czwartek, 27 sierpnia 2020

Od Balthazara cd. Nicolasa

Dźwięczał srebrzone paciorki, pobrzękiwał metal wpleciony we wzburzony kłos. Stukot kopyt dudnił pogłosem po westybule, niosąc do wiadomości całego gmachu, że właśnie pewne demonisko z wręcz nieprzyzwoitą żywiołowością zbiegało po schodach. Kręcony włos rozwiał mu się w zamieszaniu, kokarda od krez wysupłała, a surdut zarzucony na kibici trzymał się wyłącznie za sprawą cudów. W dłoniach, w kurczowo zaciśniętych pazurach trzymał naręcze papierów i choć można było pomyśleć, że pędząc tak, musiał nieść, chociażby erishieńskie epistoły, to w rzeczywistości do piersi dociskał wyłącznie dosyć pospolite listy. Żadne z nich nie było nawet na niego adresowane. Korespondencja należała do całkiem obcych mu osób, których spisane słowa pleśniały w królewskich archiwum przez wieki. Do czasu, aż Balthazar nie dokopał się w pamięci do pewnego wspomnienia; zdarzenia sprzed lat, którego znamiona istnienia ostały się zapewne już tylko na zmurszałym papierze.
Pierdoła, z pozoru błaha drobnostka, którą kiedyś z przypadku uznał za ciekawą, teraz, po tych wszystkich latach, niespodziewanie wzbudziła w nim przedziwną ekscytację. Wzruszyła nim tak, że całkowicie zapomniał się i w uniesieniu ot, odrzucił wszelką manieryczność, aby zażądać u Mistrza, żeby ten natychmiastowo sprowadził mu te wszystkie listy. Wmówił mu, że to materiały dla wzbogacenia zbiorów, dossier w sprawie dziwacznych zdarzeń, które rzekomo miał przysłużyć się w dochodzeniach prowadzonych przez Gildie. Z naciskiem na rzekomo, bo w rzeczywistości większość swoich zapewnień tak upakował w krasne kłamstwa, że ledwo dostrzegalne było, iż stąd tylko czasami prześwitywała prawda i to w połowicznych formach.
Wtenczas, gdy spisywano listy, na ziemiach królestwa faktycznie zdarzały się pewne przewroty, nawet w pewnym sensie istotne dla niektórych kręgów. Nie można było więc nazwać demona całkiem obłudnym w swoich słowach, co najwyżej wykładającym tylko po części prawdę; przecież wyłącznie przemilczał świadomość tego, że w tych listach tak naprawdę próżno było szukać większych szczegółów z tych zdarzeń. Bo adresatów listów w tamten czas zamartwiały inne dramaty, niżeli jakieś tam wewnętrzne problemy państwa. Zwłaszcza że wówczas znaleźli się równocześnie pod urągiem i w idealistycznych wymysłach, co niektórych zdrożnych szlachciców.
Te historie przeżywało całe królestwo. Salonowe towarzystwo ćwierkało wyłącznie o ich romansie; gorliwych porywach serca dwóch osób, wyklętej przez społeczeństwo miłości. Oczywiście kanwa całego zdarzenia stała na statusach, bo nic tak przecież nie porywa serc magnatów i równocześnie nie dudni takim skandalem niż właśnie różna pozycja w społeczne. Część światłych notable oburzała się, krzyczała o nieprzyzwoitości związku, podczas gdy ta druga zbierała się na podwieczorkach i z wypiekami na twarzy plotkowała o losach nieszczęsnych kochanków. To właśnie w tym drugim gronie obracał się nasz demon. Miał szczęście, że jedna z córek jego ostatniego kontrahenta ulubiła go zabierać na towarzyskie spotkania. (Moja droga, twój mops cudownie wygląda w tym tutu, ale czy widziałaś, co za fular kupiłam Balthazarowi?) Miał więc niepowtarzalną możliwość, aby podczas służenia ramieniem, również upstrzyć słowo lub dwa z ust rozanielonych cała sytuacją dam, a tym także zaangażować się w całą sytuację.
I to tak zaangażować się, że po latach wciąż pamięta nazwiska osób, których nawet nie miał okazji poznać. Pechowo los nie dał mu doczekać zakończenia historii; upodlenie spadło na niego zdecydowanie zawczasu, gdy cała sprawa nawet nie była bliska rozwiązania. Może dlatego z takim spełnieniem przyciskał wówczas do piersi stare pisma. Jakby z wręcz dziecięcą radością traktując możności wrócenia do starych czasów, do których wciąż miał jakiś tam żal, że rozstał się z nimi w tak gwałtowny, niegodny sposób. 
Do biblioteki wpadł w biegu; trącił rogami drzwi, smyknął do środka i niespodziewanie zatrzymał się tuż za progiem. Przebieg wzrokiem po pomieszczeniu; zerknął na porozwalane książki, wlepił wzrok w mężczyznę. Chciał go przywitać, lecz widząc, że ten kompletnie nie zwrócił na niego uwagi, postanowił wykorzystać chwilę i bezceremonialnie poobserwować go. Pośledzić z boku zamieszanie, nerwowe ruchy, lustrować zmieszanie na jego twarzy — pewną drażliwość, może coś z pogranicza niepewności, a nawet demon odważyłby się doszukiwać u niego delikatnych larum. Na pewno Balthazar mógł bez większego zawahania podważyć możliwości, że te wszystkie uniesienia wywołało u niego wyłącznie zamieszanie związane ze zrzuconymi książkami. Tu dźwięczało coś innego; słodką, aferalną nutą, która wybrzmiewała niczym z dedykacją dla jego paskudnie wścibskiego uosobienia.
Machnął w pewnym momencie, niczym w podekscytowaniu długim ogonem; posrebrzane manele rozdzwoniły się, zdradzając obecność demona, a tym w końcu łapiąc uwagę wynalazcy. 
—  Nicolasie — uśmiechnął się. Przeszedł kilka kroków, niedbale rzucił trzymane listy na biurko; plik papierów rozsypał się na blacie, ale demona wówczas to w ogóle nie interesowało. — Czyżbyś czegoś szukał?
Zbliżył się o następne kilka kroków, wręcz stanął nad mężczyzną. Wyswobodził spod powłóczystych materiałów rękę i podsunął mu pod twarz smoliste, przydługie ostrza przybrane w srebra, chcąc mu służyć dłonią.
— Myślę, że będę w stanie pomóc. Znam dość dobrze bibliotekę, wiem co gdzie szukać. — nachylił się odrobinę, wlepił swe szkarłatne ślepia w mężczyznę. Uśmiech mu nawet na chwilę nie zelżał; może nawet pogłębił, gdy ten poczuł potrzebę grania na ufności. — Naprawdę nalegam.


Nicolasie?
Przepraszam, to tylko Balthazar.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz