niedziela, 16 sierpnia 2020

Od Kai CD Desideriusa

Dzwoneczki plączą się pod palcami kobiety, a ona wzdycha, gdy wydają z siebie mruczący dźwięk, przypominający ciche westchnięcia blondyni. Prócz blaszanych instrumentów słychać poruszające się za oknem drzewa, ich ciężkie oddechy i szuranie pościeli, gdy przerzucają się z boku na bok. Kai wyciąga się na materacu, egoistycznie odpychając drugą kobietę od siebie, chowając nos pod pościelą i chcąc już iść spać. Jest zmęczona, padnięta, a muszą przecież rano wstać i nawet zbytnio nie przejmuje się tym, że od dłuższego czasu nie została nazwana Iskierką. Najwidoczniej taka kolej rzeczy.
— Czy ty kiedykolwiek się zatrzymasz? Tak na dłuższą chwilę, w jednym miejscu?
Bartka parska oburzonym śmiechem, przerzuca się na plecy i podpiera się na łokciach, z politowaniem spoglądając w błyszczące nocą oczy blondynki. Kołdra zsuwa się odrobinę z jej ciała, nie odsłania jednak piersi, gdy kręcone loki przysłaniają przymglone zmęczeniem spojrzenie. Dzwonki prychają wraz z nią, bo przecież odpowiedź jest oczywista.
— Nie — odpowiada krótko, a następnie wzrusza ramionami, jakby zbywając jakiekolwiek rozwijanie swej wypowiedzi. Bo po co, bo przecież odpowiednie argumenty same nasuwają się na myśl, bo nie jest nikomu nic winna, nawet M. Pada plecami na materac, a powietrze opuszcza jej płuca i zamyka oczy. Marigold obraca się do niej plecami i prawdopodobnie zasypia szybciej od niej, gdy Kai pochłaniają myśli, szarpią umysł i są zbyt prędkie, by uchwycić je, a następnie znaleźć na nie odpowiednią odpowiedź. Rozmyśla o przeszłości i przyszłości, zastanawia się, czy jej ojciec nadal żyje, a może jednak już nie, będąc pochłoniętym przez cienie (w końcu dzwonki znajdowały się na jej nadgarstkach, nie tych jego) czy Luthedir na dobre opuścił Kontynent w poszukiwaniu nowych lądów, nowych miejsc, gdzie będzie czuł się odrobinę pewniej i gdzie ni będzie musiał zasłaniać kapturem długich, smukłych uszu przyozdobionych złotą biżuterią, prawdopodobnie jeszcze wspanialszą od tej ozdabiającej jej dłonie.
Wzdycha ciężko, dzwonki wzdychają wraz z nią. Zasypia, odrobinę bojąc się przyszłości, nie wiedząc już, gdzie postawić następny krok i czy aby na pewno w ogóle chce ów stawiać. Czyż nie lepiej żyć w błogiej nieświadomości?

Spodobało jej się, jak jego dłoń musnęła polik, jak jego palce zatańczyły na loku, który wymsknął się zza odrobinę odstającego ucha. Chciała zamruczeć, chciała, by to trwało wieczność, choć oboje doskonale wiedzieli, że przecież jest to niemożliwe, że zgodzili się na nigdy niewypowiedziane na głos zasady swojej relacji. Nie będą za sobą spoglądać, nie będą zastanawiać się i nie będą rozdrapywać. Pozwolą sobie zostawić się tam, gdzie będą chcieli stanąć, gdy druga osoba odejdzie, nie oglądając się za siebie, nawet nie patrząc w drugie oczy z jakąkolwiek przykrością. Ot co, prosta, nic nieznacząca relacja, której w rzeczywistym rozrachunku nie będzie nawet szkoda i oboje byli tego świadomi – w końcu właśnie taka miała być.
Jak cudownie jednak przyłożył swoje czoło do tej jego, jak cudownie było położyć, może wyciągnąć dłoń ku jego głowie, palcami badając dopiero co ogolony przez nią skalp.
I jak cudownie zatrzepotały motyle w brzuchu, gdy zarzucił pytaniem, niby od niechcenia, jak cudownie było to usłyszeć we własnych uszach i jak cudownie było na to odpowiedzieć twierdząco, że może, że oczywiście, kto wie, pewnie nawet i parsknęła cichym śmiechem, gdy zrobił to tak niepewnie, pozostawiając mu jednak cały czas przewodnictwo. Pozwalała się ciału rozpłynąć, gdy umysł cały czas pracował na najwyższych obrotach, nie pozwalając jej aż tak rozkoszować się podaną jej jak na tacy przyjemnością.
Zastanawiała się, gdzie postawi następny krok i które z nich jako pierwsze opuści drugą osobę, bo przecież czuła, że ich serca już wyrywają się z piersi, że już nie wytrzymują, czując się odrobinę w niczym złotej i niezwykle ładnej klatce. Bez żalu i bez pretensji mieli ją jednak kiedyś opuścić, w końcu już dawno zgodzili się na to w niemy sposób, niby podpisując nigdy niespisaną umowę. I choć ten krótki moment był momentem cudownym, tak przecież nie mógł trwać w nieskończoność, a ona nie mogła wiecznie trwać w jednym miejscu, modląc się, że wszystkie męczące ją rozterki rozwiążą się same, że zapomni od tak o dawniej zadawanych sobie samej pytaniach, a przeszłość i związane z nią osoby kiedyś przestaną ją męczyć.
Westchnęła cicho, przytulając się do mężczyzny i przymykając zielone oczy, schowała nos w jego szczupłej piersi. Dzwonki zadrżały z zadowoleniem, ciesząc się, że w końcu podjęła decyzję, a ona zamruczała, aprobując ich reakcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz