czwartek, 6 sierpnia 2020

Od Banshee cd. Yuuki

Odkąd opuścili Berneck, morze było im przychylne. Okręt sunął ociężale w słońcu, wiekowe drewno trzeszczało, w napięte żagle kołatał wiatr. Solana nieśpiesznie niosła ich po otwartych wodach; nigdzie nie pędząc, wlokła się we własnym tempie. Dotąd nie rozwinęła prędkości ponad sześciu knotów, przeważnie trzymała się na trzech, lecz nikt o to na nią nawet nie szemrał. Widać było, że załoga traktowała stary statek z szacunkiem; niczym dobrego druha, któremu nie wypomina się ułomności, tak i oni nie narzekali na uroki wyprawy. Pracowali, pilnowali swoich obowiązków, często rozmawiali o swoich sprawunkach, które czekały na nich na wyspach, ale na ląd wyczekiwali cierpliwie, ani razu nie prosząc bogów o porywistsze wiatry.
Banshee również przestał gorliwie wyglądać za wybrzeżem i w końcu powoli zaczął doceniać stosowności, które sprawiła mu anielica. Dotąd bowiem demonowi w całym swoim życiu przyszło podróżować na statkach tylko dwa razy. Pierwszy raz zdarzył mu się z Gabrielem, gdy wampir zabrał go na Fliss. Stało się to niemalże parę dni po zawiązaniu między nimi kontraktu a tym i wyrwaniu demona, uwiązanego do nowego cielska z matczynych lasów. Był to dość burzliwy okres w niedoli Banshee, wiele wspomnień z tamtego okresu rozmyło się w chaosie zdarzeń, lecz wyraźnie wiązał ten epizod z ogromnym pośpiechem. Nie powie czy to przez jego brak obycia z pędem zewnętrznego świata, czy po prostu mężczyzna narzucał im tak szaleńcze tempo — Gabriel nigdy mu tego do końca nie wyjaśnił, chociaż on i tak naprawdę rzadko kiedy zamartwiał sobie głowę tłumaczeniem czegokolwiek przed demonem. Więc w ostateczności Banshee mógł tylko zakładać, że mężczyzna wybrał okręt towarowy, jako sposób na przeprawę tylko ze względu na naglący ich czas.
Był to typ kursów, które dało się złapać wręcz od ręki, ale za to cechowały się warunkami, które dla ludzi przywykłych do pewnych jakości mogły uchodzić za nieludzkie, albo nawet wręcz bestialskie. Sam Gabriel nie zniósł całej tej przeprawy za dobrze, natomiast Banshee, który od początku wykazywał ogromne zainteresowanie nową rzeczywistością, został momentalnie oczarowany postawionymi przed nim obrazami. Scenami niczym z malarstwa, czyste de genre; na niewielkich przestrzeniach ładowni gromady ludzi, zebrani na kupę pomiędzy drągami, skrzyniami, linami, węzłami, kuframi i bagażem wszelakim. Istny galimatias kulturowy, pomieszanie wieku, płci, ras. Koloryt, który dla demona wówczas kompletnie nieobytego w świecie, był doznaniem niesamowitym; nawet jeśli wszystko to chłonął z oddali, nieśmiało wyglądając spod pazuchy, gdy wampir był zbytnio utrapiony walką z nudnościami, aby zwracać na niego większą uwagę.
Drugi kurs był natomiast całkowitym zaprzeczeniem doznań z pierwszego razu. Ich powrót na kontynent odbywał się już w zdecydowanych spokojniejszy okolicznościach. Nikt ich nie gonił, donikąd im się nie śpieszyło, a i przede wszystkim pieniądz na tyle stabilnie leżał w sakiewce, że Gabriel mógł zorganizować ich podróż na uczciwych warunkach — a przynajmniej takich, które były mu nieco bliższe; na prywatnych kajutach, mesach i ze stewardem na podorędziu.
W obu przypadkach demon większość czasu spędzał pod nadzorem albo w zamknięciu. Gabriel nie pozwalał mu swobodnie spacerować po pokładzie, wzbraniał go przed zbytecznymi w jego miewaniu kontaktami z ludźmi. Przy Yuuki natomiast coś takiego kompletnie nie miało i nie mogło mieć miejsca. Kobieta była byt zajęta własnymi sprawami i zdecydowanie ostatnie co mogła mieć na głowie, to poczucie obowiązku doglądania kociego towarzysza, który przecież i tak całkiem dobrze radził sobie na własną łapę.
Można było powiedzieć, że był dla załogi całkowicie biernym pasażerem; pozwalano mu swobodnie poruszać się po pokładzie, czy obserwować pracę marynarzy. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi, on sam też jej jakoś nadmiernie na siebie jej nie ściągał — w przeciwieństwie do anielicy i jej kurzego przydupasa. Kobieta była dosłownie wszędzie; wprawdzie Yuuki od zawsze cechowała niechęć do dłuższego pozostawania w bezruchu, lecz wówczas rzucało nią zdecydowanie ponad normę. Zaczepiała każdego, każdemu zajrzała za ramie, wepchała się możliwe do każdej dziury, a w oględzinach pokładu była gorsza niżeli najskąpszy makler morski. Początkowo załoga, a w tym i kapitan, próbowali temperować dziewczę groźbami, czy prośbami, lecz wystarczyło, aby ta machnęła skrzydłem, tupnęła obcasem i wyrzuciła marynarza czy dwóch za burtę i wspólnota zgodnie zadecydowała, że czasami po prostu nie warto igrać z niektórymi szaleństwami. Zwłaszcza że te całe ciekawości większych szkód ponad szargane nerwy nie wyrządzały. Przecież to nie tak, że w tych działaniach mogła realizować plan przejęcia okrętu — czyż nie?
Na nadbudówkę, gdzie dotąd Banshee leniwie wygrzewał futro, niespodziewanie zostało wyrzucone niewielkie, podłużne pudełko. Walnęło w deski, zabrzęczało czymś metalicznym i omal nie przyprawiło demona o zawał; nie mniej niż anielica, która z pełnym impetem skoczyła na górę tuż za puzderkiem.
— Kapitan powiedział, że za niedługo powinniśmy zobaczyć wyspy. — oświadczyła wesoło, obdarowując kot swoim, oczywiście jak zawsze, promiennym uśmiechem.
Wygładziła pióra, poprawiła kapelusz; masywny dwuróg z materiału wybarwianego na czarno z olbrzymim, czerwonym piórem. Banshee miał wrażenie, że widział go u kapitana, lecz pewne wewnętrzne przeczucie odwiodło go brnięcia w szczegóły, czy nie dajcie bogowie, wypytywania dziewczyny skąd dokładnie go wzięła.
— Dokąd w ogóle zmierzamy? — zapytał, tuż po tym, jak Yuuki usiadła przy nim.
Skrzyżowała nogi i położyła sobie na nich delikatnie dziwne puzderko.
— Pamiętasz Oleandra? Obgadywałam go z Xavierem.
— Powiedzmy.
— No to z nim mamy się spotkać.
Banshee przyglądał się kobiecie. Złotym ślepiem wodził za dłońmi, które walczyły z wymyślnymi zamkami. Zawartość tłukła się wewnątrz, tym głośniej im z większą siłą traktowała zabezpieczenia.
— Kto to w ogóle jest?
— Nasz przyjaciel. Nasz bardzo dobry przyjaciel. — odpowiedziała, chociaż ta pewna dziwna nuta w wypowiedzi sprawiła, że wąsy mu zadrgały tknięte dziwnym przeczuciem.
Wtenczas pudełko gwałtownie puściło, górne wieczko odskoczyło niczym na sprężynie. Banshee zauważył, że na satynowych wyściółkach leżało kilka mosiężnych, lecz dosyć zdobnych owali. Ich widok sprawił, że kobieta uśmiechnęła się szeroko.
— Znaczy mój i Xaviera. Ale myślę, że też go polubisz.
— Od niego odbierzemy ten... jak to określiłaś, bibelot?
— Mhm, tak.
Kobieta powoli zaczęła łączyć ze sobą okręgi. Demon do końca nie wiedział, czy ta ma większą świadomość, co robi czy po prostu składała ze sobą części z nadzieją na usłyszenie  tego charakterystycznego kliknięcia.
— Wiesz, co to w ogóle ma być?
— Nie, niezbyt.
— Cervan się nie określił?
— Określił, ale no wiesz... — machnęła dłonią, dając sobie czas, aby zebrać myśli w odpowiedź. Zdecydowanie bardziej skupiona była na swojej układance, niżeli na zaspakajaniu ciekawości kociego demona. — Niekoniecznie go słuchałam.
— Yuuki...
— Och, no weź Banshee. Gdy się z nim spotkamy, to się wszystkiego dowiemy.
Demon westchnął ciężko. Powoli zaczynało do niego docierać, że praca z Yuuki tak właśnie będzie wyglądać, a on będąc wyłącznie zwierzęciem, mógł co najwyżej zadawać pytania, aby możliwie nigdy nie dostać satysfakcjonującej go odpowiedzi.
— Gdzie mamy się z nim w ogóle spotkać? Będzie czekał w porcie?
— Tak. W Misentei
— Misentea? Płyniemy do Froisall, więc będziemy musieli się jakoś dostać na odpowiednią wyspę.
— Bez problemu. Petunia nas od razu tam zabierze.
— Petunia? — zmarszczył nos, zadumał się, aż nagle napuszył się znacznie, w końcu wiążąc w całość sens i znaczenie tej nazwy. Poderwał się do góry, wyprostował grzbiet, aby choć trochę nadać sobie pewności przy szczuciu kobiety wymownym spojrzeniem. — Chyba sobie żartujesz. Nadal nie skończyłaś z tym statkiem?
— Acha!
— Yuuki!
Nagle metaliczne owale kliknęły po raz ostatni i ułożyły się w podłużną lunetę. Kobieta gwałtownie poderwała się do góry, wręcz z dumą i radością przyglądając się ułożonemu przedmiotowi. Przyłożyła sobie okular do oka i całkowicie ignorując miauczenie dobiegające z dołu, poczęła podziwiać przez niego widoki. Wpierw oglądała bliższe przedmioty; gniazdo, wiązania lin, pracujących marynarzy i gdy tylko ustawiła odpowiednią ostrość, powiodła w stronę horyzontu, gdzie zatrzymała się na dłuższą chwilę.
— Ale będzie zajebiście. — krzyknęła i równie niespodziewanie poderwała kota z ziemi, aby zarzucić go sobie na ramie. — Patrz!
Banshee, choć mrucząc pod nosem różne bluzgi, zwrócił głowę w stronę, którą wskazywała kobieta. Nawet nie musiał korzystać z lunety, aby dostrzec powód podekscytowania Yuuki. Na linii, gdzie mieszał się błękit wód i nieba, wykwitła ciemna, gęsta kresa. Wciąż niewielka, ledwo początek rozpadliny, skąd wciąż nie zdążyły się wyrwać choćby czarne chmury, ale Banshee doskonale zdawał sobie sprawę, że na morzu nawet szrama na horyzoncie może zwiastować koniec świata.
Yuuki widocznie też, bo wpatrywała się we wzrastające paskudztwo z nieskrywaną ekscytacją. 
— Tak — mruknął ponuro Banshee — To będzie zajebiste.


Yuuki?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz