Dźwięczał srebrzone paciorki, pobrzękiwał metal wpleciony we
wzburzony kłos. Stukot kopyt dudnił pogłosem po westybule, niosąc do
wiadomości całego gmachu, że właśnie pewne demonisko z wręcz
nieprzyzwoitą żywiołowością zbiegało po schodach. Kręcony włos rozwiał
mu się w zamieszaniu, kokarda od krez wysupłała, a surdut zarzucony na
kibici trzymał się wyłącznie za sprawą cudów. W dłoniach, w kurczowo
zaciśniętych pazurach trzymał naręcze papierów i choć można było
pomyśleć, że pędząc tak, musiał nieść, chociażby erishieńskie epistoły,
to w rzeczywistości do piersi dociskał wyłącznie dosyć pospolite listy.
Żadne z nich nie było nawet na niego adresowane. Korespondencja należała
do całkiem obcych mu osób, których spisane słowa pleśniały w
królewskich archiwum przez wieki. Do czasu, aż Balthazar nie dokopał się
w pamięci do pewnego wspomnienia; zdarzenia sprzed lat, którego
znamiona istnienia ostały się zapewne już tylko na zmurszałym papierze.
Pierdoła,
z pozoru błaha drobnostka, którą kiedyś z przypadku uznał za ciekawą,
teraz, po tych wszystkich latach, niespodziewanie wzbudziła w nim
przedziwną ekscytację. Wzruszyła nim tak, że całkowicie zapomniał się i w
uniesieniu ot, odrzucił wszelką manieryczność, aby zażądać u Mistrza,
żeby ten natychmiastowo sprowadził mu te wszystkie listy. Wmówił mu, że
to materiały dla wzbogacenia zbiorów, dossier w sprawie dziwacznych
zdarzeń, które rzekomo miał przysłużyć się w dochodzeniach prowadzonych
przez Gildie. Z naciskiem na rzekomo, bo w rzeczywistości większość
swoich zapewnień tak upakował w krasne kłamstwa, że ledwo dostrzegalne
było, iż stąd tylko czasami prześwitywała prawda i to w połowicznych
formach.
Wtenczas, gdy spisywano listy, na ziemiach królestwa
faktycznie zdarzały się pewne przewroty, nawet w pewnym sensie istotne
dla niektórych kręgów. Nie można było więc nazwać demona całkiem
obłudnym w swoich słowach, co najwyżej wykładającym tylko po części
prawdę; przecież wyłącznie przemilczał świadomość tego, że w tych
listach tak naprawdę próżno było szukać większych szczegółów z tych
zdarzeń. Bo adresatów listów w tamten czas zamartwiały inne dramaty,
niżeli jakieś tam wewnętrzne problemy państwa. Zwłaszcza że wówczas
znaleźli się równocześnie pod urągiem i w idealistycznych wymysłach, co
niektórych zdrożnych szlachciców.
Te historie przeżywało całe
królestwo. Salonowe towarzystwo ćwierkało wyłącznie o ich romansie;
gorliwych porywach serca dwóch osób, wyklętej przez społeczeństwo
miłości. Oczywiście kanwa całego zdarzenia stała na statusach, bo nic
tak przecież nie porywa serc magnatów i równocześnie nie dudni takim
skandalem niż właśnie różna pozycja w społeczne. Część światłych notable
oburzała się, krzyczała o nieprzyzwoitości związku, podczas gdy ta
druga zbierała się na podwieczorkach i z wypiekami na twarzy plotkowała o
losach nieszczęsnych kochanków. To właśnie w tym drugim gronie obracał
się nasz demon. Miał szczęście, że jedna z córek jego ostatniego
kontrahenta ulubiła go zabierać na towarzyskie spotkania. (Moja droga,
twój mops cudownie wygląda w tym tutu, ale czy widziałaś, co za fular
kupiłam Balthazarowi?) Miał więc niepowtarzalną możliwość, aby podczas
służenia ramieniem, również upstrzyć słowo lub dwa z ust rozanielonych
cała sytuacją dam, a tym także zaangażować się w całą sytuację.
I
to tak zaangażować się, że po latach wciąż pamięta nazwiska osób,
których nawet nie miał okazji poznać. Pechowo los nie dał mu doczekać
zakończenia historii; upodlenie spadło na niego zdecydowanie zawczasu,
gdy cała sprawa nawet nie była bliska rozwiązania. Może dlatego z takim
spełnieniem przyciskał wówczas do piersi stare pisma. Jakby z wręcz
dziecięcą radością traktując możności wrócenia do starych czasów, do
których wciąż miał jakiś tam żal, że rozstał się z nimi w tak gwałtowny,
niegodny sposób.
Do biblioteki wpadł w biegu; trącił rogami
drzwi, smyknął do środka i niespodziewanie zatrzymał się tuż za progiem.
Przebieg wzrokiem po pomieszczeniu; zerknął na porozwalane książki,
wlepił wzrok w mężczyznę. Chciał go przywitać, lecz widząc, że ten
kompletnie nie zwrócił na niego uwagi, postanowił wykorzystać chwilę i
bezceremonialnie poobserwować go. Pośledzić z boku zamieszanie, nerwowe
ruchy, lustrować zmieszanie na jego twarzy — pewną drażliwość, może coś z
pogranicza niepewności, a nawet demon odważyłby się doszukiwać u niego
delikatnych larum. Na pewno Balthazar mógł bez większego zawahania
podważyć możliwości, że te wszystkie uniesienia wywołało u niego
wyłącznie zamieszanie związane ze zrzuconymi książkami. Tu dźwięczało
coś innego; słodką, aferalną nutą, która wybrzmiewała niczym z dedykacją
dla jego paskudnie wścibskiego uosobienia.
Machnął w pewnym
momencie, niczym w podekscytowaniu długim ogonem; posrebrzane manele
rozdzwoniły się, zdradzając obecność demona, a tym w końcu łapiąc uwagę
wynalazcy.
— Nicolasie — uśmiechnął się. Przeszedł kilka
kroków, niedbale rzucił trzymane listy na biurko; plik papierów rozsypał
się na blacie, ale demona wówczas to w ogóle nie interesowało. —
Czyżbyś czegoś szukał?
Zbliżył się o następne kilka kroków, wręcz
stanął nad mężczyzną. Wyswobodził spod powłóczystych materiałów rękę i
podsunął mu pod twarz smoliste, przydługie ostrza przybrane w srebra,
chcąc mu służyć dłonią.
— Myślę, że będę w stanie pomóc. Znam
dość dobrze bibliotekę, wiem co gdzie szukać. — nachylił się odrobinę,
wlepił swe szkarłatne ślepia w mężczyznę. Uśmiech mu nawet na chwilę nie
zelżał; może nawet pogłębił, gdy ten poczuł potrzebę grania na ufności. — Naprawdę nalegam.
Nicolasie?
Przepraszam, to tylko Balthazar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz