wtorek, 18 sierpnia 2020

Od Adonisa cd Lancelota

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Dziwne uczucie przeszyło na wskroś rozchwiane ciało mężczyzny, prawie doprowadzając go do upadku z własnej nieuwagi, gdy pieczołowicie wpatrywał się w lazurowe spojrzenie. Pozornie oczy całkiem nieznajome kryły w sobie jednak blask, który nie sposób było pomylić z żadnym innym. Początkowe skonfundowanie całą tą sytuacją wyparł jednak potrzebą zachowania jasności umysłu, przynajmniej na tyle wyraźnie, by być w stanie ewentualnie wyminąć mężczyznę i ponownie wpaść w amok poszukiwań złotowłosego złodziejaszka. Mimowolnie skrzywił się na wspomnienie tak absolutnie niewysmakowanego sposobu odebrania mu jego własności. Jakby ktoś (krawiec dokładniej) bez skrupułów zdecydował się opluć cały jego kunszt, nad którym pracował długie lata spędzone na ulicy. Niezwykłe zniesmaczenie i poczucie podobne wręcz do odrazy obrzuciły go momentalnie, co zaowocowało dość wyraźnym skrzywieniem się jego twarzy, co zważając na okoliczności, zostać mogło odebrane zbyt dosłownie przez rozmówcę, który to wyglądał na aż zanadto troskliwego. Zainteresowanego Nykvistem i zbyt skorego do pomocy.
Przesadnie poprawni politycznie ludzie byli zawsze swego rodzaju drzazgą w opinii Adonisa. Możliwe, że nie pojmowali nawet, jak bardzo irytującą rzeczą staje się po czasie wymuszona wręcz życzliwość, ochłapy współczucia, jakie rzucali mu niczym psu, tylko i wyłącznie ze względu na to, że nieco różnił się od całej, pozornie zupełnie normalnej reszty. Oderwanie od rzeczywistości niektórych doprowadzało go jednak nie tylko do szału, ale i w pewnym rodzaju niezwykłego rozbawienia. Nikt bowiem okiem nie mrugnął na nieszczęśliwego chłopaczka bez dachu nad głową, bo w końcu szwendał się tam od zawsze, jednak wystarczyło zrobić z niego kalekę, żeby momentalnie kubeczek na pieniądze się zapełniał, ludzie podrzucali mu bułki, a i nawet straż patrzyła przychylniej, na teraz już co prawda dorosłego człowieka. Gdyby wiedział, jak wiele zmienić potrafi jedna kończyna, a raczej jej brak, już dawno z własnej, nieprzymuszonej woli odrąbałby ją sobie nawet jakimś starym, zardzewiałym toporkiem znalezionym na tyłach rzeźni, zamiast dać się złoić na kwaśne jabłko i paść ofiarą drobnego incydentu. Czasem zastanawiał się, o ile inaczej wyglądałoby jego życie, gdyby nigdy do niego nie doszło. Oczywiście pomijając to, że wyglądałby zdecydowanie mniej nędznie.
Nie podobało mu się błękitne spojrzenie i to z całkiem wielu powodów. Między innymi dlatego, że zawieszone było mniej więcej na wysokości tego jego, zdecydowanie mniej przyjemnego, chociaż śmiał wierzyć, że gdy ten tylko zachciał, potrafił zmienić przyjemny odcień lazuru we wspomnienie wzburzonego morza, czy liżących skalne zbocza, lodowych sopli. Zastanawiał się, czy musiałby się szczególnie napracować, by wymusić na nich zupełnie odczłowieczony wyraz pełen gniewu. Istniały bowiem oczy, które nigdy nie miały poznać smaku takowej emocji.
Spojrzenie to nie podobało mu się również, a raczej w głównej mierze dlatego, że całkiem nowe, wydawało się niezwykle starym. Widział bowiem oczy własne. Niezwykle butne, pyszne, przekonane o swojej wartości, która nieraz zostawała przez niego przeceniana. Uśmiechnął się wraz z myślą, która stawiała go w pytaniu, czy ludzie spoglądali na niego dokładnie tak samo, jak on patrzył teraz na zdecydowanie młodszego blondyna. Zastanawiał się, jak wiele pewności siebie zawierać musiał, skoro nawet przez warstwę zmęczenia, głodu i brudu błyskał tak ostro, tak bystro. Nie zniechęciło to go jednak czuł jedynie wzrastające w nim zaintrygowanie całą nową osobistością, jaka miała okazję zaszczycić gildyjne progi. Zatrzymał się również na chwilę nad myślą, dlaczego ludzie od zawsze tak pieczołowicie starali się omijać, rzekomo niewygodny temat niepełnosprawności, tym samym naznaczając go o wiele wyraźniej, niż gdyby nazwali rzeczy po imieniu.
— Dobrze, że zgadzamy się w tej kwestii.
I już miał ochotę wyminąć mężczyznę bez słowa, gdy w jego głowie zapaliła się ta drobna lampka, którą obiecał sobie odpuścić już lata temu, a która dalej skutecznie kierowała wszelkimi jego postanowieniami. Pragnął skorzystać z faktu, że wyglądał na zmęczonego, może nawet i rozdrażnionego, co wywnioskował z krótkiej interakcji, jaka zawisła między nim a Aaronem. Jakby zadośćuczynić miało mu to zarówno szkodę, jak i zniesławienie w postaci tak ułomnego obchodzenia tematu kalectwa. Nie było to tabu. Nigdy nie miało być, w końcu jednak trudno udawać, że sprawa tak widoczna nie istnieje.
Tym razem to on odpowiedział uśmiechem, niekoniecznie szerokim, raczej lisim, dokładnie takim, jak zawsze, gdy miewał jakiś interes do ludzi. Dało się to wyczytać i zazwyczaj w tym momencie negocjacji orientowali się, że możliwie popełnili błąd, od którego nie było już ucieczki, a do którego nie chcieli się przyznawać, więc brnęli w to dalej, licząc, że w pewnym momencie albo któreś się potknie, albo czynniki zewnętrzne doprowadzą do przedwczesnego zamknięcia sprawy, albo zwyczajnie mężczyzna zdecyduje się nareszcie nad nimi ulitować i pozostawi ich w spokoju, zakłócanym jedynie przez sporadyczne poczucie porażki i pożałowania. Tym razem jednak intencji nie miał żadnych, a przynajmniej nie były wyraźnie wyrysowane, nie licząc drobnego kształtu stanowiącego o chęci zwyczajnego zagrania komuś na nerwach pod symbolem czysto pragnącego, choć odrobiny rozrywki i nic poza tym. Liczył, że blondyn się nie wycofa, zresztą, możliwe, że nawet i nie należało po wymianie zdań, której zdążyli się dopuścić w międzyczasie.
Gdyby mógł, założyłby ręce na piersi, jednak chwiejąc się na podporze z laski, nie mógł sobie na to pozwolić, to też jedynie przyjął nieco bardziej pretensjonalną pozę, oczywiście na tyle, na ile pozwalała mu na to jego własna motoryka.
— Za pomoc z powrotem do pokoju raczej podziękuję. Zdecydowanie bardziej będę potrzebował wsparcia przy odbieraniu mojej własności z rąk tego pseudozłodzieja. Nie będzie to trudne, zważając, że to krawiec z dwoma lewymi nogami i kondycją godną pożałowania, ale wciąż jest to bardziej wymagające, niż robienie za podpórkę przy wchodzeniu po schodach. A skoro nawet przy tym potrzebna mi eskorta? — parsknął, przechylając delikatnie głowę. Czasem wykonywał ruchy nieadekwatne dla swojego wieku, co zauważał z mijającym czasem i coraz większą częstotliwością podobnych incydentów. Możliwe, że mu to nie przystało, jednak jeśli starsze kobiety mogły kokietować z o wiele młodszymi od siebie dla zachowania rześkości ducha, to czemu on sam nie mógł okazjonalnie zachować się z godnością pretensjonalnego gówniarza, który uważał, że wszystko mu się należało i wszystko było mu wolno. Gdyby był bardziej spoufalony z dopiero co poznanym mężczyzną, ułożyłby dłoń na jego ramieniu; teraz jednak nacieszył się jedynie poprawieniem uchwytu na nieco ślizgającej się już lasce. — Tak na przyszłość, nazywaj rzeczy po imieniu. Wszyscy widzą, że nie mam nogi, to ani nie jest temat wstydliwy, ani podlegający jakiemuś dziwnemu tabu, jak większości się to wydaje. No. Ostatnio dość sporo kręcił się w okolicy warsztatu, podobno wyjątkowo upatrzył sobie uprzykrzanie życia naszemu nowemu cieśli. Nie wiem ile w tym prawdy, odkąd sam rzadko kiedy się tam zapuszczam, ale oprócz odwiedzenia jeszcze jego pokoju nie mam pomysłu — mruknął, oglądając się w kierunku, który prowadził do sekcji mieszkalnej, a która znajdowała się w kierunku zgoła innym, niż ten prowadzący do pracowni. — Chyba że sam wpadniesz na coś lepszego? — dodał, wzdychając ciężko, gdy poczuł, jak bardzo męczące potrafi być chodzenie o lasce, w dodatku takiej z bardzo niewygodną główką, bo przecież nie byłby sobą, gdyby wpadł na pomysł zakupu czegoś praktycznego, zamiast jedynie mającego na celu ładnie wyglądać. Czasem sam nie wierzył w to, jak okropną sroką był i jak bardzo lubił stroszyć swoje wyimaginowane piórka.
Mimo wszystko uznawał to za swego rodzaju zboczenie zawodowe.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[W końcu się dokuśtykałem]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz