejmy ton, jego czysta barwa oraz, właściwa dla wysoko urodzonych osób, nienaganna dykcja. Cahir przywykł do głosów głośnych i bełkotliwych, oswoił się z karczemnym słownictwem, nauczył rozumieć fatalną, połykającą końcówki wyrazów wymowę. Melodyjny głos jego rozmówcy był dla uszu szpiega przyjemną odmianą.
— Oczywiście, poczekam, ile będzie trzeba.
Młodzieniec o imieniu Leonardo jeszcze raz z kurtuazją skinął mu głową, po czym wrócił do jedzenia. A raczej kontemplowania wodnistej papki. Cahir z cichym rozbawianiem  przyglądał się, jak bez przekonania przekłada ją łyżką z jednego miejsca na drugie i delikatnie marszczy brwi, mierząc ją sceptycznym spojrzeniem.
Szpieg wrócił do obserwowania błyskotek należących do osób przechadzających się po sali. Bez większego zainteresowania przebiegł wzrokiem po sznurkowych bransoletkach, srebrnym kolczyku i błyszczącej klamerce skórzanego paska. Opieszale odszukał w tłumie piękne buty ciemnowłosego mężczyzny. Szybko stwierdził, że cenne przedmioty  przestały go zajmować. Wrócił spojrzeniem do Leonarda, złapał się na tym, że znów mierzy go wzrokiem.
Sylwetka elegancka, taka inna, taka wielkopańska, ruchy takie niespieszne, takie wyważone. Coś niecodziennego mieszkało w tych dworskich gestach, jakaś finezja kryła się w tym niewymuszonym takcie. Cahir nie mógł się powstrzymać. Mimowolnie porównał go do siebie. Skonfrontował kindersztubę z dezynwolturą, porównał ręce złodzieja i dłonie szlachcica, zestawił szept aksamitny jak serce nocy i ton czysty, łagodny jak jedwab. Wnioski były proste i oczywiste. Należeli do dwóch zupełnie różnych światów, dzieliła ich rycząca przepaść, dół, rów wielki, szeroki i przerażająco głęboki. Nie dało się ich nawet sensownie porównać, ocenić, bo byli zbyt różni, absolutnie niedopasowani. Podobnie jak ogień i lód lub ciemność i blask.
Szpieg zmusił się, by odwrócić wzrok. Niech zje w spokoju. Nie chce przecież, by jego zielonozłote, chłodne oczy go speszyły.
Spojrzał na ciemnowłosego mężczyznę, tego od butów. Wciąż tkwił w kolejce, tym razem jednak bliżej niż dalej miejsca, w którym wydawano posiłki. Nie stał już w świetle, jego oficerki nie lśniły już tak pięknie. Teraz w zasadzie wydawały się zwyczajne, nieszczególne. Kto wie, czy Cahir nie nosił lepiej skrojonych. Do ciemnowłosego podeszła drobna, jasnowłosa dziewczyna. Przywitali się z entuzjazmem, zaczęli rozmawiać. Nagle Cahir dostrzegł, że blondynka wskazuje go ruchem dłoni. Ciemnowłosy podążył wzrokiem we wskazane miejsce, spojrzenia całej trójki nagle się skrzyżowały. Dziewczyna i brunet spojrzeli po sobie, wymienili spłoszone uśmiechy, pomachali mu jak na komendę. Szpieg uśmiechnął się niedbale, odmachał, angażując w to same palce, błyskając onyksami oprawionymi w srebro. Odwrócił wzrok. Mimo to czuł ich spojrzenia na sobie, wiedział, że to o nim rozmawiali przed chwilą i że robią to nadal. Mógł nawet wyobrazić sobie, jak mogła przebiegać ta wymiana zdań.
Hej, Annie, widzisz tego bruneta rozwalonego na krześle przy końcu sali? Hm, którego? Nie widzę. No, tego tam, siedzi obok Leosia, zaraz pod oknem. Ano, faktycznie, jakiś nowy, widzę go pierwszy raz... Ha, ja także, świeża krew i te sprawy, huehue... O cholera! Spojrzał się, co robimy? Nie wiem, wymyśl coś! Dobra, machamy mu! Okej, mało brakowało... Rany, widziałeś ten uśmiech? A te pierścionki? Widać, że szpaner. Tsaa, pewnie kolejny arogant i dupek. Nic nowego. Lepiej trzymać się od niego z daleka. Wiesz co, nie mam pewności, ale wydaje mi się, że jeszcze kilka minut temu dziwnie gapił się na twoje buty...
Cahir oparł się łokciem o stół, wsparł podbródek na dłoni. Kamienie na jego palcach nie błyszczały. Słońce przesunęło się, teraz oświetlało Leonarda. Jasne światło zapełgało w jego włosach, obmyło połowę twarzy, zabarwiło na pomarańczowo koszulę, zalśniło w oczach. Szpieg po razy kolejny zauważył, że jego towarzysz rozprowadza papkę po całej powierzchni naczynia, nie biorąc przy tym niczego do ust.
— Coś mi mówi, że też nie jesteś wielbicielem tutejszej kuchni — stwierdził, uśmiechając się pod nosem lekko, przyjaźnie.

Leonardo? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz