wtorek, 27 sierpnia 2019

od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

Narcissa, choć trudno było jej to przyznać, nigdy prawdziwie się nie zakochała. Może dlatego też tak ciężko przychodziło jej zrozumienie niektórych spraw, które przywoływał nie tylko Chryzant, ale i jej znajomi. Nie rozumiała do końca tak nieśmiałego, często i zahaczającego o głupotę zachowania ze strony Percivala, gdy tylko znajdował się w pobliżu wybranki jego serca. Nigdy nie czuła się przez to gorsza, czy obdarta z doznań, o których opowiadano jej niejednokrotnie. Dużo słuchała żali, odpowiadając na nie i starając się pomóc w sprawach, z którymi sama nigdy nie miała do czynienia. Nic więc dziwnego, że czasem jej słowa były pełne racji, otwierające umysł i horyzonty osoby, a innym razem miały się mniej więcej tak, jak piernik do starego, zarośniętego bluszczem wiatraka. Przeciętny jednak słuchacz, który nigdy wcześniej jej nie spotkał, nie musiał o tym wiedzieć, a takowa myśl rzadko kiedy przychodziła mu do głowy. Wrażenie, że dziewczyna ze swoją urodą zdążyła złamać już tysiące serc, było nieodłącznym elementem poznania jej, tak samo, jak późniejsze zdziwienie, gdy poznawało się już prawdę odnośnie życia towarzyskiego kobiety. Podobnie z tropu zbić mogły jej, zdające się nieskończone, zasoby energii spożytkowanej na przekomarzanki z Ophelosem, które dotyczyły bezpośrednio tematu erotyki.
Dziwną była mieszanką, to trzeba było jej przyznać, jednak nie odbierało jej to ani trochę wrodzonego uroku, którym szastała na prawo i lewo, bo i jego los jej nie oszczędził.
Wszystko to sprowadzało się do tego, że nie rozumiała relacji łączącej Ophelosa i Artura. Relacji, którą uważała za toksyczną i której nie mogła pojąć na żadnej płaszczyźnie, chociaż koniecznie starała się zerkać na nią z różnych stron. Mężczyzna o oliwkowej skórze zawsze przypominał jej raczej jadowitego węża wygiętego w nieładzie na jasnej pościeli, w której plątał się również Chryzant, niźli namiętnego kochanka, towarzysza gorących nocy. Nie była to bynajmniej nadopiekuńczość ze strony kuzynki, bo ta jednak z niańczeniem nie miała nic wspólnego i wystrzegała się tego jak ognia piekielnego, prędzej umiejętność obiektywnego spojrzenia na otoczenie, która niejednokrotnie ograniczała jej możliwość zerknięcia na coś tak, jak sama by tego zapragnęła. Uważała, że świat nie jest czarno-biały, przeplatają go bowiem przeróżne odcienie szarości, a jednak Artur, plugawe imię, znajdował się w najciemniejszych zakamarkach najgłębszej czerni, jaką można było tylko doświadczyć. W tym chłopcu nie było nic dobrego, od wyglądu i zachowania zaczynając, na prędkim odbiciu od Chryzanta reszty rodziny kończąc. Nikt ze strony rodu Lavillenie go nie lubił. Każdy traktował go jak ten nieprzyjemny dodatek, który utrudnia każdą wyprawę. Jak zbyt głośny sygnał, jak psa z kulawą nogą, samego psa przy tym nie obrażając. Dlatego Ferense tak często zamykał się w swojej czytelni, twierdząc, że musi nadrobić materiału i doczytać pewną księgę, że wróci za chwilkę, która nigdy nie nastawała. Dlatego Apollinaire to tam zaczynał swoje pierwsze wybryki związane z kradzieżami i to właśnie Arturowi ukradł jakieś sygnety. Nawet zawsze radosny i tak chętny do rozmów Percival nagle milkł bądź przybierał minę tak srogą, by człowiek od razu pojmował, że nie ma ochoty, ni zamiaru rozmawiać z kimkolwiek w trakcie wieczerzy. Narcissa starała się być uprzejma, jednak podczas jednej z rozmów młodzieniec niepostrzeżenie nadepnął jej na odcisk w miejscu tak wrażliwym, by Khardias obnażył kły, a i Shaloo wyjątkowo oderwał się od rozmyślania na tematy stricte egzystencjalne, ba, nawet delikatnie obruszył się stwierdzeniem, by później szeptać Aigis ciepłe słówka, nawet jeśli te nie były już potrzebne. Doceniała wsparcie, jakim ją darzono nawet w tak, zdaje się niewinnych sytuacjach.
— A więc doradź mi o Narcyzo, powiedz, co mam zrobić, by nie nękały mnie każdej nocy demony przeszłości. Bym nie budził się przerażony, gdy księżyc jest w pełni, rażąc mnie odbijanym światłem po twarzy. Doradź mi, jak mam rozliczyć się z łgarzami, kuglarzami, nie spoglądając im w twarz i nie zadając pytań, na które nikt nigdy mi nie odpowiedział, nie wytłumaczył, o co w tym wszystkim, do jasnej kurwy, chodziło? Och, Narcisso Aigis, oświeć mnie, bo najwidoczniej tak bardzo przepadasz za nawracaniem ludzi.
Och, przeklęty Chryzancie z móżdżkiem godnym woła jucznego, niech cię diabli wezmą w najdalsze otchłanie nicości, byś i piekieł tak pustym gadaniem nie zaśmiecał. Szkoda bowiem wszystkich tych wymyślnych zbrodniarzy, tak inteligentnych ludzi, by słuchali bezsensownego skrzeczenia zakochanego chłopca, który nigdy nie zdołał pogodzić się z bezwzględnością tego świata. Tego głupiego, zauroczonego chłopca, który teraz, niczym księżniczka, tak piekielnie obrażony wybił się gdzieś na przód całej kompanii, myśląc, że odwrócenie się plecami do kobiety dzierżącej miecz, wcześniej wygarniając jej takie głupoty, jest pomysłem mądrym. Chciała już pokłusować za nim, by tylko wyznać mu, że jego zachowanie jest wybitnie wręcz głupie, prędko jednak oszczędziła zarówno sobie, jak i Onyksowi zbędnego zachodu, pozostając w swojej linii, wzdychając ciężko i kręcąc głową, bo z tak upartym bydlęciem już dawno się nie spotkała. Nie była zła, nie była też obrażona na blondyna, jedynie rozczarowana jego pochopnymi działaniami, po których nie poczuje się lepiej i tego była pewna. Zemsta nigdy nie była dobrym rozwiązaniem, a krew rozlana w ten sposób na długo zostawała, zarówno zaległa zapachem w nosie, jak i kolorem na dłoniach, nie chcąc się sprać, mimo tego jak skrupulatnie człowiek do zmywania farby nie podchodził. Nie było potem lepiej, jak się można było domyślać, a jedynie gorzej i poczucie winy oblepiało człowieka tak długo, aż klatka piersiowa się nie zapadła od całego tego ciężaru, aż nie wydusiło się ostatniego, czystego wydechu.
— Zawsze był tak uparty? — zapytał w pewnym momencie Khardias, do tej pory dzielnie drepcący przy boku Onyksa, który poruszał się w tempie na tyle wolnym, by pozwolić biesowi na niezbyt szybkie przebieranie długimi łapami. Narcissa wzruszyła ramionami. Nazwałaby to raczej głupotą, przy lepszym humorze czystym, durnym, szczeniackim zauroczeniem. Nie miała jednak ochoty wynosić tego wrażenia poza swoją bezpieczną skorupę, tego też milczała, błądząc oczami po okolicy, jakby chcąc odwrócić uwagę od tłoczących się myśli i chociaż na chwilę skupić się na czymś innym. Na przykład na Krabacie, który przysiadał akurat na jednym z wozów i o czymś mówił. Już przywoływała sobie potencjalne słowa, jakie mógł wyrzucać z siebie z odpowiednią dla niego prędkością. Pewnie znowu coś o deptaniu marchewek, przelaniu ziemniaków, czy nieudanych zbiorach w zeszłym roku, co pewnie było spowodowane tymi piekielnymi szkodnikami, które wciąż podgryzały mu buraczki i marchewkę. Naprawdę, dziwiła się, skąd znajdował w sobie tyle energii, by co chwila znajdować nowe obiekty i nowe powody do jojczenia. Zaprawdę, kreatywnym musiał być człowiekiem, albo i bardzo nieszczęśliwym, któremu zgorzkniałość na dobre już zaszkodziła.
Równie dobrze mógł być to efekt przeklętych trutek i eksperymentów, o których Narcyza nie chciała myśleć, jednak echo dawnych wydarzeń wciąż odbijało się w jej głowie, gdy tylko zdołała zerknąć, choćby kątem oka na spracowanego, kulejącego mężczyznę. Niejednokrotnie pragnęła użyczyć mu ramienia, może wspomóc z wykopkami, zawsze jednak w porę powstrzymywała się, przed jak to uważała, czystą głupotą i lekkomyślnością z jej strony. I tak jak w stronę Krabata pragnęła wyciągnąć pomocną dłoń, tak w tym momencie Chryzanta najchętniej zostawiłaby samemu sobie, żeby go jeszcze sępy rozdziobały, bo może wtedy w końcu by umilkł i przestał zamartwiać się sprawą podgniłego już kochanka. Życia mu nie wróci żadnym zabójstwem, a jedynie na siebie samego ściągnie klątwę, znając to jego pieprzone szczęście.

⸺⸺✸⸺⸺
[and then i oop-]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz