piątek, 14 sierpnia 2020

Od Narcissi — Event

Ciągnąca ją poza tereny gildii energia pojawiła się już jakiś czas temu, jak wybrzmiewający zza grubych murów więzienia słynącego ze średniej jakości zabezpieczeń, głos umęczonego łotra spiskującego przeciw państwu, czy cichy szept nimfy, która przesiadując samotnie w głębokim lesie czekała na kogoś, kto zdecyduje się ukrócić jej męki. Nie była ona intensywna, przypominała raczej subtelne ciągnięcie za rękaw, które jednak z czasem zaczęło robić się coraz bardziej regularne, może nawet i denerwujące, by w końcu przybrać na sile, gdy któregoś pięknego dnia Ignatius postawił sporych rozmiarów tablicę. Prócz tego, że sygnał był zdecydowanie wyraźniejszy niż dotychczas, znalazł również nowe, dodatkowe źródło, z którego wypływał gęstą strugą i męczył kobietę do momentu, kiedy w końcu nie przystanęła przy liście, a jej wzrok od razu padł na jedno z poleceń. Nie potrzebowała dużo czasu, by zdać sobie sprawę z tego, co konkretnie może wiązać grasującą w, dotychczas podobno spokojnych wodach, bestią. Może i nawet parsknęła śmiechem, na co widzący to Khardias, pozwolił sobie na przechylenie łba w geście niezrozumienia, nie pisnął jednak ani słówkiem, posłusznie podążając za kobietą, która zdecydowała się na przyjęcie zlecenia, o czym popędziła powiadomić mistrza, albo przynajmniej Ignatiusa.
— Ciekawe co tym razem planujesz — pokręciła głową. Echo jej głosu niosło się jeszcze długo wraz z dźwiękiem odbijających się od posadzki butów na niskim obcasie. Czarny borzoj przystanął na chwilę, by przyglądając jej się z uwagą, w końcu połączyć lepiące się rybim śluzem fakty i z rzeczywistą odrazą, jak i zrezygnowaniem, ostatecznie na dobrze przylgnąć do jej nogi, nawet jeśli następna przygoda miała wiązać się z niezbyt lubianym przez niego jegomościem.
Tak jakby istniał ktoś poza Narcissą, kogo byłby w stanie polubić i przed kim nie starałby się chronić blondynki własną piersią w każdej, nawet najbardziej błahej sytuacji. Ciężkie było to dla niego brzemię, szczególnie zważając na wiek, w który kobieta zdołała już wchodzić i świadomość, że nie będzie w stanie wiecznie traktować jej jak swojej małej Cyzi, która spotkała go po raz pierwszy i która od razu potraktowała go jak swojego, mimo formy, którą przed nią przyjął. Nigdy nie rozumiał, skąd było w niej tyle odwagi, a przede wszystkim akceptacji wszystkiego, co nowe i otwarcia na nieznane. W końcu nieznane zazwyczaj kojarzyło się z czymś nieprzyjemnym, może nawet i niebezpiecznym, a przynajmniej tak wydawało się samemu demonowi, który nigdy nie należał do istot szczególnie ufnych. Wciąż przecież nie przyzwyczaił się do obecności większości biesów, z którymi przecież spędzał sporo czasu, gdy przebywali w Azylu. Trwało w nim jednak to dziwne poczucie całkowitego odosobnienia i braku możliwości zwierzenia się komukolwiek z własnych rozterek. Nie chciał bowiem, ba, wręcz mu nie przystało, bo przecież to on miał opiekować się Aigis, a nie Aigis nim. Nie dochodziła do niego myśl, o której tak często mu przypominała, bo przecież mieli być tu dla siebie, ona dla niego, a on dla niej i nigdy nie było niczego złego w prośbie o pomoc. Nie rozumiał, dlaczego mimo tak młodego wieku niejednokrotnie okazywała się mądrzejszą od niego.
— To te nowe pokolenia — mruczał wtedy Madan, starając się jakoś załagodzić ból urażonej dumy Kha’sisa. — Tak już po prostu jest i musisz się pogodzić z faktem, że korzystają z wiedzy naszej, własnej, jak i tej, która dopiero zostanie odkryta. To naturalna kolej rzeczy, inaczej ludzkość nigdy by się nie rozwinęła.
— Nie rób ze mnie aż takiego wała, przecież o tym wiem.
I to chyba bolało go najbardziej, bo zawsze uważał, że powstał zdecydowanie za wcześnie, by móc cokolwiek zdziałać. Bo on sam wiedział za mało. Bo świat wiedział za mało.

Jedyne co mogło świadczyć o tym, że rzeczywiście w wodach rzeki Ath dzieje się coś niepokojącego, to zdecydowanie ograniczona ilość łódek i kilka opuszczonych domów, szczególnie tych znajdujących się zbyt blisko wybrzeża. Poza tymi dwoma niuansami wszystko wyglądało dokładnie tak jak dawniej, w jednej z wiosek leżącej u jej brzegu. Jakaś kobieta oskubywała kurę na rosół, dzieciaki biegały w szaleństwie za bogu ducha winnym kotem, poganiając go patykiem, a mężczyźni naprawiali nadwyrężone drzwi, łódki, czy przedmioty codziennego użytku. Ciągnąca ją dotychczas siła, której określić nie potrafiła inaczej niż coś nadprzyrodzonego, nagle ustała, wraz z chwilą, kiedy jej stopa postawiona została na terenach wioski.
Zdecydowała się na podejście do pierwszego lepszego męża, który akurat stał przy pomoście i z rękoma założonymi na piersi obserwował dokładnie szerokie koryto rzeki. Samą Narcissę zaś zaszczycił jedynie przelotnym spojrzeniem rzuconym przez ramię, tak, jakby obecność kobiety miała stanowić jedynie utrudnienie i kolejny, dość nieprzyjemny obowiązek.
— Wi…
— Po prostu gadaj, czego chcecie, znowu zawyżyli podatek? — warknął, nawet nie siląc się na ponowne spojrzenie na nią, jakby niegodna była tego zaszczytu. — Już płaciliśmy za ten miesiąc. Możesz przekazać szanownemu panu przełożonemu, że nie zapłacimy ani grosza więcej.
Dopiero po chwili Narcissa zrozumiała tę nagłą niechęć mężczyzny, odkąd ubrana była raczej w mundur, niż strój cywilny. Nie był to oczywiście ubiór z prawdziwego zdarzenia, obszyty wszelkiego rodzaju odznakami przydzielonymi przez władcę, jednak przeciętnemu chłopu mogło być to równie dobrze wszystko jedno. Podobny kostium jednoznacznie wiązał się dla niego z wysłannikiem króla.
— Muszę pana rozczarować, ale przychodzę w imieniu Gildii Kissan Viikset — odparła z żołnierskim zacięciem. — Podobno coś grasuje w tutejszych wodach.
Mężczyzna w końcu na nią spojrzał i chociaż nie był to wzrok zbyt przychylny, uznała to za jakiś tam postęp, jeżeli szło o odzyskiwanie zaufania, którego we własnym mniemaniu nigdy nie powinna była utracić. Uważny wzrok przeleciał ją parę razy od stóp do głów, aż w końcu zdecydował się odwrócić do kobiety przodem.
— Nie będę ukrywał, inaczej wyobrażałem sobie wysłannika Teroise. Szczególnie do takiej sprawy. — Borzoj warknął na człowieka, który zbeształ go spojrzeniem.
— Uznam, że tego nie słyszałam — warknęła, na co mężczyzna jedyne ściągnął brwi. Nie kontynuował jednak tematu, zamiast tego zdecydował się w końcu wytłumaczyć całą sprawę. Kobieta leniwie kiwała głową, podczas gdy Khardias łypał groźnym okiem na mieszkańca wioski, dokładnie obserwując każdy jego ruch. — Nie kręcił się tutaj nikt nowy?
— Nie
Kłamie. Reakcja Khardiasa była na tyle nagła i intensywna, by kobieta skrzywiła się na dźwięk jego głosu rozchodzącego się w jej głowie. Odetchnęła nieco ciężej, niż miała to w zwyczaju.
— Jest pan pewien, że nikt nowy się tutaj nie kręcił?
— Jestem pewien.
— A ten dziwny pan, który był u cioci Scylii? — Prawdopodobnie żadne z nich nie zauważyło kręcącego się obok dziecka, które wyglądało w tym momencie bardzo zaaferowane całą tą rozmową, jak i samą obecnością kobiety, która posyłała chłopcu uśmiech w geście podziękowania.
— Przecież to twój stryjek, Martinie — warknął mężczyzna.
— Ale nigdy mi nic o nim nie mówiłeś!
— Teraz mówię.
— W takim razie, dlaczego go wyganiałeś?
— Bo kiedyś zrobił bardzo złą rzecz i nie chciałem go widzieć, zmiataj stąd Martin, dorośli rozmawiają. — Chłop zdecydowanie się już denerwował, na co wskazywała ciążąca na jego skroni żyła. Kobieta zmarszczyła czoło, jednak nachyliła się nad chłopcem, ponownie się uśmiechając.
— Możesz mi powiedzieć, jak wyglądał ten pan?
— Był taki bardzo wysoki, wyższy nawet od taty! I miał czarne włosy i, i, i takie niebieskie oczy!
— Martinie, marsz do domu.
Dzieciak zniknął równie szybko, co się pojawił, chłop wyglądał już na zdecydowanie zirytowanego, a Narcissa uśmiechała się tryumfalnie, gdy patrzyła na niego z dołu. Żadne z nich już nic nie powiedziało, ta jedynie odwróciła się na pięcie i dumnym krokiem popędziła przed siebie, będąc już całkiem pewna tego, co dotychczas było jedynie podejrzeniami.
— Nie chcę się znowu z nim użerać — mlasnął zrezygnowany Khardias, na co kobieta się zaśmiała.

Zastali go jak szuwarka, przesiadującego na brzegu wśród pałek wodnych z nogami zanurzonymi po kostki. Przyglądał się z umiłowaniem spokojnej tafli wody, która gdyby nie nurt ciągnący ją w stronę większego zbiornika, wyglądałaby, jakby ktoś zdołał zatrzymać czas w tym jednym miejscu. Wyglądał na odprężonego, niezwykle szczęśliwego, że nareszcie może odpocząć gdzieś indziej, niż przeklęty port. Niejaka ulga ogarniała kobietę z każdą kolejną chwilą, jaką miała okazję spędzać w jego obecności, jakby mimowolnie roztaczał wokół siebie bardzo specyficzną aurę spokoju i odprężenia.
— Trochę kazaliście na siebie czekać — zaśmiał się nagle, prostując nogi i przyglądając się dwójce znad ramienia. — Nie słyszeliście, jak was wołam?
— Słyszałam, ale nie sądziłam, że to ty. Widocznie nie wyrażałeś się wystarczająco wyraźnie.
— Jak to się nie wyraziłem, przecież wołałem dokładnie tak jak zawsze. Na Ophelosie nigdy nie miało takiego efektu.
— Może to kwestia więzi — burknął nagle Khardias, co spotkało się z niezbyt przychylnym spojrzeniem ze strony Narcissi i tym nawołującym do zaprzestania Bzdretha.
— Ale że ty też nie słyszałeś. Sen też nie dotarł w takim wypadku? — dodał zdruzgotany demon wodny. W mgnieniu oka bies nastroszył się od czubka głowy aż po koniuszek ogona i wyglądał, jakby za chwilę miał się rzucić na mężczyznę z kłami.
— Tyś mi ten koszmar zesłał? Przecież ja ciebie za chwilę zapierdolę, skończony, kurwa, oblechu — ryknął, a wyraz jego twarzy bardzo intensywnie lawirował między tym skrajnie obrzydzonym i zdenerwowanym, a niezwykle zawstydzonym całą tą sytuacją.
— Jaki koszmar?
— On już wie jaki — zaśmiał się melodyjnie Bzdreth, posyłając borzojowi oczko. Wyczekujące spojrzenie kobiety padło na biednego biesa, który wyglądał, jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię i może przy okazji wciągnąć irytującego demona razem ze sobą, bo a nuż udałoby mu się zapędzić go gdzieś do piekła.
— Nie jest to ważne, kurwa — jęknął, odwracając pospiesznie łeb.
— Niech ci będzie. Wracając. Rozumiem, że potrzebowałeś pomocy z potworem?
— Potworem? Mówisz o Nesce? A to ja ją tu przyprowadziłem, miałem nadzieję, że tym uda mi się was ściągnąć. — Założył ręce na piersi, nachylając się subtelnie nad kobietą, która podpierając się pod boki, powoli traciła wiarę w poczytalność demona, który po wypuszczeniu z wiecznego więzienia pozwalał sobie na zdecydowanie zbyt wiele. — Chodzi o Ophelosa, martwię się o niego i myślę, że będziemy musieli o tym poważnie porozmawiać Za tydzień, tutaj, przed zmrokiem. Teraz chyba powinienem odstawić Neskę, zanim jej mamuśka się zdąży zdenerwować i tak zdecydowanie za długo ją tutaj przetrzymywałem.
Zanim kobiecie udało się zaprotestować, mężczyzna szybko jej pomachał, po czym niezauważalnie wręcz wtopił się w wodę. Ostatnim co po nim zobaczyła, był grzbiet masywnego węża morskiego, który wzburzył dotychczas spokojną taflę jeziora na dosłownie chwilę, po której ponownie zastygła w wiecznym bezruchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz