środa, 14 sierpnia 2019

Od Philomeli cd.Xaviera

Gdyby miała nieco więcej rozsądku, albo nieco mniej zamiłowania do przygód, które normalny człowiek określiłby, jako „wynikające z przesadnego ryzykanctwa zagrożenie życia i zdrowia” prawdopodobnie staranniej dobierałaby sobie towarzystwo, a już na pewno nie zgodziłaby się wsiadać pod opieką kompletnie zalanego barda do powozu łowców. Wszystko wskazywało jednak na to, iż o ile jej towarzysz był kompletnie upojony alkoholem on zdążyła się już upić jego pewnością siebie i tylko cudem, które to szczęśliwe zrządzenia losu naprawdę zaczynały wchodzić jej w krew do tego stopnia, iż gotowa wierzyć, że są raczej oznaką łaski niebios niż czystego przypadku, nie zorientowali się w sytuacji o wiele wcześniej. Najwyraźniej nie brali nawet pod uwagę możliwości jakiejkolwiek interwencji ze strony Xaviera, czemu na pewno wydatnie przysłużył się jego niezbyt na ten moment inteligentny wyraz twarzy z łagodną mgiełką pijackiego zamroczenia. Sama dałaby się na to nabrać, gdyby nie znała go lepiej, choć przygotowany przez iluzjonistę pokaz musiała to przyznać robił wrażenie i gotowa była mu go pogratulować, gdyby zaraz po tym nie zapomniał drogi do klamki i nie zaczął silić cię na poetyckie grzeczności pod adresem ich niedoszłych oprawców, zresztą nie wiele brakowało, by ich status drastycznie się zmienił. Wolała zginąć niż znów znaleźć się w niewoli i nawet przez myśl jej nie przeszło by konsultować tą kwestię z towarzyszem. Jeśli się uda to przecież nie musi mu mówić, że do wywarzenia drzwi użyła sylfiej magii, za której sprawą mogli wszyscy razem z karocą wylecieć w powietrze, a gdyby z kolei to ten czarny scenariusz się sprawdził, to prawdopodobnie i tak nie będzie okazji by Xavier miał do niej o to pretensje. Wszystko jednak po przebiegło zgodnie z planem, choć wzrok barda, gdy kopnęła w drzwi zdradzał, iż nie wierzył na tyle w jej siłę, by nie podejrzewać wsparcia jakichś sił nieczystych. Szarpnęła go mocniej za rękę starając się wyrwać z chwilowego otępienia i z łap łowcy, który właśnie wyzywał kogoś od wiedźm, choć trudno stwierdzić, czy nie prawidłowo określił rasę Philis, czy też pomylił się, co do płci Xaviera, bo obecnie zdaje się oboje znajdowali się najpewniej na czarnej liście. Wylecieli wprost na żwir, przy czym sylfa zachowała jeszcze na tyle zwinności by wylądować na nogach gotowa do odparcia ataku, w przeciwieństwie do towarzysza, który na ten moment miał albo niedobór szczęścia, albo nadmiar alkoholu we krwi, bo padł plackiem na ziemię. Chwała bogom, że nie miał się gdzie przejrzeć, bo jego wygląd ucierpiał zdaje się równie, co duma. Stłumiła śmiech patrząc jak zbiera się z ziemi i skupiła na przeciwniku. Jeden łowca wciąż siedział w karecie, drugi gramolił się z rowu, gdzie pchnęło go wraz z drzwiami uderzenie sylfy, trzeci starając się utrzymać kontakt wzrokowy z resztą swojej bandy szedł powoli w ich kierunku. Najrozsądniej byłoby skierować się do ucieczki i w tym zdaje się, że nieszczęśni nocni wędrowcy byli zgodni. Problem w tym, że na dłoni Xaviera lśniła jedna z obręczy magicznych kajdan, a zdjęcie tego dziadostwa bez odpowiedniego klucza nie było wcale tak proste jakby się wydawało. Błyskawicznie przeanalizowała sytuację. Klucz musiał być w pudełku. Niewielka różdżka pokryta drobnymi runami z błękitnawą główką jarzącą się tym samym jadowitym blaskiem. Szturchnęła Xaviera, po czym prowadząc go za rękę zasłoniła go sobą.
- Stań za mną i postaraj się tym razem nie wychylać
Bard obruszył się, bo wyraźnie przeświadczenie o wydobyciu się z kolejnej opresji dodało mu animuszu.  
- To po niżej mojej godności zasłaniać się kobietą
Uniosła brwi z lekką dozą ironii.
- Doprawdy, w takim razie mam nadzieję, że zaprzyjaźniłeś się z nową bransoletką, bo sami jej nie zdejmiemy, zresztą człowieku ty ledwie stoisz na nogach zaraz sam padniesz poniżej godności.
- Oj nie, nie ja nawet padam z godnością
- Wiesz ile czasu już straciłam dyskutując z tobą – warknęła śledząc czujnie ruchy zbliżającego się łowcy.      
 - Wypraszam sobie! Każda chwila w moim towarzystwie to czas zyskany… i że co? Że ja sobie nie poradzę, sam bym sobie zdjął te błyskotki, ale może właśnie mi się podobają.
- Trudno jak cię nie przekonam to najwyżej będziemy mieć w gildii jednego głuchego barda. Najwyżej zainwestujemy w watę do uszu. – mruknęła odsuwając go ponownie, po czym użyła jednego z silniejszych zaklęć dźwiękowych. Przeciwnicy padli na ziemię, a sylfa w kilku skokach znalazła się przy karocy. Wyszarpnęła z rąk oszołomionego łowcy pudełko i sprawnie wyciągnęła różdżkę. Nie spodziewała się by poszło aż tak łatwo. I miała rację. Mężczyzna okazał się nie być na tyle oszołomiony by nie zdążyć założyć jej jednej obręczy na dłoń. Chciała odepchnąć go kolejnym zaklęciem, ale wtedy, ten, któremu zafundowała chwilę temu kąpiel, choć prawdę powiedziawszy biorąc pod uwagę zapach, jaki otaczał całą tą wesołą kompanię i stan ich odzienia wskazywały, że powinien być wdzięczny, włączył któreś z tych przeklętych urządzeń emitujących niezwykle wysokie dźwięki sprawiające każdej istocie z tak wrażliwym słuchem fizyczny ból. Jęknęła i padła na kolana zatykając uszy. Do oczu napłynęły jej łzy. Jeśli Xavier chował jeszcze jakiegoś asa w rękawie, to był właściwy moment by po niego sięgnąć.

<Xavier?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz